[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cholery?
- Nic mi nie wychodzi - stwierdziła wściekła, kopiąc jakiś
kamyk. - Niech to szlag, coś mi tu nie pasuje.
- Mordujemy się od ponad dwóch godzin. Wszyscy powoli mają
serdecznie dość tej sceny.
Jego cierpliwość także była już na wyczerpaniu. Najpózniej za
dwa dni musi wracać do Kalifornii. Powinien się cieszyć, że film
będzie już na ukończeniu, a był spięty, rozdrażniony i tylko szukał
kogoś, na kim będzie mógł wyładować swoją złość.
- Wez się w garść i zrób to jak należy - oznajmił cierpko.
- Chwila, moment! Nie narzekam na cholerne duble, na ten
parszywy śmierdzący bar, na tę dziurę, do której mnie zawlokłeś, bo
190
RS
wierzę w ten scenariusz. Haruję jak koń pociągowy, bo wiem, że mnie
potrzebujesz. Ta rola jest dla mnie przepustką do pierwszej ligi, ja to
po prostu czuję.
- Chcesz przepustki? - odparł gniewnie Phil. - To na nią
zapracuj.
- Już na nią zapracowałam - oznajmiła podniesionym głosem.
Kilka osób obejrzało się, ale nikt nie odważył się podejść. - Nie
zamierzam tolerować twoich fochów tylko dlatego, że masz problemy
osobiste.
Oczy mu się zwęziły.
- Będziesz musiała je tolerować.
- Coś ci powiem, Kincaid. - Dzgnęła go palcem w pierś. - Ja nic
nie muszę, bo wnoszę do tego filmu co najmniej tyle co ty. Ludzie
mają gdzieś to, czyje nazwisko pojawi się pierwsze. Gwiazdą tego
filmu jest
Kate Lohman, a Kate Lohman to ja. Nie zapominaj o tym i nie
odstawiaj mi tutaj takiego ważniaka.
Kiedy chciała odejść, Phil chwycił ją za ramiona. Jego oczy stały
się zimne jak lód. Przez chwilę patrzył na jej zaciętą twarz i
złagodniał.
- A niech cię, Marlie - westchnął. - Aleś się wczuła w rolę. No
dobrze, słucham, co ci nie pasuje?
Uśmiechnęła się lekko.
- Chciałam z tobą pracować, bo nie znam lepszego reżysera. Nie
sądziłam, że w dodatku cię polubię. No dobrze - spoważniała - kiedy
191
RS
Sam wychodzi za mną z baru i łapie mnie, przestaje nad sobą
panować. Jest wściekły, ostro i szorstko mówi wszystko, co dusił w
sobie przez lata.
- Nie dajesz mu żyć, odkąd wrócił do miasteczka - przypomniał
Phil. - Ma tego dość. W następnej scenie idzie za tobą do twojego
pokoju i kochacie się. Więc wygrałaś.
- Czyżby? - zastanowiła się Marlie. - Kate to twarda kobieta. I
nie bez powodu. Ale na pewno nie jest popychadłem.
- No i co z tego?
- No a to, że on przyłazi za mną, wyzywa mnie od najgorszych,
od zimnych, wyrachowanych dziwek, jeśli dobrze pamiętam, a ja
siedzę jak to cielę i ocieram zapłakane oczęta.
Phil uśmiechnął się wreszcie.
- A jak byś zareagowała?
- Dałabym palantowi w gębę. Roześmiał się dzwięcznie.
- Tak, jestem skłonny w to uwierzyć.
- Rozumiem łzy, ale i złość. Jego słowa są niebezpiecznie blisko
prawdy. Kate nienawidzi siebie samej i jego za to, że jej to wytyka.
Phil już obmyślał, jak wprowadzić zmiany. Zawołał Sama i
wyjaśnił mu, o co chodzi.
- Nie poniesie cię? - zwrócił się Sam do Marlie. - Nie ukatrupisz
mnie na miejscu?
- Postaram się. - Uśmiechnęła się z cieniem triumfu.
- Kiedy cię uderzy - wtrącił Phil - macie patrzeć na siebie w
kamiennym milczeniu przez dobre dziesięć sekund. Potem wycierasz
192
RS
usta wierzchem dłoni, wolno, nie przerywając kontaktu wzrokowego.
Zacznijmy od ujęcia, kiedy Marlie wychodzi z baru. Biiicks!
- Cisza... Wszyscy na miejsca... Klaps!
Phil stał przy operatorze i śledził rozwój sceny.
