[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W hallu panowała cisza, za to ze świetlicy dochodziły dziwne odgłosy. Gdy stanąłem
w drzwiach, wszystko się wyjaśniło - miał w niej miejsce autentyczny sparring bokserski, o
tyle ciekawy, że w wykonaniu żwawych sześćdziesięciolatków (na zwolnionych obrotach).
Mrugnąłem do Burina i poszedłem sobie.
*
Uzgodniliśmy z Angeliną minimum kontaktu, by niepotrzebnie nie ryzykować, a ten
jedyny raz, gdy musieliśmy się widzieć, a nie tylko słyszeć, zaplanowany został po
zapadnięciu zmroku, na tyle jednak wcześnie, by nie położono nas jeszcze do łóżek. W
umówiony wieczór po kolacji pospieszyłem do łazienki, za którą znajdował się wybrany jako
miejsce rendez-vous magazynek. Dostałem się do niego bez problemów i z zegarkiem w ręku
dotarłem do okna.
Paskiem od zegarka przeciąłem zamek w oknie, co nie było specjalnie trudne, gdyż
pod warstewką tandetnego tworzywa kryła się elastyczna piłka z plaststeelu. Schowałem
zegarek i otworzyłem okno. Na zewnątrz, używając molekularnych butów i rękawic do
wspinaczki, czekała przylepiona do ściany Angeliną, cała na czarno, łącznie z twarzą
wysmarowana pastą do butów. Bez słowa wcisnęła mi w ręce niewielką paczkę i zniknęła.
Zamknąłem okno, wróciłem do celi (zawiniątko przemyciłem pod ubraniem) i czym
prędzej położyłem się do łóżka. Paczka powędrowała pod poduszkę po uprzednim wyjęciu z
niej detektora pluskiew, a ja poczekałem aż światło zgaśnie i zacząłem się niespokojnie
wiercić.
- Cholerny reumatyzm... - wymamrotałem po paru minutach i wstałem pocierając
prawą nogę.
Równocześnie sprawdziłem kontrolkę detektora, z miłymi rezultatami: w celi była
tylko jedna optyczna pluskwa umieszczona nad drzwiami, co dawało dwa martwe pola w
kątach przy ścianie, w której ją zamontowano. Zadowolony poszedłem spać. Zapowiadał się
pracowity dzionek.
*
Burina zacząłem szukać dopiero koło południa i znalazłem w ogrodzie. Siadłem na
ławeczce po delikatnym sprawdzeniu okolicy - była w miarę czysta.
- Możemy zachowywać się swobodnie - oznajmiłem - ale nie za głośno.
- Masz wszystko?
- Mam, a teraz bądz łaskaw zamknąć się na chwilę, bo mam w gębie komunikator
laserowy i właśnie słyszę kroki przez kości czaszki.
- Nic nie rozumiem - przyznał uczciwie.
- Słyszę kroki Angeliny wdrapującej się na dach tego wieżowca, który widzisz za
murem. To, co mam w ustach, umożliwia mi bezpośrednią łączność i jest nie do
podsłuchania. Teraz milcz!
Oparłem się wygodnie i uśmiechnąłem w kierunku punktowca. Nie musiałem zbyt
precyzyjnie celować, gdyż Angelina miała sześciostopową soczewkę odbiorczą (składaną, ma
się rozumieć).
- Witaj, kochanie.
- Jim, cieszę się, że jesteś cały - zadudniło mi pod czaszką - żałuję, że to zaczęliśmy.
- Ale teraz trzeba dokończyć, co przy twoich umiejętnościach i sile...
- Jeśli dodasz  w twoim wieku", to obedrę cię żywcem ze skóry jak wyjdziesz!
- Nic takiego nie miałem zamiaru powiedzieć! Chcę natomiast spytać, czy według
ciebie możemy zabrać dwóch zamiast jednego? Spotkałem tu starego znajomego, który
kiedyś uratował mi życie w jaskini lodowej. Opowiem ci jak wyjdę.
