[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skarciła się w duchu. Z drugiej strony jednak okazałaby się wyjątkowo głupia, gdyby bez końca
cierpiała w milczeniu. Lynn była dla niej wyjątkowo okrutna i w końcu przebrała miarę. Valerie
przez cztery tygodnie nie zwracała uwagi na kłamliwe plotki i zawoalowane pomówienia, lecz w
końcu jej cierpliwość się wyczerpała. To Lynn wspomniała mimochodem, że Maria Cinelli
cieszy się znów względami Jonasa i pracuje w jego sekretariacie. Chodziły słuchy, że płaci za jej
mieszkanie. Podobno żałuje pochopnego małżeństwa. Lynn przekroczyła wszelkie granice, gdy
cynicznie poradziła, by Valerie szukała męża w jej pokoju, jeśli nocą obudzi się sama. Gdyby nie
ta głupia paplanina, dawno powiedziałaby Jonasowi, że jest w ciąży.
Dziś wieczorem coś w niej pękło. Znowu westchnęła. Niech Lynn mi dokucza, ile chce, ale
czemu uwzięła się na Jean-Paula, pomyślała ze złością. Ze łzami w oczach przypomniała sobie
nieruchomą twarz Mary Beth. Czy nie spostrzegła, że ci dwoje się kochają? Jak mogła to
przeoczyć? Z drugiej strony Jonas także nie był tego świadomy, ale to całkiem inna sprawa. Tak
ciężko pracował, że poza elektroniką nic się dla niego nie liczyło - nawet miłość własnej żony!
Mimo wszystko nie powinna mu psuć urodzinowego przyjęcia, stając po stronie Jean-Paula,
gdy Lynn powtórzyła ohydną plotkę o braciach Francuzach sypiających z tymi samymi
kobietami. Ta jędza zaśmiewała się przy tym, jakby opowiadała świetny żart, a tymczasem
sprawiła ogromną przykrość Jean-Paulowi oraz Mary Beth, którą Valerie polubiła przez wzgląd
na niego. Ktoś musiał powiedzieć Lynn, żeby się zamknęła. Już dawno powinna to zrobić. Musi
teraz stawić czoło Jonasowi.
Zdecydowanym ruchem zakręciła kurki. Co on jej może zrobić? Postawi pod ścianą i
zastrzeli? Oczyma wyobrazni ujrzała siebie z czarną przepaską na oczach i ostatnim papierosem
w kąciku ust. Przecież to śmieszne! Stłumiła chichot. Nigdy w życiu nie paliła. Uniosła rękę, by
stłumić nerwowy śmiech.
-Vall, co tam robisz tak długo?
Natychmiast spoważniała; zrobiło jej się sucho w ustach. Wyprostowana postanowiła z honorem
przyjąć wyrok. Pluton egzekucyjny już czekał. Pierwszy pocisk trafił ją, gdy podeszła do łóżka.
- Czy Jean-Paul jest podobny do Etienne'a?
- Raczej nie - odparła zgodnie z prawdą. Zatrzymała się, choć najchętniej uciekłaby znów do
łazienki. - Tylko głos i oczy mają niemal identyczne. - Zastanawiała się, czemu dopiero teraz
zadał to pytanie.
- Jest ci bardzo bliski, prawda?
Valerie nadal była nieufna. Z pewnością nie traktował poważnie obrzydliwych plotek
rozsiewanych przez Lynn.
- Co masz na myśli? - odparła zaczepnie.
- Kiedy przyjechał, powiedziałaś do niego kochanie", a dziś wieczorem broniłaś go jak lwica. -
Wzruszył ramionami.
- Bardzo się lubicie?
- Owszem - przyznała. Gardło miała ściśnięte. - Okazał mi wiele serca, gdy...
- Mniejsza z tym - Jonas przerwał nieskładne wyjaśnienia.
- Rozumiem, w czym rzecz. - Odwrócił się na moment, a gdy ponownie stanął z nią twarzą w
twarz, uśmiechnął się ponuro.
- Nie przejmuj się gadaniną Lynn. Ona uwielbia wprawiać in nych w zakłopotanie. - Pokręcił
głową. - Czasami wydaje mi się, że Mary Beth jest od niej dojrzalsza.
- Przepraszam, że zepsułam ci urodzinowy wieczór - oznajmiła przyciszonym głosem.
- Naprawdę? odparł równie cicho. W takim razie będziemy świętować tutaj. Podszedł
bliżej, objął ją, przyciągnął do siebie i rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu: - Złóż mi teraz
życzenia urodzinowe.
- Wszystkiego najlepszego, Jonas. Z uśmiechem wypełniła rozkaz.
- Doskonale. A teraz poproś, żebym poszedł z tobą do łóżka. Zadrżała, czując na szyi
dotknięcie ust i języka. Zapomniała o wątpliwościach, gdy ujął w dłonie jej piersi.
- Chodz ze mną do łóżka, kochanie szepnęła, czując, jak zaciska palce.
- Mówisz tak czule do wszystkich swoich mężczyzn? wykrztusił z trudem.
- Jonas, to boli! krzyknęła, wstrzymując oddech, jakby to mogło jej ulżyć w cierpieniu.
- Wiem. - Rozluznił palce i objął ją mocno. - Sama jesteś sobie winna. - Musnął ustami jej
wargi i dotknął językiem, zachęcając, by je rozchyliła. - Poproś mnie jeszcze raz, chociaż to nic
nie znaczy.
Nic? Valerie zacisnęła powieki, żeby się nie rozpłakać. Przyznał wreszcie, że jest dla niego
nikim. Przelotna miłostka, chwilowe zauroczenie. Odrobina przyjemności na każde zawołanie
chętna kochanka gotowa na jego skinienie. Ja go kocham, pomyślała z rozpaczą, a on chce tylko,
żebym urodziła syna i szeptała czułe słówka. Nic dla niego nie znaczę. Sam to właśnie
powiedział.
- Val!
Nie warto się opierać, uznała zrozpaczona. Gdy przygryzł delikatnie jej dolną wargę, zadrżała w
jego ramionach. Postanowiła dać mu wszystko, czego pragnął. Przecież ma dziś urodziny. Objęła
go mocno za szyję i oddała zmysłową pieszczotę.
Wszystkiego najlepszego, Jonas, wołała bezgłośnie, wkrótce zostaniesz ojcem.
- Chodz ze mną do łóżka, kochanie - powiedziała głośno, chociaż zbierało jej się na płacz.
Następnego dnia obudziła się pózno; nic dziwnego, skoro Jonas dopiero nad ranem pozwolił
jej zasnąć. Przeciągnęła się znużona. Skąd u niego tyle sił? Była w łóżku sama. Przed kilkoma
godzinami ocknęła się, słysząc szum wody i szelest ubrania, gdy szykował się do wyjścia. Może
wszczepił sobie elektroniczny rozrusznik i dlatego zawsze jest w dobrej formie? Wcale by się nie
zdziwiła, gdyby naprawdę tak było. Tej nocy dzieliła z nim tę szaloną energię; potężne fale
przepływały między nimi.
Każde czułe słowo, które szeptała, zasypując pocałunkami jego twarz i gładką skórę, dodawało
mu sił. Odgarnęła potargane włosy i poczuła, że coś ją ściska za gardło. Czy tak już będzie do
końca życia? Długie godziny chłodu i obojętności, a potem chwila rozkoszy? Pokręciła globy
odpędzić złe myśli, i wyskoczyła z łóżka. Trzeba się czymś zająć, bo zwariuje, jeśli zacznie się
nad tym zastanawiać.
Dwa tygodnie pózniej Valerie poszła do lekarza. W tym czasie widywała Jean-Paula i Mary
Beth częściej niż Jonasa. Przebywała w domu mniej niż on, byle tylko uniknąć spotkań z Lynn.
Drogi, kochany Jean-Paul! Co by bez niego zrobiła? Chronił ją przed tą jędzą; dzięki niemu
poznała lepiej i naprawdę lubiła Mary Beth. Trudno się dziwić, że dziewczyna trochę się boczyła,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]