Marlie wychodzi na ulicę, sztywno wyprostowana, oczy jej
płoną. Idzie chodnikiem. Kiedy Sam ją łapie, obraca się i staje z nim
twarzą w twarz. Jej ogień musiał widocznie udzielić się Samowi,
bowiem jego kwestie brzmią jeszcze brutalniej, jeszcze więcej w nich
emocji. Wcześniej ta scena sprowadzała się do ukazania męskiego
gniewu, teraz zauważało się także postać kobiecą.
Całość była przesycona erotyzmem.
Kiedy Marlie uderzyła Sama, wszyscy na planie aż wstrzymali
oddech - ten gest był taki nieoczekiwany, a zarazem idealnie pasował
do postaci Kate Lohman. Było widać, że partner chce jej się
zrewanżować tym samym, lecz po prostu nie jest w stanie. Kate go
prowokuje, ale równocześnie widać, jak nerwowo przełyka ślinę. On
wyciera usta, nie odrywając od niej oczu.
- Cięcie! - Phil zaklął z podziwu, podbiegając do Marlie i
chwytając ją za ramiona. Pocałował ją mocno. - Fantastycznie. -
Pocałował ją jeszcze raz. -Fantastycznie!
Roześmiany spojrzał na Sama.
- Precz ode mnie z tymi ustami - ostrzegł Sam, pocierając wargi.
- Piekielnie ciężką rękę ma ta dziewczyna. Słyszałaś kiedyś o
markowaniu ciosów? No wiesz, to jednak jest showbiznes.
- Trochę mnie poniosło.
193
RS
- Miałem ochotę ci oddać.
- Wiem. - Zmiejąc się, odgarnęła włosy z twarzy.
- Okej, no to lecimy dalej. - Phil wrócił do operatora. - Wszyscy
na miejsca.
- Nie możemy zrobić dubla tego ciosu? - zażartowała Marlie. -
Aatwiej byłoby się wczuć.
- %7łądam dublera! - ryknął Sam.
W biurze Tory zajęła się czytaniem długiego, szczegółowego
pisma od prokuratora. List napisany był kwiecistym stylem i pełen
prawniczego żargonu, lecz przesłanie było jasne: sprawa stanie na
wokandzie. Może da się odwlec rozprawę o kolejne dwa miesiące, ale
do ugody nie dojdzie. Tory poczuła przyjemny dreszczyk. Stęskniła
się za pracą, poza tym miała przeczucie, że po powrocie do
Albuquerque będzie potrzebowała jakiegoś skomplikowanego i
czasochłonnego zajęcia.
Czyli już za jakiś miesiąc. Nie, poprawiła się w myślach.
Pierwszy wyjedzie Phil, jutro, najpózniej pojutrze. Już teraz była sobie
w stanie wyobrazić, jak trudno będzie zapełnić pustkę, która pojawi
się w jej życiu. Musiała sobie przypomnieć, że na samym początku
ustalili reguły gry. Wciąż ma swoją pracę, swoje życie. I swoją
samotność, pomyślała, potrząsnęła głową i zaczęła czytać pismo od
początku.
Merle chodził nerwowo w tę i z powrotem, rzucając szefowej
ukradkowe spojrzenia. Umówił się z Marlie, żeby przyszła do niego
po pracy. Nie przewidział, że Tory może się tak zasiedzieć nad
194
RS
papierami. Nie miał pojęcia, jak taktownie pozbyć się szefowej. Kiedy
po raz tysięczny wyjrzał przez okno, zobaczył, że lampy rozstawione
przez filmowców kolejno gasną. Pochrząkując i przestępując z nogi na
nogę, zagadnął Tory:
- Pewnie padasz z nóg.
- U-hm.
- Wieczór taki spokojny, nic się nie dzieje - spróbował jeszcze
raz, nerwowo bawiąc się guzikami koszuli.
- Aha.
Wniósł oczy ku sufitowi.
- Może dasz sobie spokój i pojedziesz do domu? Tory w dalszym
ciągu robiła jakieś notatki.
- Chcesz się mnie pozbyć, Merle T.?
- Ee, nie. No coś ty. - Wlepił wzrok w zakurzone noski butów.
- Umówiłeś się na randkę? - spytała łagodnie, nie odrywając się
od pracy.
- Coś w tym guście. Tak, chodzi o randkę.
- No to zmykaj, śmiało.
- Ale... - Urwał i gniewnym ruchem wepchnął ręce do kieszeni.
Podniosła wzrok znad dokumentów i przyjrzała mu się uważnie.
Wreszcie doczekał się tych swoich wąsów. Może nie były to wąsiska [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl