[ Pobierz całość w formacie PDF ]
prowadził arkadowy kru\ganek, ale było te\ podziemne połączenie. Jak wiecie,
szukamy relikwii, do której ma nas zaprowadzić \ywot świętego Jodoka. Rafale, czy
przywiozłeś sprzęt, o który cię prosiłem?
- Tak jest - Rafał zasalutował.
- Dobrze, \ywot świętego Jodoka to cztery wa\ne wydarzenia: pustelnia,
nakarmienie głodnych, wytryśnięcie zródła od dotknięcia laski Jodoka i wyleczenie
niewidomej. Pierwszy punkt: pustelnia. Mo\e to być samotnia, a mo\e i budynek
stojący oddzielnie, samotnie. Widzieliście makietę z zapałek na sali wystawowej?
Daje ona wyobra\enie, jak kiedyś wyglądał zamek i stołp. Stał jak samotny stra\nik.
Moim zdaniem, tu kryje się skrytka, trzeba tylko się do niej dostać, przez ten wąski
otwór - szef wskazał na zagruzowaną dziurę półmetrowej średnicy.
Pan Tomasz miał wszystkie pozwolenia na tę operację, a w razie nowych
okoliczności miał konsultować się z wojewódzkim konserwatorem zabytków.
Harcerze wyjmowali cegły i odkładali je na stos na dziedzińcu.
W kilkanaście minut mogliśmy z Rafałem wśliznąć się do środka. Staliśmy
lekko schyleni. Rozglądaliśmy się na wszystkie strony po piwnicy. Najwięcej gruzu,
w kształcie sto\ka było pod samym otworem, przez który wszyscy usiłowali zajrzeć
do środka. Pomieszczenie, w którym byliśmy, miało kiedyś cztery filary, teraz zostały
tylko ich podstawy.
- Szukajcie czterech \ebraków! - krzyknął do mnie szef.
Najpierw szukaliśmy zejścia ni\ej. Znalezliśmy je w kącie przy zachodnim
murze, pod warstwą cegieł. Pół godziny szarpaliśmy się z gruzem. Dalej było ju\
łatwiej. Zakrzywione schody prowadziły nas na drugi poziom. Stąd rzeczywiście
prowadziło jakieś wyjście pod zachodni mur, ale po przejściu zaledwie dwóch
metrów przekonaliśmy się, \e dalej jest ju\ tylko zwalisko ziemi i cegieł. To było
tajemne przejście do grodziska. Nas ono nie interesowało, bo nie sądziłem, \e w
takim miejscu chowano by rzecz świętą.
Komnata miała cztery proste filary i zejście ni\ej w południowym kącie.
Przejście miało zaledwie półtora metra wysokości. Zeszliśmy ni\ej. Wilgoć kapała ze
ścian, między zaprawę dostały się mineralne nacieki. Przed nami stały cztery filary.
- O rany! - jęknął Rafał.
- Czterech \ebraków - potwierdziłem jego spostrze\enie.
Filary miały słupy w kształcie wędrowców w skromnym, pielgrzymim
odzieniu, z laskami podró\nymi, workami. Ludzie ci byli przerazliwie chudzi.
- Głodni, ale pamiętają o celu swej podró\y, o Ziemi Zwiętej - powiedziałem. -
Dobre przesłanie dla braci zakonnych potrzebujących pocieszenia w trudnych
chwilach oblÄ™\enia.
- Co teraz? - Rafał rozglądał się na boki, świecił po podłodze w poszukiwaniu
zejścia ni\ej.
Oglądałem rzezby \ebraków.
- Zwięty Jodok nakarmił \ebraków - tłumaczyłem Rafałowi. - Gdyby w grę
wchodziło jakieś tajne przejście, mechanizm, to trzeba byłoby rzeczywiście wło\yć
jakieś dzwignie w usta tych wędrowców. To jednak lite figury, bez otworów.
Pozostaje nam odszukanie studni, stuknięcie laską w skałę, ciekawe gdzie?
Zciany w piwnicy były wykonane z kamienia. Mogły pamiętać
najwcześniejsze czasy stra\nicy krzy\ackiej. Mo\e te kamienie były skałami. W
jednym z nich, sześćdziesięciocentymetrowej średnicy, przy samej podłodze,
dostrzegłem wydrą\ony otwór.
- Rafał, daj finkę! - poprosiłem harcerza.
Podał mi nó\. Wło\yłem jego rękojeść w otwór, ale nie miałem jak pchnąć,
\eby się nie pokaleczyć. Rafał w lot zrozumiał, w czym rzecz i odpiął od pasa jeszcze
pochwę. Zało\yłem ją na ostrze i pchnąłem z całej siły. Coś w ścianie chrupnęło,
zgrzytnęło i kamień drgnął. Naparliśmy na niego z całej siły i wtedy on zaczął chować
się w ścianie. Odsuwając go odsłanialiśmy cembrowinę studni. Powiało chłodem
wody. ZajrzaÅ‚em do Å›rodka. Ów kamieÅ„ okazaÅ‚ siÄ™ grubÄ… zaledwie na dziesięć
centymetrów kamienną płytą. Nie mogłem dostrzec, co go z drugiej strony
podtrzymywało, by nie wywrócił się, ale jakaś podpórkę musiał mieć.
Do lustra wody było nie więcej ni\ metr.
- Mamy zródło i co dalej? - zapytałem sam siebie.
- Zapytam Pana Samochodzika - powiedział Rafał i pobiegł na górę.
Po kilku minutach usłyszałem kroki. To schodzili Rafał i pan Tomasz.
Pan Samochodzik obejrzał piwnicę, studnię.
- Zwięty Jodok uleczył niewidomą przemywając oczy wodą z miski, z której
pił - przypomniał sobie pan Tomasz. - My te\ musimy przemyć oczy, ale nie mamy
miski. Mo\e po prostu trzeba zanurzyć twarz... Trzymajcie mnie mocno.
Pan Tomasz poło\ył się na ziemi i z latarką w dłoni wpełzł prawie do pasa do
studni.
- Jest! - krzyknął i rzucił się do przodu.
Po chwili zaczęliśmy go wciągać do siebie. Pan Samochodzik wynurzył się z
otworu z mokrÄ… twarzÄ….
- Element świętości tkwił w zbiorniku - powiedział pokazując nam złoty,
czterdziestocentymetrowej wysokości, bogato rzezbiony, krzy\ relikwiarzowy
wysadzany szafirami i rubinami. Tam gdzie krzy\owały się ramiona, była srebrna
płytka, którą szef delikatnie podwa\ył ostrzem no\a.
- To jest właśnie to, czego szukaliśmy - rzekł odsłaniając kawałek
pociemniałego ze starości drewna.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]