[ Pobierz całość w formacie PDF ]

świerków:
Obóz bandy znajdował się pod nami, lecz nieco z ubocza, co ułatwiało nam
celowanie. Przeszukiwaliśmy wzrokiem przeciwległe stoki nad doliną, czy nie ujrzymy
naszych dwóch par, ale nic z tego; widocznie skutecznie się kryły.
Nagle na dole powstało zamieszanie. Rozległy się tam urywane głosy. To dwóch
ludzi, dotychczas nieobecnych, powróciło do obozu i zaalarmowało kamratów: ci dwaj
musieli odkryć w okolicy coś podejrzanego. Zgraja zaczęła biec do koni.
- Walimy! - zgrzytnął Czarny Jastrząb.
Na dole nawinął mi się pod lufę Jack Douglas, więc strzeliłem do niego. Musiał
dostać, bo zatoczył się jakby pijany. Ale zaraz stanął prościej i z wysiłkiem wlókł się w
stronę koni. Innego łobuza, wsiadającego właśnie na oklep, wziąłem na muszkę i palnąłem.
Koń runął na przednie kolana, lecz chyba i człowiekowi się dostało: zrzucony na ziemię, nie
potrafił wstać, tylko się czołgał. Trzeci gałgan był już na koniu i galopem uchodził, przecież
zdążyłem do niego wyrżnąć. Koń padł, jednak jezdziec zeskoczył z jego grzbietu i jął pieszo
wyrywać co sił ku środkowi doliny, gdzie rosły bujne zarośla. Daleko nie ubiegł; następna
kula była celniejsza i powaliła go na miejscu.
Strzelanie do tych trzech z pewnością nie trwało dłużej niż dziesięć sekund, a w tym
czasie Czarny Jastrząb, klęczący o kilka kroków ode mnie, również z pasją do nich grzmocił.
I skutecznie. W pewnej chwili kątem oka widziałem, jak trafił jednego ze zbirów.
Z dołu huknęły strzały i trzeba było się lepiej kryć. Z bandy, składającej się z ośmiu
chłopa, niezawodnie pierwszymi strzałami utłukliśmy więcej niż połowę, po czym pozostali
podjęli obronę. Przycupnęli w szparach i nuże odstrzeliwać się do nas w górę. Między nimi
był tam gdzieś James Mason.
Tymczasem Jack Douglas, raniony, dowlókł się do koni i dobywał sił, by dosiąść
jednego z nich. Nie dał rady. Jak tylko się grzywy uchwycił, spadał.
- Musimy go mieć żywego! - oświadczył Czarny Jastrząb. - Ubiję mu konia! ,
Zmierzył się, ale nie zdążył wypalić, gdy z doliny doszły nas nowe strzały. To nasi
czterej towarzysze, widząc i słysząc, co się działo przy skalistej ścianie, migiem siedli na
konie i sadząc przez dolinę zbliżyli się do nas. Ogniem razili tych z bandy Douglasa, którzy
jeszcze byli cali. Niedobitkom wroga udało się zranić naszego wojownika Ciemnego Tropa,
ale to był już ich koniec. Czarny Jastrząb i ja popędziliśmy na dół. Czterech z bandy leżało
zabitych, trzech było ciężko rannych. Nie doliczyliśmy się ósmego, a był nim morderca
James Mason.
- Do diabła! - huknął Czarny Jastrząb. - Gdzie ten ósmy, gdzie Mason?!
W rozgardiaszu panującym w ostatnich chwilach walki Mason zdołał ulotnić się.
Zaczęliśmy razno szukać go po całej dolinie i na bocznych wzgórzach, daremnie. Słońce już
zachodziło; musieliśmy zaniechać pościgu. Należało jeszcze rozważyć, co zrobić z trzema
rannymi draniami. Większość naszego podjazdu była za tym, by ich nie dobijać, lecz zawiezć
do obozu jako jeńców.
- Nie! - żachnął się Czarny Jastrząb. - To mordercy, zasłużyli na śmierć! Znacie
Wodza Józefa! On nie lubi patrzeć na zabijanie, gotów im darować życie...
Wszyscyśmy wyczekująco spojrzeli na Olikuta.
- Czarny Jastrząb - oświadczył wódz - ma słuszność: zasłużyli na śmierć, a przede
wszystkim zasłużył Jack Douglas. Ale jeśli tak, to osądzimy ich zgodnie z prawem zachodu...
Nie zwłócząc, przytaszczyliśmy na jedno miejsce trzech rannych, a Olikut, otoczony
przez nas wszystkich, krótko i węzłowato zapytał ich, co mają na swą obronę.
- W niczym nie zawiniliśmy! - warknął Douglas.
- A wy, nie będąc żołnierzami, czyście nie zamordowali w ostatnich dniach kilku
naszych zwiadowców?
- Nic podobnego!
Olikut kazał nam przeszukać ich toboły i w istocie znalezliśmy kilka przedmiotów i
amuletów, należących do zabitych zwiadowców.
- Oto dowód, żeście ich zabili! - stwierdził Olikut. - Skazujemy was na powieszenie!
- Nie macie prawa! - wrzasnął Douglas i zaczął się szarpać. - Jesteśmy
Amerykanami!! Wara wam!
- Na tobie, Jacku Douglas, ciąży ponadto jeszcze inna zbrodnia: zamordowanie
niewinnych czterech Indianek w dolinie Waliowa...
W pobliżu rosło drzewo o rozłożystych gałęziach. Zaraz zabraliśmy się do wykonania
wyroku na opryszkach.
Jeden z nich, kreatura o wyjątkowo zbójeckiej gębie, zażądał zwłoki i zaofiarował
nam bogaty okup, jeśli go oszczędzimy.
- Okup? - zaśmiał się Olikut urągliwie.
- Mam złoto! Dużo złota!
- Gdzie?
- Tu w pobliżu. Złoto mogę zaraz dać. Przyniosę je...
Pod dozorem wojownika powlókł się chwiejnym krokiem niedaleko i wrócił z torbą, z
której wyjął pękaty woreczek, ważący więcej niż dwa funty. Część zawartości wysypał sobie
na dłoń: ujrzeliśmy pył oraz grudki złota.
- Niestety, mylisz się! - rzekł do niego Olikut. - Dla nas, Indian, złoto nie ma żadnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl