[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wić, co mam robić i jak postępować.
Miała zaróżowione z emocji policzki, przyśpieszony od-
S
R
dech, oczy jej błyszczały. Nicholas pomyślał, że nigdy jesz-
cze nie wyglądała tak pięknie i pociągająco.
- Na litość boską, Camillo, dość tych bzdur. Odpraw tego
człowieka. Wiesz, że jesteś mnie przeznaczona.
Zanim zorientowała się, co się dzieje, Nicholas przycią-
gnął ją do siebie i mocno pocałował. Trwało to ledwie sekun-
dę, po czym poczuła, że Arthur ją unosi i odstawia bezcere-
monialnie na bok. Oszołomiona zdążyła jeszcze zobaczyć,
jak mały służka paragrafów" zaciska dłoń, unosi pięść i po-
tężny cios ląduje na szczęce Nicholasa, zanim ten zdołał się
uchylić.
Nicholas zachwiał się, cofnął o krok, chwytając równo-
wagę, i odpowiedział z nawiązką, a rejent wylądował na ka-
napie. Camilla rzuciła się osłonić własną piersią prawnika,
zanim spadnie na niego następny cios.
- Przestańcie... natychmiast przestańcie!
Arthur potrząsnął głową, doszedł do siebie, posadził Ca-
millę stanowczym gestem na kanapie, a sam się podniósł.
- Odpowie mi pan za tę zniewagę, milordzie - powiedział
z zimną pogróżką w głosie.
Była wstrząśnięta. Nigdy jeszcze nie widziała Arthura ta-
kim. On, zawsze zrównoważony, rozsądny, spokojny, kipiał
teraz gniewem.
- Z przyjemnością - odparł Nicholas równie chłodnym to-
nem. - Proszę przysłać mi swoich sekundantów. Moim będzie
lord Forres.
Teraz dla odmiany Camillę ogarnęła zimna wściekłość.
Jak oni śmią urządzać podobne burdy z jej powodu? Zerwała
się z kanapy i przemówiła ostro:
S
R
- Dość tego! Natychmiast się uspokójcie. Zabierajcie się z
mojego domu i gdzie indziej omawiajcie warunki tego idio-
tycznego pojedynku. Mam po dziurki w nosie waszego mę-
skiego honoru. Nic z niego nie wynika poza cierpieniem.
Precz stąd!
Panowie ukłonili się jej sztywno i wyszli, po czym roz-
stali się przed drzwiami domu pań Knight. Nicholas ruszył w
górę ulicy, Arthur skręcił w stronę Walcot i usiadł na ła-
weczce na dziedzińcu, żeby ochłonąć i zebrać myśli. Poje-
dynek był rzeczywiście najgłupszym rozwiązaniem z moż-
liwych: albo sam zginie, co było wielce prawdopodobne, albo
rani lub nie daj Bóg zabije człowieka, którego Camilla kocha
i który najwyrazniej, choć w sposób mocno zaborczy, też ją
kocha. Tak rozmyślając, po odsiedzeniu kwadransa, powlókł
się na spotkanie z przyjacielem, którego chciał uczynić swo-
im sekundantem.
Drugi zainteresowany nie był w o wiele lepszym uspo-
sobieniu.
- Skończony idiota z ciebie, Lovell - zagrzmiał szwagier,
kiedy Nicholas zrelacjonował mu burzliwe zdarzenia poran-
ka. - Dopiero Georgiana zmyje ci głowę, kiedy się dowie.
- Nie może się dowiedzieć.
Obaj panowie zamilkli. W ponurej ciszy rozległo się dys-
kretne pukanie do drzwi i wszedł Benson z biletem wi-
zytowym na srebrnej tacy.
- Pan Murray chce się z panem widzieć, milordzie. Henry
wziął bilet do ręki i przebiegł go wzrokiem.
S
R
- Poproś go do frontowego salonu, Benson. Czy pani jest
w domu?
- Nie, milordzie. Pojechała do lady Richardson i wróci
dopiero po kolacji.
Henry zaczekał, aż kamerdyner zamknie za sobą drzwi.
- Przynajmniej tyle mamy szczęścia. Gdyby Georgiana
była w domu, nie utrzymałbym przed nią sprawy w sekrecie.
Już pojawił się sekundant.
Nicholas podniósł się z fotela.
- Myślisz, że to sekundant?
Wziął bilecik i przeczytał słowa skreślone na odwrocie:
W sprawie pana B.
- Jak mam się zachować? - zapytał Henry. - Dążyć do
ugody? Przeprosisz rejenta?
- Do diabła, nie! On ją całował. Henry uniósł brwi.
-I co z tego? Nie jesteś z nią zaręczony. Potrzebowała
twojej pomocy?
Nicholas przeczesał włosy palcami i skrzywił się pa-
skudnie.
- Nie. Oddała mu pocałunek.
- To dlaczego go uderzyłeś? - zagadnął Henry całkiem
rozsądnie, ku tym większej irytacji Nicholasa.
- Bo chciałem się jej oświadczyć - wycedził Nicholas
przez zaciśnięte zęby.
- Według mnie nie pozostaje ci nic innego, jak przepra-
S
R
szać, mój stary. Sam bym cię chętnie zdzielił w łeb, będąc na
jego miejscu. Jeśli jednak koniecznie chcesz stawać prze-
ciwko niemu, jaką broń wybierasz? Chociaż to nie ma wiel-
kiego znaczenia. Biała broń czy pistolety, położysz biednego
rejenta trupem.
- Pistolety. Aatwiej chybić.
- Hm. - Henry podniósł się zza biurka. - Miejmy nadzieję,
że twój przeciwnik zechce uczynić to samo i strzeli ci nad
głową, zamiast roztrzaskać czaszkę.
Poranna mgła spowijała jeszcze dolinkę Claverton, kiedy
Nicholas i lord Forres wysiadali z powozu.
- Punkt szósta - powiedział Henry, spoglądając na ze-
garek. - Jest już gig doktora. A oto i twój oponent. Nie jest
tchórzem, to pewne.
Pan Brooke, niezwykle blady, wysiadł z tilbury w towa-
rzystwie pana Murraya. Sekundanci zamienili kilka zdań,
ustalając warunki, odległość i pozycje przeciwników, po
czym lord Forres wrócił do Nicholasa:
- Tu masz pistolety. - Otworzył płaskie pudło. - Wybieraj,
który wolisz.
Nicholas wziął pierwszy, nie patrząc, i czekał, aż Henry
poda drugi panu Brooke'owi, po czym przeciwnicy zajęli wy-
znaczone przez sekundantów stanowiska i lord Forres dał
znak chusteczką.
Pan Brooke był blady jak płótno. Nicholas nie zamierzał
wyrządzać mu krzywdy. Gdyby go ranił albo zabił, musiałby
uciekać z kraju. Znowu gdyby rejent okazał się marnym
S
R
strzelcem i wypadkiem trafił, Nicholas mógłby pożegnać się
nie tylko z krajem, ale i z tym padołem na zawsze. I nigdy już
nie ujrzałby Camilli.
Obaj wypalili niemal równocześnie, w powietrzu poniósł
się suchy odgłos strzałów, i obaj udatnie chybili. Nicholasowi
serce ciągle waliło jak młot, gdy podchodził do pana
Brooke'a, który stał oparty o powóz z wątłym uśmiechem na
ustach.
- Dałem panu satysfakcję, panie Brooke?
- Tak jest, milordzie. I muszę przyznać, że wolałbym już
nigdy nie mieć podobnego przeżycia.
Nicholas dotknął jego ramienia.
- Ja też, sir, ja też. U wylotu doliny jest gospoda. Mogę
pana zaprosić? Jest pewna kwestia, którą chciałbym omówić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]