[ Pobierz całość w formacie PDF ]
natychmiast się rozproszy, skoro tylko zostanie powiadomiona o tym zamyśle,
gdyż ludzie nie chcą już dłużej trwać w bezczynności, moi zaś doradcy, którzy
podsunęli mi ten plan, to z pewnością osoby skorumpowane przez
nieprzyjaciela.
Można by powiedzieć, że jakieś fatum zawisło nad wszystkimi umysłami. W
Radzie jedynie mój marszałek dworu, baron Vay, podzielał moje odczucia, toteż
zgodziwszy się wreszcie na to przedsięwzięcie, pozostawiłem Bottyna na
Wagu wraz z dowodzonymi przezeń oddziałami oraz brygadą Ocskaya. Na
szczęście posłuchałem tych, którzy znając te okolice radzili mi wysłać tabor
okrężną drogą, tak aby zaczął on dopiero wtedy pokonywać górę, gdy będzie
oblegany zamek. Nadto, po opuszczeniu Rady, oddelegowałem pułkownika La
Mothe wraz z brygadą piechoty do oszańcowania brodu, o którym mi mówiono,
spalenia mostu i wyznaczenia miejsca na założenie obozu.
Moja piechota jeszcze tego samego wieczoru przeszła most: jazda miała się z
nią połączyć nazajutrz po przeprawieniu się przez bród. La Mothe oświadczył
mi, iż wzgórza, które otaczają bród od nieprzyjacielskiej strony, uniemożliwiają
mu oszańcowanie go. Toteż nie śmiał ryzykować przejścia wraz z piechotą i nie
wydał rozkazu spalenia mostu, otrzymał bowiem wiadomość, że Viard ruszył ze
swym wojskiem naprzód i może przeciąć mu drogę. Co się zaś tyczy miejsca na
obóz, oświadczył, iż mogę sobie wybrać jedno z dwóch zawczasu już
upatrzonych. W dniu, w którym mieliśmy stanąć pod fortecą, pojechałem
przodem wraz z generałami. Nadzieja na uniemożliwienie Viardowi
zaopatrzenia zamku wygasła już zupełnie: nawet najbardziej uparci więcej o tym
nie myśleli, miał on bowiem nadejść nocą drogami położonymi powyżej miasta
i znajdującymi się pod osłoną zamku. Wszyscy zgodzili się również, że nie
miałoby sensu bombardowanie miasta po jego zaopatrzeniu w żywność.
Pozostawał jedynie wybór miejsca na obozowisko, aby móc obserwować
poczynania nieprzyjaciela.
Zamek trenczyński zbudowany jest na grzbiecie wysokich gór, które nad nim
dominują mimo solidnych wież, jakie zostały wzniesione. Pod zamkiem,
dokładnie przy nabrzeżu Wagu, leży dość duże miasto, z dwóch stron otoczone
murami. Rzeka tam jest szeroka na odległość wystrzału karabinowego. Dalej
123
zaczynają się Góry Białe. Góra zamkowa przylega do Karpat i ciągnie się w
kierunku Zląska. Od strony wschodniej natomiast, skąd przyszliśmy, znacznie
się ona obniża przechodząc we wzgórza, w dużej mierze uprawiane, tworzące
okrągłą nieckę o średnicy około dwóch wiorst, której obwód zamyka Góra
Czerwona, schodząca do rzeki, i której drogi są dosyć wąskie. Dno owej niecki
stanowi przyjemna równina, dobrze uprawiona, przecięta pośrodku głębokim
strumieniem o stromych brzegach. La Mothe zaproponował mi rozłożenie obozu
wzdłuż tego strumienia. Ja jednak, kierując się troską o bezpieczeństwo i
dogodną łączność z taborem, wybrałem miejsce na wzgórzu równoległym do
rzeki, przez które i tak trzeba by było przejść czy to idąc na Zląsk, czy też w
stronę naszego taboru. La Mothe przedstawił mi wszystkie niedogodności tego
terenu, niezwykle gęsto poprzecinanego rowami i strumykami, wszelako
sądziłem, iż można było temu zaradzić poprzez napełnienie rowów oraz
przerzucenie kładek.
Była już głęboka noc, kiedy piechota dotarła do obozu. Wówczas to
dowiedziałem się, że Heister również jest już ze swą kawalerią w Vgjhely i że
znajduje się w odległości jednego dobrego dnia marszu. Wydawało się
niewiarygodne, aby ów generał zechciał nas zaatakować z dwoma tysiącami
konnych oraz kilkoma kompaniami Serbów pod wodzą Plffyego. Uczynił to
jednak, a o tym, co go do tego skłoniło, dowiedziałem się pózniej od niego
samego.
Przytoczyłem różne opinie na temat bombardowania Lipótvru i Trenczyna.
W moim obozie wiedziano, iż coraz częściej odbywam narady z oficerami,
wiedziano też, iż nie zgadzam się z Bercsnyim. Narady w tej sprawie trwały
dwa dni i wreszcie, podjąwszy stanowczą i szybką decyzję, jeszcze tego samego
wieczoru opuściłem obóz, kazałem piechocie przejść przez most, kawaleria zaś
miała nas dogonić po przeprawieniu się przez bród.
Tymczasem widząc to szpiedzy donieśli Heisterowi, iż pokłóciwszy się z
Bercsnyim odłączyłem się wraz z piechotą, i z tej to przyczyny Bercsnyi
poszedł na Trenczyn jedynie z kawalerią. Heister ruszył jej naprzeciw bez
dłuższego zastanawiania się. Przybyłem do obozu przed oddziałami, było jednak
zbyt pózno na przeprowadzanie inspekcji. Bercsnyi nadszedł z wojskiem i
zameldował mi, iż na drodze prowadzącej na Czerwoną Górę pozostawił oficera
biegłego w walce podjazdowej z rozkazem strzelania w razie zbliżania się
nieprzyjaciela czy to w naszym kierunku, czy też w stronę Trenczyna; miał on
też posuwać się trop w trop za nieprzyjacielskimi oddziałami.
Ostrożność ta nie była zbyteczna, gdyż już nazajutrz o świcie doniesiono mi,
że od strony Czerwonej Góry słychać strzały. Kazałem więc bić na alarm, a
dosiadłszy wierzchowca znalazłem mój obóz w tak wielkim nieporządku i
rozproszeniu, iż doprawdy z dużym trudem udało mi się ustawić wojsko w
szyku bojowym. Bercsnyiemu poleciłem ustawić prawe skrzydło kawalerii.
Sam zaś udałem się na wizytację lewego skrzydła, gdyż trudniej je było znalezć.
U stóp wzgórza, na którym stało moje lewe skrzydło, widać było jakąś wioskę:
124
można tam było zejść bez większych trudności po zboczu pokrytym zaroślami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]