[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Takiej jazdy jak wtedy nigdy nie przeżyłem. Wskazówka prędkościomierza w tym aucie
chyba nie znała innej pozycji niż na prawo od liczby sto.
- Paszport masz w domu? - zapytał Bronek.
- Tak.
- Ustalmy pewne reguły. Ja mówię, ty słuchasz i koniec. Jesteś nam potrzebny...
- Komu?
- Wspominałem już... - tym słowom towarzyszyło grozne spojrzenie. - Lubisz swoją
pracę?
- Tak.
- Chcesz do niej wrócić?
- Tak.
- Wszyscy zapomną o sprawie rosyjskiej, gdy dobrze się spiszesz. Musisz tylko być w
Paryżu. Tam się z tobą umówiła?
- Tak.
- Gdzie?
- W pokoju Rubensa.
- Co to jest?
- Sala z malarstwem holenderskim w Luwrze.
- Zwietnie. Wyciągniesz ją stamtąd. Reszta cię nie obchodzi. Jasne?
- Tak, ale co jest...
- Trzeciego ostrzeżenia nie będzie! Noir to niebezpieczna persona. Czekaliśmy, aż ją
rozpracujesz, ona jednak była lepsza. Zrobiliśmy błąd, zostawiając cię bez wsparcia. Nawet
dobrze nie wiedziałeś, z kim masz walczyć i po co. Teraz to nieważne. Jesteś jedyną osobą,
której zaufa. Potrzebuje cię.
- Z tym ojcem to prawda?
Bronek chwilę milczał.
- Tak. Ma wrednych mocodawców.
Przez resztę drogi nie odzywałem się ani słowem. W domu odszukałem paszport,
wziąłem prysznic i przebrałem się. Do plecaka spakowałem parę ubrań. W tym czasie Bronek
zrobił sobie kawę i przeglądał mój księgozbiór.
- Masz ciekawe zainteresowania jak na młodego człowieka - ocenił. Potem zawiózł
mnie na lotnisko. Zajrzałem do Rosynanta i zabrałem swój telefon. Obejrzałem jeszcze
wnętrze auta, lecz nie znalazłem nic związanego z Pluvią. Gdy przechodziłem przez bramkę
odlotów, Bronek wręczył mi portfel. Otworzyłem go, w środku było kilkadziesiąt banknotów
euro o wysokich nominałach.
- Fundusz reprezentacyjny - roześmiał się. - Na nocleg w Ritzu nie starczy, ale tyle
potrzeba, by miło spędzić kilka dni w Paryżu.
Puścił do mnie oko i zniknął w tłumie. Miałem wykupiony bilet w lepszej klasie, a
fotel obok mnie był pusty. Usiadłem przy oknie. Kilkanaście minut po starcie podeszła do
mnie stewardesa.
- Pan Paweł Daniec? - zapytała po niemiecku, bo leciałem samolotem niemieckich
linii lotniczych.
- Tak.
- To dla pana od pewnej pani - wręczyła pudełeczko. - Ona musi bardzo pana lubić.
Płakała, gdy prosiła o przekazanie tego.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się.
Otworzyłem opakowanie w kształcie serca. W środku była srebrna obrączka, jak
domyśliłem się kupiona w lotniskowym sklepie jubilerskim.
- Przepraszam - zagadnąłem tę samą stewardesę, gdy przechodziła obok mnie.
- O której leciała moja przyjaciółka?
- Nie wiem. Była u nas gdy tylko przylecieliśmy. Dziś robimy lot wahadłowy.
Podziękowałem uśmiechem. Dyskretnie, by nie wzbudzić zainteresowania pasażerów,
zacząłem oglądać pudełko. Nie było w nim nic nadzwyczajnego. Założyłem obrączkę z
orientalnym wzorkiem i rozparłem się w fotelu. Przysnąłem i obudziła mnie stewardesa już na
lotnisku w Paryżu. Zerknąłem na zegarek na pokładzie samolotu, pokazujący miejscowy czas.
Wyszedłem rękawem przystawionym do boku maszyny wprost do hali, gdzie przyjmowano
pasażerów. Odprawa trwała tylko chwilę, a francuska urzędniczka obdarzyła mnie
promiennym uśmiechem. Zerknęła gdzieś na niewidoczne dla mnie miejsce pod blatem i
podała mi kopertę.
- Pana narzeczona zostawiła to dla pana - powiedziała wolno po angielsku.
- Dziękuję - odebrałem przesyłkę.
Zatrzymałem się przy kiosku i kupiłem plan miasta. Potem poszedłem do toalety i w
kabinie otworzyłem kopertę. W środku były kluczyki do samochodu marki peugeot, a na
wewnętrznej stronie odcisk ust zrobiony czerwoną szminką.
W holu szukałem stanowisk z komputerami. W poczekalni był rodzaj kawiarenki
internetowej, gdzie pasażerowie przeglądali swoją pocztę elektroniczną. Wynająłem
stanowisko na dziesięć minut i wysłałem jeden list. Trwało to może dwie minuty, a resztę
czasu zajęło mi zainstalowanie na francuskim komputerze programu, który przywiozłem na
swojej dyskietce. Skutecznie w minutę zacierał wszelkie ślady aktywności danego komputera
w sieci. Spokojnie wstałem i udałem się na antresolę, gdzie była palarnia. Stałem i patrzyłem
na stanowisko, przy którym niedawno siedziałem.
Najpierw zajął je, choć było wiele innych pustych, młody mężczyzna o sportowej
sylwetce, o ciemnej karnacji i czarnych kręconych włosach, wyglądający na Korsykanina. Po
dwóch minutach wstał wściekły. Zadzwonił do kogoś i po dziesięciu minutach pojawił się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]