[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Za nimi szedł wynik Pięć, trochę rozmazany hak, i zadziwiająco wyrazna Szóstka, być może zakręcone
spaliny jakiegoś odrzutowca. Godzinami siedział w oknie i patrzył w niebo. W siódmej klasie, gdy się
zakochał, był świadkiem serc i czterolistnych koniczyn. Pózniej widywał inne znaki pacyfka wielka na pół
nieba, która powoli przemieszczała się nad miastem z zachodu na wschód, wielkie tao ujrzane na jakiejś
wycieczce studenckiej nad zamkiem w Bolkowie. W końcu przyszedł czas zajmowania się ważniejszymi
rzeczami niż patrzenie w niebo. Niedawno R. uznał, że dopiero teraz, między trzydziestką a czterdziestką,
będzie się widziało najlepiej. Dlatego niedawno kupił od Ruskich statyw i zaraz wiosną ustawi aparat
fotograficzny na wschodnim tarasie. Obiektyw wyceluje w niebo, nad czubkami dwóch blizniaczych
świerków, i tak to będzie stało do jesieni. Codziennie będzie robić jedno zdjęcie, nawet wtedy gdy niebo
zasnuje się równo niezróżnicowaną szarością. R. jest pewny, że coś nam z tego wyjdzie i że jesienią
będziemy mieli na kliszy sensowną sekwencję nieb, która na pewno będzie coś znaczyła. Można będzie
złożyć wszystkie zdjęcia jak puzzle. Albo nałożyć je jedno na drugie w komputerze. Albo z pomocą jakiegoś
programu wypreparować z nich wszystkich jedno niebo. I wtedy będziemy wiedzieli.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]