Przez chwilę panowała cisza - Angelina rzadko mówiła coś bez przemyślenia.
- Możemy - odparła - muszę tylko zmienić środek transportu.
- Doskonale. W takim razie postaraj się o coś odpowiedniego dla sześćdziesięciu
pięciu osób...
- Są zakłócenia! Powtórz, bo zrozumiałam, że sześćdziesiąt pięć.
- Dobrze zrozumiałaś! - postarałem się, żeby zabrzmiało to radośnie, ale nie dała się
nabrać.
- Nie próbuj! Znam cię za dobrze. Sześćdziesięciu pięciu to pewnie wszyscy
pensjonariusze?
- Zgadza się. Proponowałbym autokar. Kiedyś podobny numer mi wyszedł. Do
usłyszenia jutro o tej samej porze, muszę kończyć, bo ktoś nadchodzi - i wyłączyłem się.
Miała święte prawo być wściekła, a nie miałem ochoty stać się obiektem rozładowania
tejże wściekłości, wolałem więc dać jej dwadzieścia cztery godziny na ochłonięcie.
Długoletnie pożycie małżeńskie doskonale wpływa na rozwój instynktu
samozachowawczego.
- Koniec? - zdziwił się Burin. - Coś do siebie mamrotałeś, to wszystko co
słyszałem.
- I bardzo dobrze. Wszystko zgodnie z planem, nie licząc niewielkich poprawek,
które budzą w mojej małżonce głębokie i serdeczne emocje.
- Co proszę?
- Szczegóły pózniej, teraz chodz na lunch. Aha, nie pij wody.
- Dlaczego?
- Bo jest aż gęsta od środków uspokajających i otumaniających. Dlatego wszyscy tu
mamroczą do siebie i łażą jak błędne owce. Większość jest w zdecydowanie lepszej kondycji
niż na to wyglądają.
*
Angelina faktycznie ochłonęła. Można nawet śmiało powiedzieć, że ostygła: nawet
przez ten zniekształcający dzwięki system łączności bez trudu dawało się wyczuć oziębły ton,
przypominający nie tylko lodową jaskinię, ale wręcz cały lodowiec.
- Autokar kupiony. Co jeszcze będzie potrzebne?
- Uniform kierowcy, by uzasadnić twoją miłą obecność za kółkiem, i parę
drobiazgów...
- Jakich? - głos o temperaturze ciekłego azotu. Gdy podałem listę, osiągnął zero
absolutne.
- To najgłupszy i najbardziej niemożliwy do wykonania plan, o jakim w życiu
słyszałam. Zrobię co mogę, by się udał, bo chcę, żebyś wyszedł z tego cało, abym osobiście
mogła cię zabić.
- Kochanie, żartujesz.
- Założymy się? - powiedziała i przerwała transmisję. Może to faktycznie nie był
doskonały pomysł, ale teraz już nie mogłem się z niego wycofać. Czując coraz większą
depresję przypomniałem sobie o piersiówce umieszczonej w paczce na taką właśnie
okoliczność.
Wydostałem ją, niby to ścieląc pryczę, i siadłem w martwym polu kamery. Na butelce
było napisane: UWAGA - DYNAMIT i w pewnym sensie była to prawda, zawierała bowiem
studziesięcioprocentowy alkohol, który dwanaście lat leżakował w dębowej beczce. Dobry
humor wrócił mi błyskawicznie.
*
Przez sześć kolejnych dni gawędziliśmy za pomocą lasera i cały czas Angelina była
uprzejmie oziębła, ignorując moje wysiłki zmierzające do rozładowania nastroju. Jak się nie
da zwalczyć, trzeba przywyknąć. Trudno.
*
Ostatniego dnia konwersacja była bardziej niż lakoniczna: Angelina powiedziała jedno
słowo i przerwała połączenie. Wyłączyłem nadajnik i oznajmiłem Burinowi, który znacznie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl