[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Och, może pan nie wie. Zmarła miesiąc temu. Zapalenie mózgu - całkiem niespodziewane. Ta
choroba atakuje zwłaszcza młode osoby. Bardzo smutne.
- Słyszałem, że nie żyje. Podniosłem się.
- Dziękuję pani, naprawdę jestem wdzięczny za pokazanie mi domu.
Uścisnąłem jej rękę. Odchodząc, odwróciłem się.
- Przy okazji - powiedziałem. - Myślę, że zna pani Bladego Konia, prawda?
Nie było żadnych wątpliwości co do reakcji. Panika, zwyczajna panika pojawiła się w bladych
oczach. Jej twarz pod makijażem stała się nagle blada i przestraszona.
Odezwała się cienkim, piskliwym głosem:
- Blady Koń? Nie wiem nic o Bladym Koniu. Pozwoliłem sobie na łagodne zdziwienie.
- Och, pomyliłem się. To jest bardzo ciekawy stary pub w Much Deeping. Byłem tam kiedyś i
zaprowadzono mnie, żebym go obejrzał. Został uroczo zmieniony, z zachowaniem całej atmosfery.
Byłem przekonany, że wspomniano pani nazwisko, ale może chodziło o pani pasierbicę albo o
kogoś o tym samym nazwisku. Miejsce jest bardzo znane.
Wychodziłem z przyjemnością. W jednym z luster na ścianie zobaczyłem odbicie twarzy pani
Tuckerton. Patrzyła za mną. Była ogromnie przestraszona i ujrzałem, jak będzie wyglądać za parę
lat... Nie był to przyjemny widok.
63
XIV. RELACJA MARKA EASTERBROOKA
1
- A więc teraz jesteśmy całkiem pewni - powiedziała Ginger.
- Byliśmy pewni już przedtem.
- Tak, to prawda. Ale to przesądza sprawę.
Milczeliśmy chwilę. Wyobraziłem sobie panią Tuckerton jadącą do Birmingham, wchodzącą do
Municipal Square Buildings, spotykającą się z panem Bradleyem. Jej nerwowa obawa... jego
uspokajająca jowialność. Jego zręczne podkreślanie braku ryzyka. (Musiał podkreślać to bardzo
mocno wobec pani Tuckerton). Potrafiłem ją sobie wyobrazić, jak wychodzi bez podjęcia
zobowiązania. Pozwala, by pomysł zapuścił korzenie w jej umyśle. Może poszła zobaczyć się z
pasierbicą albo dziewczyna przyszła do domu na weekend. Mogły rozmawiać, wspominać o
małżeństwie. I cały czas myślała o pieniądzach, nie o małych pieniądzach, o nędznym ochłapie,
lecz o wielkich pieniądzach, o kupie forsy, pieniądzach, które dadzą wszystko, czego się zapragnie!
I mają pójść do tej zepsutej, zle wychowanej dziewczyny, włóczącej się po kafejkach w Chelsea w
dżinsach i porozciąganych swetrach ze swoimi zwyrodniałymi przyjaciółmi. Dlaczego taka
paskudna dziewucha, z której nigdy nie wyrośnie nic dobrego, miałaby dostać wszystkie te piękne
pieniądze?
A potem - następna wizyta w Birmingham. Więcej ostrożności, więcej zapewnień. Na koniec
dyskusja o warunkach. Uśmiechnąłem się mimo woli. Pan Bradley nie musiał zawsze stawiać na
swoim. Pani Tuckerton umiała się targować. Ale na koniec warunki zostały uzgodnione,
dokumenty należycie podpisane - i wówczas co?
Tu właśnie wyobraznia przestawała działać. Tego nie wiedzieliśmy.
Przerwałem medytacje widząc, że Ginger mnie obserwuje.
- Przemyślałeś wszystko? - spytała.
- Skąd wiedziałaś, co robię?
- Zaczynam rozumieć, jak działa twój umysł. Sprawdziłeś to wszystko, idąc za nią do Birmingham
i tak dalej, prawda?
- Tak. Ale to miało krótkie nogi. Co działo się dalej od momentu, kiedy załatwiła sprawę w
Birmingham?
Popatrzyliśmy na siebie.
- Wcześniej czy pózniej - rzekła Ginger - ktoś musi odkryć, co się dzieje w Bladym Koniu.
- Jak?
- Nie wiem... To nie będzie łatwe. Nikt, kto rzeczywiście tam był, kto rzeczywiście to zrobił, nigdy
tego nie powie. A jednocześnie oni są jedynymi ludzmi, którzy mogą powiedzieć. To trudna
rzecz... Zastanawiam się...
- Może pójść na policję? - zaproponowałem.
- Tak. Mimo wszystko mamy teraz coś konkretnego. Wystarczy, żeby zacząć działać.
Potrząsnąłem głową z powątpiewaniem.
- Mamy dowód, że zamierzano coś zrobić. Ale czy to dosyć? Są te bzdury na temat śmierci na
życzenie. Och - uprzedziłem ją - to mogą nie być bzdury, ale tak zabrzmiałoby to w sądzie. Nie
mamy nawet pojęcia, jaka jest rzeczywista procedura.
- A więc musimy się dowiedzieć. Tylko jak?
- Każdy chciałby to widzieć albo słyszeć, na własne oczy i uszy. Nie ma jednak gdzie się schować
w tym wielkim jak stodoła pokoju, a przypuszczam, że to jest miejsce, w którym to "coś" musi się
dziać.
Ginger wyprostowała się, odrzuciwszy głowę energicznie jak terier.
- Jest tylko jeden sposób odkrycia, co się naprawdę dzieje. Musisz zostać prawdziwym klientem.
Patrzyłem na nią w osłupieniu.
- Prawdziwym klientem?
64
- Tak. Ty albo ja, mniejsza o to, które z nas, musi pragnąć kogoś usunąć. Jedno z nas musi pójść do
Bradleya i załatwić sprawę.
- Nie chcę tego - powiedziałem ostro.
- Dlaczego?
- Cóż, to stwarza niebezpieczne możliwości.
- Dla nas?
- Być może. Ale naprawdę myślę o ofierze. Musimy mieć ofiarę, . musimy podać nazwisko. To nie
może być tylko wymysł. Ci ludzie mogliby to sprawdzić, zresztą prawie na pewno sprawdzają.
Ginger myślała chwilę, potem przytaknęła.
- Tak. Ofiara musi być istniejącą osobą z prawdziwym adresem.
- I to właśnie mi się nie podoba.
- A my musimy mieć autentycznego człowieka, żeby się go pozbyć. Milczeliśmy chwilę,
rozważając aspekty sytuacji.
- Ta osoba, kimkolwiek by była, mogłaby się zgodzić - powiedziałem powoli. - Jest mnóstwo ludzi,
których można poprosić.
- Cała kombinacja może być dobra - zastanowiła się Ginger. -Jest jednak pewna rzecz, co do której
miałeś absolutna rację, kiedy rozmawialiśmy tamtego dnia. Słabością całej historii jest ciągły
[ Pobierz całość w formacie PDF ]