[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ojciec Artura to zapalczywy antyklerykał, na samo słowo Kościół
reaguje furią i stekiem wyzwisk.
Kiedyś Artur bardzo długo nie wracał do domu, a zapomniał
powiedzieć, że idzie do kościoła. Ojciec akurat wrócił z pracy wcześniej
niż zwykle i chciał z nim porozmawiać. W końcu poszedł go szukać.
Ktoś mu powiedział, gdzie jest syn.
Wpadł w gniew, wtargnął do kościoła, nie zważając na
nabożeństwo, odnalazł Artura i siłą wyciągnął go na zewnątrz, po czym
spoliczkował i zaciągnął do domu. Ojciec Artiego jest dyrektorem dużej
firmy nie znosi sprzeciwu, wszystko musi być po jego myśli. Także żonę
usiłował sobie podporządkować. Przez całe lata musiała walczyć o swoją
pozycję. Ma silniejszy charakter od Artura, syn jest wrażliwy, czasem
wręcz przewrażliwiony, ale też bardzo uparty - ten upór i ambicję ma po
niej. Artur odszedł z oazy chociaż młody ksiądz, który ją prowadził,
robił wszystko, żeby go zatrzymać. W ogóle Arti przestał chodzić do
kościoła, prawdopodobnie popadł w zwątpienie. Kiedyś matka
zaproponowała mu, że może mu płacić za wizyty u psychoterapeuty
przekonywała go, iż w swoim czasie jej takie wizyty bardzo pomogły,
ale syn odmówił. Tymczasem ojciec zaczął na nim wymuszać kierunek
dalszego kształcenia - postanowił zrobić z niego menedżera, Artur miał
w przyszłości dojść do podobnego stanowiska jak ojciec. Niestety,
zupełnie nie pokrywało się to z planami syna - ten myślał o kierunkach
artystycznych, zaczął uczęszczać na zajęcia w pracowni fotograficznej.
- Pewnie ojciec wyrzucił aparat fotograficzny za okno? -
odruchowo robię przypuszczenie.
- Zgadłaś - potwierdza kobieta.
Stają mi w oczach łzy Artura robi mi się strasznie, ale to strasznie
żal. Jak to jest, że ludzie, żyjąc pod jednym dachem, tak bardzo się od
siebie oddalają, tak bardzo się ranią? Gdyby mamutka miała tak żyć z
tatusiem... może już lepiej, że się szybko rozwiedli. Nie jest różowo, ale
przynajmniej panuje względny spokój. No i w stosunku do mnie oboje są
w porządku, nie wymuszają nic na mnie, a jedynie doradzają lub
odradzają. Ostateczny wybór zawsze należy jednak do mnie.
Mama Artura znowu usiłuje odnalezć utracony wątek. Aha, no tak,
a teraz ten koszmar z narkotykami. Uznała mnie najwyrazniej za
naczelnego teoretyka w tej dziedzinie, ja na pewno będę wiedziała, co
robić, wszystko jej wyjaśnię i ją pocieszę.
- To chyba jeszcze nic bardzo poważnego, prawda? To tylko takie
eksperymentowanie? - pyta z nadzieją w głosie.
- Proszę panią, nie mogę pani zapewnić, że to nic poważnego.
Przede wszystkim musi pani nakłonić Artura, aby znów przychodził do
szkoły.
- Więc nie chodzi... - Widzę, jak powraca uczucie paniki i
rozpaczy.
- Niedługo mają być w szkole spotkania z osobami z ośrodków
odwykowych, gdzie się leczy narkomanię. Jeśli on zostawił na wierzchu
tę strzykawkę i naszą gazetkę, to znaczy, że szuka pomocy a to jest już
dobry znak. Tylko według mnie nie należy robić niczego na siłę - on sam
musi chcieć, inaczej się nie uda - przekonuję zasmuconą matkę. Jak ją
pocieszyć? Nic mądrego nie przychodzi mi do głowy w końcu rzucam
banalne: - Proszę się tak nie zamartwiać, wszystko będzie dobrze.
Ona chwyta się tych moich słów jak tonący brzytwy. Widać, jak
bardzo chce w to wierzyć. Ale czy rzeczywiście to takie proste? Gdyby
wiedziała, jak bardzo mnie samej cała sprawa leży na sercu... W końcu
kobieta zbiera się do wyjścia, dziękuje mi za rozmowę, za pomoc i
zaangażowanie - nagle peszy się, może uświadomiła sobie
niestosowność i dziwaczność tej wizyty Obca dziewczyna może ją
właściwie wyśmiać, skwitować wszystko wzruszeniem ramion...
Człowiek pogrążony w rozpaczy chwyta się najróżniejszych sposobów,
by wydobyć się z rozpaczy czasem na pozór całkiem absurdalnych.
Zdarza się też, że takie sposoby nieoczekiwanie skutkują.
- No i życzę ci jak najszybszego powrotu do zdrowia - dodaje na
odchodnym.
- A psik!!! Dziękuję, mam nadzieję, że pani nie zaraziłam.
- Aha, jeszcze jedno, tu jest moja wizytówka, dzwoń, gdyby coś
przyszło ci do głowy. Co za dziwne zajście, wszystkiego bym się
spodziewała, tylko nie tego. Arti pozostaje poza wszelkim zasięgiem, to
człowiek z innego świata, nie mam z nim właściwie żadnego kontaktu,
za to zaprzyjazniam się z jego mamuśką. Trochę mi jej szkoda, ale też
trochę jestem na nią zła. Zamiast dać sobie już dawno spokój z karierą w
biznesie, przesiadywaniem u stylistów i kosmetyczek, powinna zająć się
domem - przecież niewierze, że to, co zarabia jej mąż, nie starczyłoby na
życie, i to godziwe, nie takie jak moje i mamutki, na granicy
przetrwania. OK, może kobieta walczy o swoją niezależność, udowadnia
swemu macho, że nie z nią te numery tylko biedny Arti zupełnie jej w
tym wszystkim umknął. A tego typa, to znaczy jego ojczulka, to chyba
tylko... no sama nie wiem, co ja bym z nim zrobiła, jak bym go
dorwała... Trzeba by go może, na przykład porządnie wychłostać albo
co. Aeb mi pęka, nie tylko od grypy idę spać (i tak się nie wyśpię - nos
zapchany gardło swędzi i boli, gorączka dokucza, obrzydlistwo, a do
tego najróżniejsze myśli tłuką się po głowie).
3 listopada
Dziś czuję się niewiele lepiej, ale trochę się uczyłam między
drzemkami. Odwiedziła mnie Izka. Upiekła dla mnie z panią Wiesią
przepyszne ciasteczka, bomba! Izce zdałam dokładną relację z ostatnich
wydarzeń, że po pierwsze mało brakowało, a jej kuma sfajczyłaby się z
całym dobytkiem (Bogu dzięki za tego pana Zdzicha!), po drugie -
nawiedziła mnie superblondi, czyli mama Artiego. Pierwsze zdarzenie to
szok, przeszłyśmy jednak nad nim do porządku dziennego: już się stało,
trudno, a najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło. Drugie - też
szok. Ale w sumie pozytywny. Nagle taka gościówa, która na ulicy na
taką Jośkę nawet nie spojrzy, przychodzi się radzić i zwierzać, i patrzy
we mnie jak w obraz, że ją wybawię od wszystkich problemów. Trochę
przecenia moje możliwości. Ciekawie by było, jakby ona teraz... na
przykład... się nawróciła - nigdy nie wiadomo. Małżonek chyba by
skonał. W sumie tworzą żałosną parę, przydałyby im się rekolekcje. Izka
gdzieś się natknęła na Artiego. Obiecał jej, że zjawi się w szkółce. Oby
Trudno się dziwić, że taki pokręcony, jednak co normalna rodzina, to
normalna rodzina. Tak mi się przynajmniej wydaje, bo z autopsji
stuprocentowo tego też nie mogę powiedzieć. A propos własnej rodziny,
odezwał się tatuś, że wszystko gotowe do wyjazdu i chce się ze mną
zobaczyć. Ciągle nie mogę w uwierzyć w jego wyjazd za granicę. Mówi,
że mi będzie fundował przelot samolotami i będę mogła go często
odwiedzać. A ja tych samolotów boję się jak diabeł wody święconej.
Chyba że uwierzyłabym duchom w dziewięćdziesiąt dwa lata żywota
[ Pobierz całość w formacie PDF ]