[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wkrótce przed oblicze króla zaproszono owego nerwowego posiadacza skrzy-
ni, co widocznie nie spodobało się damie wachlarz zaczął migać szybciej.
Czekanie przedłużało się, lecz raptem zostało ożywione pojawieniem się nowej
postaci.
Młody człowiek w pomiętym ubraniu i przekrzywionym fantazyjnie kołnierzu
przekroczył próg. Obie ręce założył za plecy, idąc, rozglądał się wokoło, darząc
wszystkich obecnych sennym uśmiechem oraz roztargnionym spojrzeniem. Krót-
kie jasne włosy sterczały mu nad czołem na podobieństwo gotowych do odfrunię-
cia nasion buronu. Nadepnął na falbanę naburmuszonej petentki co wywoła-
ło pełne oburzenia ochch! wcale tego nie zauważając. Zatrzymał się przed
Myszką, pochylił i wpatrywał w chłopca przez chwilę. Oczy miał szaroniebieskie,
lśniące jak gołębie skrzydło. Mały Wędrowiec skulił się w nagłym uczuciu lęku,
gdyż w zrenicach przybysza było tyle wyrazu, co w bezmyślnych ślepkach ptaka.
Po northlandzkiej stronie narastał pomruk niezadowolenia. Jasnowłosy po-
dreptał dalej, by ten sam manewr dociekliwej analizy powtórzyć z Kamykiem.
Tkacz Iluzji niczego nie zauważył, nadal pogrążony w lekturze. Niespodzianie
obserwator chwycił go za głowę, wołając radośnie:
Gallo!! Kast gallo, nen moe wistre amtolre!
Zaskoczony Kamyk podskoczył na siedzisku niczym pchnięty sprężyną. Ksią-
żeczka wyfrunęła mu z ręki, zatoczyła w powietrzu regularny łuk i spadła na beret
przestraszonego pazia.. Sprawca zamieszania tymczasem ani myślał puścić swej
ofiary, rozwodząc się nad czymś entuzjastycznie. Chwilę potrwało, zanim Lengor-
chianie przypomnieli sobie, że gallo znaczy w northlanie wspaniale . Doszli
więc do wniosku, iż Kamykowi chyba jednak nie grozi ukręcenie karku. Niedbale
odziane indywiduum nagle przeszło na dość poprawny lengore, klaszcząc w dło-
nie z naiwną radością.
Bardzo, bardzo ucieszony! Wspaniała głowa! Ja muszę go narysować! Bar-
dzo ładna czaszka, piękny kantragen. . . widok z boku! Ciekawy typ i bardzo chcę
to namalować, nen?
106
Arn-Kallan zdecydowanym gestem wziął młodzieńca pod ramię i odprowa-
dził do drzwi, klarując mu coś spokojnie przyciszonym głosem. Nen! Kue re?!
zawołał ostatni raz kłopotliwy gość, zgadzając się na propozycje lorda, jakiekol-
wiek one były. Rozdzielił przypadkowe ukłony między Arn-Kallana, plecy ura-
żonej dworki oraz pobliski świecznik i wymaszerował z poczekalni, dziarsko tu-
piąc. Kamyk odprowadzał go osłupiałym wzrokiem, trzymając się za szyję, jakby
sprawdzał, czy wciąż ma głowę na miejscu.
O co tu chodziło? zapytał zdumiony Winograd. Co to za figura?
Promień już otwierał usta, by rzucić jakąś uwagę, lecz ubiegł go powracający
lord.
Dramat. Dziś ma chyba jeden z tych gorszych dni. Nazywa się Tait Jorel
Nardo. . . zwykle o tym pamięta. Genialny iluminator, rzezbiarz oraz konstruktor.
W każdym razie do niedawna.
A co się stało?
Z końcem zeszłego lata miał wypadek z machiną latającą. Bardzo staranna
konstrukcja, miała nawet przyklejone pióra, ale. . . fiuu! na dół. Lord machnął
ręką obrazowo. Złamał obojczyk, spadł na głowę i chyba coś mu się w środku
poprzestawiało.
Wydawał się dość sympatyczny bąknął Myszka.
Był bardzo miłym młodzieńcem i nadal taki pozostał mimo swego szaleń-
stwa. Królowa zatrzymała go w swej łasce na zamku, bo nie dało się ustalić, czy
ma jakąś rodzinę. Zleca mu robienie fresków, malowanie miniatur i temu podob-
ne drobne prace. Czasem Nardo znów zaczyna roić o lataniu, ale wtedy poją go
opium i uspokaja się.
Arn-Kallan nie zdążył opowiedzieć niczego więcej, gdyż w tej chwili odzwier-
ny wywołał namaszczonym tonem jego imię i tytuł. Lord zniknął za drzwiami sali
posłuchań, pozostawiając chłopców samych w niechętnym otoczeniu reszty pe-
tentów.
W ciągu następnej godziny tą samą drogą udało się kilku następnych, łącz-
nie z ową kobietą w sukni jak sen szalonego architekta. Młodzi magowie zaczęli
szemrać między sobą, coraz bardziej znudzeni i zmarznięci.
Najjaśniejszy przeciąga strunę warknął Stalowy, nie dbając o to, że ktoś
z obecnych Northlandczyków może go zrozumieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]