[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czekały nas w internacie w górowskim liceum ukraińskim? Co planuje Gensche z
kompanami? Gdzie podziewają się łupy z bunkra pod Półwioskiem? Dokąd umknął
tajemniczy Kurowlew?... Ech!...
ROZDZIAA JEDENASTY
DZIURAWE KAPCIE MALUCHA " CZEGO GENSCHE CHCE OD
IRINY " ZWYCISTWO ZYGI " UPOZOROWANIE WYJAZDU "
NOCNE SPOTKANIE NA CMENTARZU " NA NIC WYKRYWACZE
METALI " ZYGA POMSZCZONY
Pod internatem - naszą bazą wypadową - tłumek poszukiwaczy skarbów otaczał
malucha Zygi. Biedny samochodzik stał na sflaczałych, najwyrazniej przebitych oponach, a
jego właściciel bił pięścią w dach i przy pomocy misternych przekleństw dawał wyraz swemu
oburzeniu oraz informował wszem i wobec, co zrobi ze sprawcą swego nieszczęścia. Stojący
obok Gensche równie jak Zyga gromił i groził, ale oczka błyszczały mu radośnie, gdy
ofiarowywał się powiezć mego przyjaciela i kapcie jego malucha w poszukiwaniu
warsztatu wulkanizacyjnego, który mimo świątecznej i spóznionej pory podjąłby się scalenia
dziurawych dętek.
- Obawiam się jednak, że w tym miasteczku nie natrafimy na czynny jeszcze warsztat.
I jak pan, redaktorze, sobie poradzi? - załamał ręce grubas.
- Nie martw się pan o mnie! - parsknął Zyga. - Tylko uważaj na swój wóz. Jezdziliśmy
razem, to i jego może zechce ktoś unieruchomić!
- Ależ za co?! - wzniósł ręce ku niebu Gensche. - Za to, że szerzymy przyjazń między
naszymi narodami? Zresztą - oczka zabłysły twardo - czuwamy - skinął w kierunku swego
mikrobusu, na którego stopniu siedział jeden z jego ludzi, bodajże Jurgen.
- Chwała panu za czujność i - uśmiechnął się ironicznie Zyga - przyjazń. A mnie niech
przemalują na zielono, jeśli za godzinę mój maluszek nie będzie gotów do jazdy! %7łeby ich! -
pogroził pięścią nie wiem czemu pobliskim drzewom, ale tak dziwnie, że ten gwałtowny ruch
zakończył się pod nosem Genschego. Niemiec odskoczył, a Zyga mrugnął do mnie i ruszył
dziarskim krokiem w kierunku centrum Górowa.
Wysłałem Rzeckiego i Zosię, by obmyli się z ziemi i smaru schmeiserów, a sam
siadłem na ławce przed internatem.
- Tylko szybko wracajcie. Też należy mi się solenne mycie!
Pogrążyłem się w niewesołych myślach. %7łe wyeliminowanie malucha Zygi to sprawka
ludzi Genschego, było pewne na mur. Mieli dosyć jego deptania po piętach. Ale czy zrobili to
ot tak, na wszelki wypadek, czy też planują na dziś jakąś poważniejszą akcję? Im przybyła
jawa, nam ubył maluch. Nie sądziłem, aby w sobotni wieczór udało się Zydze uzdrowić
jego samochód.
- Cóż, jeśli nie tak, to spróbujemy inaczej! Ale najpierw mycie!
Wyszedłem z internatu, wsiadłem do Rosynanta i otworzyłem cyfrowy zamek
schowka. Wyjąłem zeń małe pudełeczko, nazywane pieszczotliwie przez szefa pipcikiem ;
ja określałem je mianem pchełki lub pluskwy . Chowając je w garści powolutku ruszyłem
przez parking.
Jurgen, siedzący na stopniu mikrobusu, zajęty był naganną, ale sprzyjającą mi
czynnością dłubania w uchu. Skręciłem za jego wozem, schyliłem się na moment...
Uff! Udało się!
Wróciłem do Rosynanta i włączyłem odbiornik. Idealnie pośrodku niebieskawo
rozświetlonego ekranu płonął czerwony punkt. Znak, że pipcik czuwa. Gdyby jeszcze
podobnym Aniołem Stróżem udało się opatrzyć jawę! Ale gdzie ją ukryli?
- Wujku! Wujku! - rozległo się wołanie Zośki i dziewczyna wskoczyła do kabiny.
- Czemu tak wrzeszczysz, droga siostrzenico? - uśmiechnąłem się.
- Mam dwie wiadomości! - powiedziała już ciszej. - A co tu świeci?
- No to dawaj je! O światełku pogadamy pózniej.
- No więc pierwsza: któryś z ludzi Genschego ma niebieską kurtkę. Widziałam ją w
szafie.
- W szafie? Czyli w ich pokoju! Co tam robiłaś?!
- Służyłam ojczyznie! - zasalutowała ze śmiechem.
Pokręciłem głową:
- A niech cię! Punkt dla ciebie. O ile cię oczywiście nikt nie widział.
- Za kogo wujek, przepraszam, pan mnie ma? Za to ja widziałam... I to będzie druga
wiadomość. Tłuścioszek próbował dostać się do naszego pokoju. Przebierałam się, ktoś
zastukał do drzwi, nie odpowiedziałam, klamka się poruszyła i w drzwiach stanął pan
Gensche w całej tłustej okazałości. Ale zrobił minę na mój widok! Coś tam zaczął bełkotać,
ale nie znam niemieckiego. Po tonie sądząc przepraszał i zdaje mi się wymienił imię Irina. To
by było na tyle. A teraz, co to się tak świeci? - stuknęła palcem w ekran.
- Pipcik - oświadczyłem niewinnie.
- Pipcik ?
- Tak ochrzcił to urządzonko twój prawdziwy wujek. Będzie nas informowało, dokąd
to wyruszy mikrobus Genschego. Przyczepiłem do niego nadajniczek UKF; tu, jak widzisz,
mamy odbiornik...
- %7łeby tak jeszcze oznakować jawę - westchnęła Zośka.
- Właśnie o tym myślałem, bo mam jeszcze dwa takie aparaciki w zapasie. Ale gdzie
czai się ta jawa?!
- Co więc planuje pan na dzisiejszy wieczór? - ziewnęła z rezygnacją dziewczyna.
- Cóż, dobrze, że odnalazłaś niebieską kurtkę. To potwierdza nasze podejrzenia, że
plącząca się nam pod nogami jawa jest na usługach Genschego. Ale jeszcze lepiej byłoby
dowiedzieć się, który z Niemców jest właścicielem tej kurtki. Można by go przypilnować i
tak dotrzeć do motocykla. Zresztą, nie wydaje mi się on tak ważny. Używają go tylko, by
śledzić nasze ruchy. Na poważną akcję wyruszą mercedesem. Tylko jaka to będzie akcja? W
grę wchodzi spotkanie z tajemniczym Kurowlewem i może ze zdobyczą z bunkra w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]