[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Scott powitał go pogodnym uśmiechem. Zauwa\ył od razu, \e
mę\czyzna był przybity, a na jego twarzy malowało się cierpienie.
- Proszę być dobrej myśli - odezwał się.
- Gdy tylko zastąpimy pana staw biodrowy protezą, zapomni pan o
bólu.
- Uwierzę w to, gdy przestanie mnie tak cholernie boleć - wyszeptał
pan Wilson z trudnością.
- Słyszałem zresztą, \e nie wszystkie operacje się udają.
- Ale pana z pewnością się uda - zapewnił Scott.
Na twarzy George'a pojawił się lekki uśmiech. Widać jednak było, \e
nie jest do końca przekonany.
- Obiecuję panu, \e wszystko będzie dobrze, a ja nigdy nie rzucam
słów na wiatr - ciągnął Scott pewnym głosem.
- Wiem dobrze, co to ból, bo sam go doświadczyłem. I wiem te\, \e
zrobimy wszystko, \eby panu pomóc - dodał, patrząc na niego ze
współczuciem.
- Dziękuję, panie doktorze.
- George Wilson był najwyrazniej wzruszony.
- Lepiej się człowiek od razu czuje, kiedy widzi, \e ktoś go rozumie.
- Mo\e być pan pewien, \e wszyscy trzymamy za pana kciuki -
uśmiechnął się Scott.
- A więc do zobaczenia jutro na sali operacyjnej.
- A gdzie jest Alan McDermott? - spytał, gdy po\egnali się z
George'em Wilsonem.
- Nie widzę go.
Heather wstrzymała oddech. Wiedziała, \e Peter umyślnie wstrzymał
przeniesienie Alana na oddział.
- Alan jest nadal w separatce - odparł Peter rzeczowo.
- Nie sądziłem, \e pan doktor chce go ju\ mieć na oddziale.
- No tak...
- Scott zmarszczył czoło.
- Chodzmy więc go zobaczyć.
Heather odetchnęła z ulgą.
Tego dnia Alan wyglądał znacznie lepiej.
- Podajemy mu stale środki przeciwbólowe - mówił Peter.
- A krwawienie zostało wstrzymane,
Scott obejrzał dokładnie kartę choroby i wyniki badań.
- Wszystko jest w porządku - stwierdził z zadowoleniem.
- Zostanie pan dzisiaj przeniesiony...
- Urwał, przyglądając mu się uwa\nie, jakby chciał zbadać jego
reakcję.
- Co pan na to?
- spytał po chwili.
- Zgoda - powiedział Alan pewnym głosem.
- Im szybciej spotkam ludzi, tym lepiej.
Scott poklepał go po ramieniu.
- To dobrze. - Uśmiechnął się serdecznie.
Gdy wrócili do pokoju pielęgniarek, Heather, patrząc na Scotta, z
trudem hamowała się, by nie wybuchnąć. Zauwa\yła, \e i Will był
wzburzony. Scott jednak od razu rozładował atmosferę.
- Miał pan zupełną rację - zwrócił się z uśmiechem do Petera.
- Oczywiście, \e Alana nie nale\ało ruszać przed upływem
czterdziestu ośmiu godzin. Powinienem był nawet sam panu o tym
przypomnieć - dodał.
Peter rozjaśnił się na twarzy.
- Napije się pan doktor kawy? - spytał.
- Chętnie - odpowiedział Scott.
Burza została za\egnana.
Mało jest takich ludzi, pomyślała Heather. Scott zwraca ostro uwagę,
gdy ktoś nie dopełni swych obowiązków, ale sam potrafi się przyznać
do błędu.
- Chciałam zamienić z panem parę słów, panie doktorze - poprosiła,
gdy Scott zaczął się zbierać do wyjścia.
Zdawała sobie doskonale sprawę, \e znów się zaczną plotki, niewiele
jednak mogła na to poradzić. Musi ze Scottem porozmawiać.
- Mam dwie minuty, siostro - powiedział, patrząc na zegarek.
