[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zależy na oglądaniu dalszego ciągu. Chcę odejść. Zanurzyć się w
zimnej wodzie. Wziąć kąpiel w Pacyfiku, to by była odpowiednia
wanna.
Ledwie zdążyłem odwrócić głowę, kiedy odniosłem wrażenie
jakiegoś ruchu po lewej. Słyszę warczenie Noonoo i w mgnieniu oka
dostrzegam, jak przypłaszcza się i chce uciec w głąb kolistego
korytarza. Od tej chwili wszystko odbywa się bardzo szybko. Staję
twarzą w twarz z facetem, który przerasta mnie co najmniej o
głowę... To niemożliwe, chyba oszalałem. Nie ma maski. Cały jest
ubrany na biało.
83
 Mike!... Gary!...
Znajduję siłę, by wykrzyczeć ich imiona zduszonym głosem, a
łapy monstrum rzucają się na mnie. Jego niebieskie oczy, twarde i
zimne, przyglądają mi się tak... jak się patrzy na pluskwę. Czuję jego
palce miażdżące jak stalowe obcęgi moje łopatki.
Strzał.... Drugi... Wyję... Boli mnie... Skręcam się w szponach
bestii... Jego oczy patrzą na mnie. Boże! Są całkiem pozbawione
wyrazu... Czerwona dziura pojawia się w jego czole, krew płynie po
twarzy, a on ściska... Zciska coraz mocniej... Czuję jak łzy napływają
mi do oczu... Zaraz przełamię się na pół...
Jeszcze dwa strzały... Padam prawie jednocześnie. Mike wyciąga
mnie spod potężnego trupa, który zwaliwszy się, nawet nie drgnął.
Ledwo udaje mi się stanąć na nogi, a już Jef przyzywa nas
słodkim głosem.
 Teraz lepiej stąd odejść  mówi.  Doktor Schutz z
pewnością nie będzie zachwycony, że zabiliście jeden z egzemplarzy
z serii R.
To Gary dobił go dwiema kulami w plecy... na wysokości serca.
Ciąg dalszy następuje zbyt szybko, bym miał czas na rozmyślanie o
moich ramionach zgniecionych i zmaltretowanych przez stalowe
łapy monstrum. Galopujemy za Jefem Devay'em, wciągającym nas
w otchłanie korytarza. Jakieś przejście, w które wpadamy, skręcamy
w prawo, znowu w prawo... Pogubiłem się kompletnie. Poczciwiec
Sigman jest w swoim żywiole i słyszę jak gulgoce pod swoją maską,
zachwycony przygodą.
Ja zaś... słowo daję, waham się, czy wam powiedzieć... dobry
Boże, mam dwadzieścia lat, ważę dwieście funtów, same muskuły...
i mało co może mnie przestraszyć... do licha... no trudno... chyba się
zdecyduję... cóż, biegnąc spostrzegam, że...
Dobra. Jak trzyletni dzieciak. Zmoczyłem spodnie, takiego
stracha napędził mi ten ohydny bydlak.
A ilu ich musi być jeszcze w tej piekielnej budzie... Teraz
rozumiem, dlaczego wisi im kalafiorem, czy ktoś wchodzi, czy, nie...
84
Z takimi pacanami w charakterze policji nie ryzykują, że ktoś im
będzie zbyt długo zawracał głowę.
Jakie jeszcze nowe okropieństwa zobaczymy. Tak bardzo jestem
zaabsorbowany własnymi myślami, że prawie się rozpłaszczam na
Mike'u Bokanskim. Właśnie się zatrzymał przede mną, a ja biegłem
dalej, całe szczęście, że tu był, bo inaczej wskoczyłbym na ścianę,
lecz drżę na myśl o jego granatach i podskakuję w miejscu jak
ukąszony przez tarantulę. Nie ma mi tego za złe... minę ma równie
spłoszoną jak Gary i Andy. Tylko Jef pozostaje nieustraszony.
