[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie chciała ju\ nigdy się z nim rozstawać.
Wonie Micka dotykały jej piersi i poczuła podniecenie, jakie
tylko Mick potrafił w niej wzbudzić. Oddychała szybko, pragnęła go
mieć tutaj, teraz, choćby na twardej podłodze kantoru.
- Czy nie ma tu łó\ka?
- Jedno jest, ale nie zmontowane.
- Och! - Tak bardzo chciała się z nim kochać zaraz. - A jak długo
by trwało...
- Zbyt długo.
Szybko rozebrał ją i zaczął głaskać jej piersi w przypływie
nieodpartego po\ądania. A ona czekała, \eby ich piękna i prawdziwa
miłość zmyła wszelkie ślady kłamstwa.
Mick posadził Sarę na biurku i pieścił ją coraz goręcej.
- Pragnę ciebie - szeptała.
Poło\yła się i przyciągnęła go do siebie. W jego oczach zobaczyła
odbicie własnej namiętności. Nic się ju\ nie liczyło, tylko Mick, jego
ciało, tętniący rytm miłości i jej spełnienie.
Powoli powracała do rzeczywistości. Zobaczyła jarzeniowe
światła u sufitu i poczuła pod sobą twardą powierzchnię biurka.
- To nie do wiary - powiedziała, rozglądając się dookoła.
- śałujesz?
- Ale\ skąd. - Usiadła na biurku i obciągnęła spódniczkę. - To
chyba najlepszy sposób wykorzystania tego mebla.
- Na pewno masz rację - odrzekł. - Przecie\ skończyłaś studia na
wydziale administracji.
Zsunęła się z biurka i dotknęła policzka Micka.
- Chodzmy teraz do domu. Do łó\ka.
- Nie.
- Dlaczego? - spytała wystraszonym głosem. - Czy ciągle się
gniewasz, \e nie powiedziałam ci prawdy, całej prawdy i tylko
prawdy? Przepraszam, Mick, ale po prostu chciałam dać Lil szansę.
Przyglądał się jej bacznie, bo dostrzegł leciutkie dr\enie warg.
- Saro, co jeszcze?
- I nie chciałam cię obarczać moimi problemami zawodowymi -
przyznała. - Masz dosyć zmartwień z...
- Pozwól mnie samemu o tym decydować, czy mam się martwić.
Słuchaj, Saro. Nie musisz ochraniać Lil. I, do licha, mnie tak\e nie.
Kiedy wreszcie zrozumiesz, \e nie musisz troszczyć się o wszystkich?
- Nie troszczę się o wszystkich.
- To raczej dziwne stwierdzenie, zwa\ywszy, \e przyjęłaś pod
swój dach siedem osób. A ze mną - osiem.
- Australijczycy wyprowadzają się w końcu tygodnia.
- A jeśli nie będą mogli? Co zrobisz, gdy zaczną jęczeć, \e nie
stać ich na wynajęcie mieszkania?
Wzruszyła ramionami.
- Pewno pozwolę im zostać.
- Właśnie dlatego nie mogę wrócić z tobą do domu - powiedział.
- Bardzo szlachetnie jest pomagać innym. Ale ciebie ludzie
wykorzystują, a ty im na to pozwalasz. Nie chcę być jednym z nich.
- A dlaczego? Bo Mick Pennotti sam zawsze sobie daje radę?
Uwa\asz, \e nikt ci nie jest potrzebny? - Zmru\yła oczy. - Czy
mo\esz wyłączyć to światło, jest za ostre.
Mick poszedł do sklepu po lampę, a Sara zebrała w tym czasie
porozrzucane części garderoby. To szaleństwo kochać się na biurku,
mając w domu wygodne łó\ko.
Niestety, jej dom nie był obecnie bardziej przytulny ni\ dworzec
autobusowy. Otoczyła się rodziną i przyjaciółmi rodziny. Czy oni
naprawdę ją wykorzystują?
Przypomniała sobie okres kilku miesięcy, podczas których miała
dom wyłącznie dla siebie. A jeszcze przedtem wynajmowała
mieszkanie. Owszem, cieszyło ją, \e mo\e sama decydować o
urządzaniu swej przestrzeni \yciowej, utrzymywać ład i porządek.
Lecz nie znosiła samotności. Gdy wracała po pracy, dom zawsze
wydawał się jej pusty i zimny. Straszliwie pusty.
Mick przyniósł starą lampę i ustawił ją w rogu kantoru. Zgasił
jarzeniówki, a pokój zalała fala ciepłego, bursztynowego światła.
- Teraz lepiej? - zapytał.
- O, tak. - Sara usiadła na krześle przy biurku i oparła bosą stopę
na blacie. - Mick, chcę, \ebyś pojechał ze mną do domu. Jesteś jedyną
osobą, którą pragnę mieć tam przy sobie.
- Nic z tego. Nie mo\esz wyrzucić wszystkich domowników. Jest
im potrzebna taka gościnna gospodyni.
Po części miał rację. Była im potrzebna. Ale tak naprawdę to i oni
jej tak\e. Ludzie, których mogła kochać i być przez ruch kochaną. Nie
lubiła samotności.
- Ja te\ nie mogę obejść się bez innych ludzi.
- A mo\e jednak chodzi ci tylko o jednego człowieka? - Lekko
dotknął wargami jej ust. - Tylko o mnie?
To byłoby cudowne. I takie proste. Jedyny, wyjątkowy
mę\czyzna - doskonałe lekarstwo na samotność.
Mick usiadł obok niej. Przesuwał palcem po gołej stopie Sary.
- Zdecydowanie musimy mieć tu łó\ko - oświadczyła. Spojrzał
na biurko.
- Koniecznie?
- No wiesz, ja lubię nowoczesne ułatwienia \ycia...
- Saro, jak się dalej potoczą twe sprawy? - Twarz Micka była
zatroskana.
- Có\, w tym tygodniu mam zamiar uporządkować swoje
biurowe papiery. Je\eli mnie wyrzucą w piątek, przekazanie akt
nastąpi bez wstrząsów.
- Czy mogę ci jakoś pomóc? Napiszę zobowiązanie, \e nie
wniosę oskar\enia przeciwko Fundacji Wernera. Albo zagro\ę, \e
wytoczę im proces, je\eli cię zwolnią.
Sara pomyślała o Whelanie i poparciu, jakiego udzielał
projektowi Micka. Była pewna, \e nie zadowolą go przeprosiny. Z
pewnością nie przejąłby się te\ grozbami Micka.
- Mo\e gdybyś zło\ył podanie o kredyt... Nie, to śmieszne. Nie
podobał jej się pomysł, \e Whelan mógłby osiągnąć swój cel.
- Zapomnij o tym, co powiedziałam.
- Czy będziesz mogła znalezć inne zajęcie?
- W ka\dej chwili - odpowiedziała z udaną nonszalancją. -
Naprawdę jestem dobra w tym, co robię.
Dłoń Micka przesunęła się po jej stopie, a potem wzdłu\ łydki.
- Mo\esz to powiedzieć jeszcze raz.
Lecz słowa ju\ nie były potrzebne. Sara wzięła Micka za rękę,
przyciągnęła go do siebie i przywarła wargami do jego ust.
ROZDZIAA 15
W poniedziałek po południu Mick czekał na powrót Sary z pracy
u niej w domu. Jenny zaprosiła go na obiad. A przy okazji
wspomniała, \e - skoro ju\ jest - to mógłby przejrzeć ró\ne starocie na
strychu. Mo\e jeszcze coś się nada do sprzeda\y w sobotę na pchlim
targu. Usiłował jej wytłumaczyć, \e nie będzie \adnego targu,
przecie\ budynek magazynu poszedł z dymem.
- To będą stoiska pod gołym niebem - odparła.
- Nic z tego. Dzisiaj rano próbowałem uporządkować teren, ale to
beznadziejna sprawa.
- Oczywiście. Sam tego nie zrobisz. - Nic nie było w stanie
ostudzić entuzjazmu Jenny. - Jutro rano przywiozę Charliego, jego
przyjaciela z sutereny, Tima, i obu Australijczyków. Zgódz się, Mick,
szykuje się świetna zabawa. A w sobotę odbędzie się prawdziwy targ
na pogorzelisku.
- Jest za du\o pracy, nawet dla czwórki mę\czyzn.
- Je\eli tobie nie zale\y na targu, to pomyśl o mnie. Proszę,
Mick. Uratowałeś \ycie memu synkowi i chciałabym móc zrobić coś
dla ciebie.
- Ale\ nie trzeba, przecie\ ja nie...
- Zrób to więc dla Sary - nalegała Jenny. - Jestem pewna, \e
ucieszy ją widok domowników zatrudnionych przy po\ytecznej pracy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]