[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Nie powiedział dokąd. Wspomniał tylko, że wraca. Ale kiedy? Za
miesiąc? Za rok? Nie ma wyjścia.
Trzeba o nim zapomnieć, wykreślić go i wrócić do normalnego
życia.
Po wyjściu ze szpitala Cicely musiała pogodzić się z pewnymi
niedogodnościami. Początkowo jej oczy były bardzo wrażliwe na
światło, a na noc zakładała opaskę, ażeby przypadkowo przez sen
ich nie trzeć. Jednak po miesiącu wszystkie ślady po operacji
ustąpiły. Nic jej nie bolało, nie swędziało, nie piekło i Cicely po raz
pierwszy w życiu mogła spojrzeć na świat bez okularów. To było
cudowne! Wszystko widziała! Stała przed lustrem i przyglądała się
swojej twarzy, na której wszystkie kształty, linie, rysy i zmarszczki
były ostre i wyrazne. Budziła się rano i bez sięgania po okulary
rozpoznawała każdy szczegół pracowni. Zamiast zamglonego
obrazu, w którym niegdyś musiała domyślać się poszczególnych
sprzętów, widziała teraz wyraznie toaletkę, szkice na ścianach, stół,
pantofle na podłodze... Wszystko cudownie ostre i wyraziste. Mogła
wreszcie poruszać się, pracować, a przede wszystkim patrzeć na
świat bez tych ciężkich, topornych oprawek, które boleśnie wbijały
się w nos.
- To jest jak chodzenie boso - zwierzyła się Lynn, kiedy po raz
pierwszy po przerwie zjawiła się w ,Butiku". - Tak właśnie czuję się,
kiedy mogę patrzeć na świat bez okularów. To daje mi poczucie
swobody.
- Coraz większej swobody, Cicely - Lynn spojrzała na nią
73
SM
badawczo. - Czy wiesz, że potrafisz być naprawdę piękna?
Cicely roześmiała się. Być piękną oznaczało dla niej mieć
wspaniałe blond włosy i mlecznobiałą cerę. Taka była Alicja. Ale ona
miała ciemną, prawie śniadą cerę i czarne, gęste, poskręcane włosy.
Nie była piękna, a przynajmniej nie uważała siebie za taką. Ale to
właśnie Lynn przekonała ją, żeby poszło do fryzjera, skąd wyszła z
elegancką, efektowną fryzurą. Natomiast Alicja zaczęła doradzać jej,
jakich kosmetyków ma używać do makijażu. I jak w ogóle taki
makijaż wykonać. Gdzie położyć róż, jaką dobrać szminkę, jak kłaść
cienie na powieki. Po raz pierwszy w życiu Cicely zaczęła się
malować. Eksperymentowała, próbowała różnych kosmetyków,
zapachów, kolorów, chcąc wyszukać najkorzystniejszą dla siebie
kompozycję. Znalazła też czas, żeby skroić sobie kilka nowych
strojów, kupić szałowe pantofelki na wysokim obcasie, a nawet
uszyć komplet tenisowy. Taki sam, jakiego pomysł przyszedł jej do
głowy podczas ostatniego pobytu w klubie tenisowym.
Mimo tej odzyskanej nagle swobody, tryb życia Cicely nie zmienił
się zbytnio. Niedługo po zbawiennym zabiegu jej matka przeziębiła
się i wylądowała w łóżku na następne dwa tygodnie. Musiała nawet
odwołać czwartkowego brydża. Kiedy Cicely była w pracy, Alicją
opiekowała się wynajęta na ten czas Daphne. Jednak każdą wolną
chwilę Cicely spędzała przy łóżku matki. Karmiła ją, zabawiała,
czytała jej książki, podawała leki, słowem robiła wszystko, żeby
Alicji było jak najlepiej i żeby czym prędzej wyzdrowiała. Na
szczęście w niedzielę rano doszła do siebie i odzyskała siły. Właśnie
wtedy zadzwonił telefon. Cicely pobiegła odebrać.
- To co, może jeszcze raz tenis? - zapytał znajomy szorstki głos z
brytyjskim akcentem. Serce skoczyło jej do gardła. Nie mogła
wydobyć z siebie ani słowa. - Cicely? Jesteś tam?
- Tak... Myślałam, że... Już wróciłeś? Nie wiedziałam... - Mark też
nie wiedział. Nie wiedział, że ktoś może go dręczyć do tego stopnia.
Zazwyczaj unikał angażowania się w sprawy innych ludzi, nie chciał
się z nimi wiązać. Oczywiście, kiedy sądził, że to może im pomóc,
czasami rzucił kilka uwag, wskazówek, jak mogliby rozwiązać swoje
74
SM
problemy. Ale na tym koniec. Obserwował, słuchał, udzielał porad i
w odpowiednim momencie usuwał się na bok. Ale Cicely... Nawet
mimo odległości, mimo oceanu, który dzielił ją od niego, nie mógł
zająć się wyłącznie swoimi sprawami. Wciąż dręczyło go
wspomnienie tych błękitnych oczu, wciąż słyszał jej cichy śmiech,
widział jej pracowite, drobne dłonie, wystające z podwiniętych
nogawek zgrabne, bose stopy... Niezależnie czy jadł lunch, czy
spacerował po lesie, nawet w trakcie rozmów ze swoimi pacjentami
jego zmysły zaczynały wibrować, puls przyspieszał swój bieg i czuł
wyrazne erotyczne napięcie zawsze, ilekroć o niej pomyślał.
Jednocześnie przeszywał go jakiś dziwny ból i ogarniała rozpaczliwa
tęsknota za tą nieśmiałą, skromną, ale niepokojącą go coraz bardziej
kobietą.
Kiedy wydawca odesłał jego tekst do korekty, powiedział
znajomemu, że musi mieć parę miesięcy spokoju, w związku z czym
pakuje się i wyjeżdża do Stanów. Do siostry, do jej zacisznego domku
gościnnego, gdzie będzie mógł ze spokojną głową, z dala od zgiełku,
pracować nad książką. I do Cicely, dodał już sam od siebie. Spotkać
się z nią, spojrzeć jej w oczy i przekonać się wreszcie, co do niej
czuje. I ona do niego.
Kiedy zajechał przed jej dom, już czekała, siedząc na schodkach z
rakietą tenisową na kolanach. Dostrzegła go, natychmiast poderwała
się na nogi i z nieskrywaną radością zaczęła biec w jego stronę.
- Cześć, Cicely - powiedział. Włożył wiele wysiłku, aby
powitanie zabrzmiało naturalnie. Cicely wyglądała wdzięcznie i
świeżo niczym uczennica. Była ubrana w strój tenisowy, zupełnie
różny od tych, jakie Mark widział w swoim życiu. Zmiałość i
wyrafinowanie łączyły się w nim zgrabnie z młodzieńczą prostotą. -
To jedno z twoich dzieł? - zapytał.
- Tak - uśmiechnęła się nieśmiało. - Miałam zamiar zanieść to w
sobotę do  Butiku", ale kiedy zadzwoniłeś...
- Lepiej zatrzymaj dla siebie. Leży na tobie jak ulał.
Dziwne, ale Mark zatęsknił nagle za jej okularami. Powiększone
przez soczewki oczy zdradzały każde uczucie, z łatwością mógł z
75
SM
nich wyczytać każdą myśl... Jej okulary nazwał kiedyś zasłoną, za [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl