[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zniknął za jedną z mniejszych budowli.
Fredric usiadł na ławce w środku zupełnie opustoszałych ruin, upił trochę wody z butelki,
zaczynało się już robić ciemno, czego właściwie doświadczył przed chwilą? Wydarzenia
potoczyły się tak szybko; spotkanie z tą grupą czy też sektą w pierwszej chwili miało w sobie
coś nierzeczywistego, nagle przekształciło się jednak w najbardziej naturalną rzecz na
świecie; szaman, zwyczajny człowiek, śmiejący się z samego siebie i tego, co robił, sprawiał
jednocześnie wrażenie, że zajmuje się czymś naprawdę ważnym; jak właściwie odebrał tego
Urac Xtolica? Jego śmiech? Ostre spojrzenie, gdy mówił o tożsamości? Partida Indios
Sublevados? Gdy siedział w autobusie w drodze powrotnej do Tulum, w jego głowie kłębiło
się wiele pytań, dwóch rzeczy był jednak zupełnie pewien:
Tego, że płyn znany jako formalina nie miał nic wspólnego z kwestią seryjnych morderstw,
oraz że gdy już wróci do swojego hotelowego apartamentu, będzie musiał sprawdzić pewien
niezwykle ważny szczegół.
8
Okazuje się, że święta księga może zawierać błędy,
gubernator niepokoi się o przyszłość dyrektora szkoły,
a Fredric Drum słucha historii o gadającym krzyżu
Gdy na powrót znalazł się w Tulum i wysiadł z autobusu, było już prawie całkiem ciemno,
zbliżała się ósma; miał w głowie setki myśli, naciągnął panamski kapelusz na czoło, jakby
chciał je ochronić, po czym wolnym krokiem ruszył w stronę hotelu, miał nadzieję, że zabrał
ze sobą właściwe książki i że będzie mógł sprawdzić pewną kwestię, która nie dawała mu
spokoju, dlaczego wcześniej nie przyszło mu to do głowy? Pewnie dlatego, że mitologiczna
strona kultury Majów obchodziła go o wiele mniej niż samo pismo, szedł ścieżką prowadzącą
do wejścia do hotelu, przyspieszając kroku, niecierpliwił się; gdyby zwolnił nieco i rozejrzał
się, dostrzegłby za krzakami bawełny i palmami skuloną postać, która obserwowała go, czając
się w ciemnościach, Fredric Drum nie widział jednak w tym momencie niczego, patrzył
prosto przed siebie, wszedł do budynku i zbliżył się do biurka recepcjonisty, pozdrowił go
uprzejmie i dostał klucz do apartamentu; po kilku minutach siedział już w salonie z otwartą
butelką Corony na stole i przeszukiwał walizki w nadziei na odnalezienie konkretnej książki.
Popol Vuh.
Zwięta księga Majów.
Zbiór mitów o stworzeniu świata i bogach.
Był przekonany, że zabrał ze sobą streszczenie, tłumaczenie tego dzieła, ku swojej radości
znalazł książkę na samym dnie jednej z walizek; przez chwilę trzymał ją w dłoniach, potem
zaczął w roztargnieniu przeglądać, próbując przypomnieć sobie historię powstania tego
znanego majskiego dokumentu, by mieć w ten sposób jak najszerszy kontekst do odczytania
faktów, które chciał odnalezć; w tym przypadku możliwe były także błędy w tłumaczeniu i
nieporozumienia, jeśli chodzi o zródła. Przypomniał sobie okoliczności, które doprowadziły
do tego, że tekst znany dziś jako Popol Vub trafił w nasze ręce, stał za tym dominikanin
Fransisco Ximenes, który na początku XVIII wieku został wysłany na misję do Nowego
Zwiata; mówi się, że w ręce mnicha trafił manuskrypt napisanego pismem alfabetycznym
tekstu w języku
quiche, zakonnik natychmiast go skopiował, nikt nie wie, gdzie znajduje się oryginał
dokumentu. Ximenes tłumaczył cel swojej pracy, mówiąc, że pragnął poznać wszystkie
religijne wynaturzenia Indian, którzy wciąż w zaciszu własnych domów kultywowali
pogańskie zwyczaje; chciał przetłumaczyć indiańską historię litera po literze na język
kasty*lijski, dodatkowo opatrując ją własnymi komentarzami.
Frredric westchnął i upił kilka łyków piwa z butelki, ile błędów może być w tym
przetłumaczonym tekście? Księga ta, Popol Vuh, trafiła więc w nasze ręce dlatego, że
chrześcijański misjonarz Ximenes pragnął udokumentować religijne wynaturzenia, postrzegał
więc dokument jako punkt wyjścia do dalszej ewangelizacji; tak czy inaczej, przekład,
którego oryginał znajdował się w tej chwili w Bibliotece Newberry w Chicago, uchodził za
najdoskonalszy literacki opis kultury środkowoamerykańskiej, który można było
skonfrontować z tekstami dotyczącymi religii stworzonymi przez inne kultury, Fredric
pamiętał mimo to, że majska księga zawierała odniesienia do chrześcijaństwa, które mogły
okazać się cokolwiek trudnymi do przetrawienia dla purystów lubujących się w kulturalnej i
religijnej czystości; dylemat ten miał rzecz jasna wpływ na próby tłumaczeń, przez lata
naukowcy próbowali z mozołem oddzielić to, co czyste, od tego, co nieczyste, aspekty
indiańskie od chrześcijańskich; Fredric otworzył księgę na pierwszej stronie i przeczytał
próbkę tekstu:
... tu też nakreślimy opowieść o wszystkim, co było ukryte i na co światło rzucił Stwórca,
Kreator, zwany także Dawcą %7łycia, Tym, który Począł, Oposem Hunahpu, Kojotem
Hunahpu, Wielkim Białym Pe*kari, Ostronosem, Panem w Pióra Przybranym Wężem,
Sercem Morza, Mistrzem Półmisków, Mistrzem Dzbanów, zwany także Akuszer*ką,
Zatrutym Nożem, Xpiyacoc i Xmucane to ich imiona, Obrońcą, Strażnikiem, po dwakroć
Akuszerką, po dwakroć Nożem, jak mówi się to w słowach ludu Quiche: byli wszystkim,
wszystko to przekazali jako oświecone istoty oświeconymi słowy. To teraz spiszemy, według
prawa Boga i chrześcijaństwa. Spiszemy to dnia tego...".
Fredric parsknął; według prawa Boga i chrześcijaństwa, akurat, pomyślał, oto musi być
przykład fałszywego zródła! Nie miał jednak zamiaru irytować się tym właśnie teraz; to,
czego szukał, z pewnością nie padło ofiarą żadnego błędu; powoli przeglądał książkę, wodząc
palcem po stronach. Czytał to dzieło już kiedyś, wiele lat temu, i wydawało mu się, że
pamięta z niego kilka nad wyraz ważnych akapitów; w skład księgi wchodziło wiele tekstów
o charakterze komparatywnym, możliwości tłumaczenia były o wiele większe niż to, co
proponował czytelnikowi dominikański mnich; nagle to zobaczył, palec zatrzymał się,
wskazując konkretne linie, zestawione ze sobą fragmenty tekstów:
Pan w Pióra Przybrany Wąż, Kukulcan, stworzył drzewa i krzaki, we wczesnym świcie
miano stworzyć Zwiatło, by cieszyło ono Serce Nieba, którego imię Huracane, najpierw
bijące serce, potem nadszedł Kapłan z największą ofiarą, dwojgiem oczu wyrwanych z głowy
Widzącego, gdy Huracane je przełknął, nastała Jasność...".
Fredric Drum przeczytał komentarze i objaśnienia tego cytatu; zwykle było tak, że gdy
Majowie składali ofiary bogu huraganów, oczy uśmierconego stworzenia pożerane były przez
kapłana, który w ten sposób mógł zajrzeć w przyszłość i pomóc podjąć swojemu ludowi
właściwe decyzje; opróżnił butelkę piwa, a więc to tak! Teraz nie miał już żadnych
wątpliwości, morderca odprawiał rytuał z najwyższą pieczołowitością, na pewno nie było on
jakimś samozwańczym i niedouczonym h'memem, szamanem, który za pomocą magicznych
sztuczek pozbywa się oczu, zamiast faktycznie je zjadać! Fredric poczuł, że robi mu się
niedobrze, podniósł się z fotela, kilkakrotnie okrążył pokój.
Morderca znał swoją religię w najdrobniejszych szczegółach.
Musiał być nad wyraz oczytany.
Siady, które zostawiał, były prawdziwe, nie miały wprowadzić detektywów w błąd.
Nikt jednak nie będzie w stanie ich zrozumieć.
Tak mu się wydawało.
Morderca zabijał raczej nie dlatego, by przebłagać Huracane lub
przynieść światło wszystkim widzącym, robił to, ponieważ miał jasny motyw, czy do
wypełnienia zadania potrzebna mu była moc jasnowidzenia? Fredric zatrzymał się, znów
ogarnęło go to samo uczucie, co rano, po opuszczeniu posterunku policji, świadomość, że
[ Pobierz całość w formacie PDF ]