- Proszę mnie odprowadzić do końca korytarza, a pana prosiłbym o
pójście na oddział kobiecy - dodał, zwracając się do Willa.
Gdy wyszli z pokoju, uśmiechnął się, chcąc jej dodać odwagi.
- Czy pan sobie zdaje sprawę, do czego doprowadziło pana kłamstwo?
- wybuchnęła.
Uśmiech zniknął z jego twarzy w ciągu sekundy.
- Nie przypominam sobie, \ebym się kiedykolwiek mijał z prawdą
- odparł oschłym tonem.
- To znaczy... Chciałam powiedzieć...
Odwaga opuściła ją zupełnie; W jego obecności traciła głowę niczym
dziecko.
- Co chciała pani powiedzieć?
- Jedna z pielęgniarek, największa plotkarka w szpitalu, widziała nas,
kiedy wychodziliśmy z baru, i cały szpital opowiada ju\ sobie, \e się
spotykamy - wyrzuciła z siebie jednym tchem.
- Istotnie, zauwa\yłem, \e wszyscy mi się dzisiaj przyglądali z
wyraznym zainteresowaniem - powiedział z namysłem.
- No więc... - zaczęła i urwała, zdumiona, \e i on potraktował sprawę
powa\nie.
Spodziewała się raczej, \e ją po prostu wyśmieje.
- Nie miałoby teraz najmniejszego sensu, \ebyśmy zaczęli się unikać.
Wszyscy by się tylko utwierdzili w swoich podejrzeniach - mówił
dalej.
- Chyba tak... zgodziła się.
- Nie mam teraz czasu - powiedział, patrząc na zegarek.
- O której kończy pani pracę?
- O trzeciej...
- O trzeciej? Nie, nic z tego nie będzie. Całe popołudnie jestem dziś
zajęty, a więc musimy się zobaczyć wieczorem - oświadczył.
- Przyjadę po panią o szóstej.
I ju\ go nie było.
Przecie\ ja dziś wieczorem wychodzę! - przypomniała sobie, gdy
Scott zniknął za zakrętem korytarza. We wtorki odwiedzała zwykle
Lena i w \adnym wypadku nie mogła odło\yć wizyty.
Będę więc musiała poszukać potem Scotta w jego gabinecie,
postanowiła.
Była jednak zajęta do samej trzeciej. Gdy wreszcie miała zamiar
wyjść, nadeszła pora wizyt i zaczęli ju\ przychodzić pierwsi
odwiedzający.
Wtedy właśnie przywołał ją Mikę.
- Siostro! Czy mogłaby pani kupić mi kartkę urodzinową dla mojej
mamy? - zapytał, sięgając po pieniądze.
- Oczywiście! Czy ma być z nadrukiem Dla Mamy"?
- Tak. I chciałbym jeszcze wysłać kwiaty.
- Ma to pan załatwione - obiecała, biorąc pieniądze.
- A kiedy mama ma urodziny?
- Pojutrze - odparł i głos mu się lekko załamał.
- Na pewno wkrótce się do pana wybiorą - zapewniła go, mając przy
tym nadzieję, \e tak właśnie będzie.
Mikę odwrócił od niej wzrok.
- Mam chwilkę czasu - dodała - mogę więc trochę z panem posiedzieć.
- Dziękuję.
- Twarz chłopca rozjaśniła się.
- Najgorzej jest w porze wizyt - wyznał.
- Rano daję sobie radę, zwłaszcza \e ciągle ktoś do mnie przychodzi
na pogawędkę.
Posiedziała przy nim a\ do czwartej, kiedy kończyły się wizyty. Gdy
jej dziękował, w jego głosie brzmiała prawdziwa wdzięczność.
- Do widzenia, do jutra - po\egnała go z uśmiechem. Biegnąc
korytarzem do gabinetu Scotta, zerknęła na zegarek.
Piętnaście po czwartej. Powinien jeszcze być, pomyślała.
Pod drzwiami natknęła się jednak na jego sekretarkę, Robertę Smith,
która właśnie wychodziła do domu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]