 To drobiazg  mówi.  Tutaj nic już nam nie grozi. Osobiście
cieszę się, że zabiliście R-62. Zawsze kpił sobie ze mnie, że jestem
zbyt wypieczony. Jemu nic nie brakowało... zgoda... ale to on nie
żyje, teraz będzie miał nauczkę.
 Dobra  ucina Gary.  Jak można stąd wyjść?
 Och!  mówi Jef niezwykle wykwintnie  to byłoby śmieszne
i nieuprzejme gdybyście opuścili wzorcową lecznicę doktora
Schutza, nie zwiedziwszy uprzednio choć pomieszczeń
inkubacyjnych i sal przyspieszonego starzenia się embrionów.
Wówczas będę mógł wam wyjaśnić dokładnie i szczegółowo
wypadek, który mi się przytrafił, co zainteresuje was niewątpliwie w
najwyższym stopniu.
 Do licha  mówię...  Mnie już wystarczy! Spadajmy i to
szybko. Rezygnuję z doktora Schutza. To już wolałbym raczej
studiować hodowlę winorośli w San Bernoo. A ciebie  dorzucam
 też możemy zabrać, jeśli chcesz. Na pamiątkę.
 No  woła Mike...  wezcie się obaj w kupę. W końcu mamy
świetną okazję obejrzeć interesujące rzeczy...
 Pewnie  dodaje Andy Sigman  Rock, Gary, dzieciaki,
jesteście zmęczeni i ja to rozumiem, po tym co już zrobiliście, lecz
zdajcie sobie sprawę, że zabawa się dopiero zaczyna. Pomyślcie o
biednym Andy'm... staruszek nudzi się cały dzionek... W końcu nie
co dzień ma się okazję zobaczyć tego rodzaju historie...
 Posłuchaj  mówię  i tak już są spore szanse na kłopoty po
wyczynie z granatami kolegi Mike'a... lecz jeśli będziemy zmuszeni
zabić wszystkich facetów jacy tu są, dlatego że nie da się z nimi
pogadać, to coraz trudniej będzie to wszystko wytłumaczyć policji.
85
 Spuśćcie się na nas  odpowiada Mike.  Andy i ja jakoś
sobie z tym poradzimy.
Tymczasem Jef Devay niecierpliwi się.
 Pospieszcie się  mówi.  Cały dzień przenoszono skrzynie i
opróżniano całe sale, a jutro mają zabrać resztę. Więc ruszajcie się
trochę. Bo inaczej nic nie zobaczycie.
Nadstawiamy ucha i podążamy za nim.
 A co wynosili?  pyta Mike od niechcenia.
Jef uśmiecha się chytrze.
 Ha! Ha!  woła.  Sami widzicie jaki jestem denerwujący.
Kazano mi przysięgać, że nie będę gadał, a od chwili, kiedy zjawili
się wasi przyjaciele, nie przestaję sypać.
Dochodzimy do kolejnych drzwi, które otwierają się przed
Jefem. Przechodzimy przez coś w rodzaju śluzy rozjaśnionej przez
fioletową świetlówkę. To prawdziwy relaks, po ostrym świetle
korytarza i oślepieniu z sali operacyjnej, tyle że nieco ponuro.
 To nie wiedzieliście, że doktor Schutz ma opuścić San Pinto?
 pyta Jef.
Stanęliśmy przed matowymi, stalowymi drzwiami. Panuje
kompletna cisza, atmosfera jest dość dziwna, podobna do tej, jaką
spotyka się w wielkich salach Muzeum Morskiego... wilgotno...
ciepło... niepokojąco.
 Nie guzdrajmy się  mówi Gary.  Te historie o Schutzu
opowiesz nam kiedy indziej.
 Ależ nie  protestuje Mike...  mamy czas... pozwól mu
mówić.
 Zresztą ja nic nie wiem  stwierdza Jef.  Wczoraj
przyjechały ciężarówki, a przez cały dzisiejszy dzień zabierały [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl