[ Pobierz całość w formacie PDF ]

bo srebrny medal dostał za ryby. Ale dla takiego faceta to mało. On chce być królem. A
jak zostanie królem, skoro nie wie, gdzie najlepsze ryby biorą?
— Nie wierzę w te pięć tysięcy. I nie wierzę, że odnajdziemy tę torbę z mapą —
upierał się Roman.
Czarny Franek doskoczył do niego z pięściami. Byliby się pobili, ale reszta chło-
paków ich rozdzieliła.
— Dopóki ja tu rządzę, musisz się podporządkować i robić, co ci każę! — zawołał
Czarny Franek.
A Roman odkrzyknął, rwąc się do bitki:
— Miną te trzy dni i przekonają się wszyscy, jakie są twoje rządy. Jeść nie ma co,
pić nie ma co, papierosów brakuje. Co będziemy palić? Olszynowe liście?!
Ta ich kłótnia była mi na rękę, bo pochłaniała uwagę całej bandy. Zacząłem pod-
kradać się ku młodemu jeńcowi. Ale zadanie miałem przed sobą niełatwe. Niosłem
ubranie i dętkę pokaźnych rozmiarów, co utrudniało mi ruchy, a także powodowało
dodatkowy szum, bo o dętkę ocierały się liście. Lecz nie chciałem jej zostawić, bojąc
się, że jej nie odnajdę, gdy nadejdzie chwila ucieczki z Baśką.
Czarny Franek i Roman wciąż się kłócili. Ale tym razem jeszcze Czarny Franek
zwyciężył. Byłem już niemal za plecami Baśki, gdy banda zgodnym „hura” rozstrzygnęła
spór na jego korzyść. Przy nim zostało wodzostwo gangu.
— Psssst — szepnąłem do Baśki. — Jestem twoim przyjacielem... Nie daj po sobie
poznać, że wiesz o mojej obecności...
Baśka ani drgnął. Jakby nie słyszał mojego szeptu. „Będzie z niego kiedyś zna-
komity zwiadowca” — pomyślałem.
W kieszeni spodni namacałem scyzoryk, rozwarłem jego ostrze. Nagle odezwała
się ruda dziewczyna, która jeszcze w gospodzie ludowej wzbudziła moje zaintereso-
wanie.
— A ja nie krzyczę „hura” jak inni. I ciebie, Czarny, i Romana uważam za tchórzy.
Obydwaj tylko myślicie o tym, jak umknąć przed Nemo. Zostawił was bez portek, zdarł
wasz sztandar, kpi sobie z was w żywe oczy. Myślałam, że jesteście inni. Uciekłam z
domu, bo mówiliście, że tutaj znajdę przygodę, życie piękne i surowe. A wy jesteście
najzwyklejszą bandą złodziejaszków. To piękne życie ma polegać na uciekaniu przed
milicją? Przekonałam się, że jesteście tchórzami i nawet bić się nie umiecie. Nigdy nie
biliście się z silniejszym od siebie, tylko ze słabszym. Zawsze w kilku napadacie na jed-
nego. Myślałam, że będziemy łowić ryby, smażyć je na ogniu, piec ziemniaki, żyć pry-
mitywnie — inaczej niż w mieście. A wy? Siedzicie przy kradzionej lampie, jecie kra-
dzione mięso. I to ma być niezwykła przygoda? Nemo sam jeden potrafi się rozprawić z
całą waszą bandą.
Chlastała ich tymi słowami jak batem. Nie kryła swej pogardy.
Roman tylko splunął głośno.
— To idź do tego Nemo, jak jesteś taka mądra — powiedział. My tu jaśnie panie-
nek nie potrzebujemy. Wracaj do mamusi.
Ale Czarnemu Frankowi zrobiło się trochę wstyd. Boleśnie chyba odczuł słowa
dziewczyny.
— Ty, Bronka — rzekł — wiesz, że ja tego wszystkiego nie chciałem. Ani tych kra-
dzieży, ani innych awantur. Co najwyżej miały być draki z turystami. Ale wyszło inaczej,
z winy Romana. Wszyscy byli głodni, więc ich Roman namówił na zabicie owcy i od
tego się zaczęło. Ale jak tylko odnajdziemy tę mapę i Wacek Krawacik da forsę, wyje-
dziemy nad morze i będzie inaczej. Pieniędzy nam starczy na chleb i mięso. Tam
będzie prawdziwa przygoda. Pójdziemy do rybaków, zaczniemy im pomagać łowić ryby,
może nawet wypłyniemy z nimi na morze.
— Nie chcę. Już teraz nie chcę! — krzyknęła histerycznie Bronka. — Przekonałam
się, że nie przygoda nas czeka, tylko dom poprawczy. Możecie stąd odejść jutro lub za
tydzień, a ja zostanę, bo chcę poznać Kapitana Nemo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl