[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uwięzić Waszą Wielmożność i oddać ją w ręce nadwornego kata...
 Ależ co robisz? Co robisz, kochanku?! Stój, powiadam ci, stój!  zdołał tylko wyjąkać
nieszczęsny Bulbo, bowiem już na skinienie kapitana straż rzuciła się na niego, okryła mu
zasłoną głowę, związała ręce i powiodła na plac egzekucji.
Ujrzawszy ponury orszak przechodzący przez podwórze król, który właśnie gawędził z
Mrukiozem, zażył tabaki, kichnął i rzekł:  Pcich! I już po Lulejce! Chodzmy, ministrze, na
śniadanie.
Kapitan Zerwiłebski oddał swego więznia w ręce naczelnika policji wraz z wyrokiem
śmierci, brzmiącym krótko:
,,Niniejszym rozkazujemy o wpół do dziesiątej ściąć więznia.
WALOROZO XXIV
 Ależ to pomyłka!  powtarzał nieustannie Bulbo, który nie mógł zrozumieć, czego chcą
od niego.
 Bah! Bah! Pomyłka!  zaśmiał się naczelnik policji.  Dawać tu kata! Bywaj, kacie!
Pociągnięto biednego Bulbę na rusztowanie, gdzie ponury kat z olbrzymim toporem w rę-
ku stał zawsze w pogotowiu; w Paflagonii bowiem nie upłynął nigdy dzień jeden, żeby król
nie wysłał nowej jakiejś ofiary na ścięcie.
Stanął więc nieszczęsny Bulbo na rusztowaniu i już, już miał żywot swój książęcy poże-
gnać, gdy... (zaraz powiemy, co się stało  musimy jednak przedtem wrócić na chwilę do pa-
łacu, do Lulejki i Rózi).
34
ROZDZIAA JEDENASTY
Zemsta hrabiny Gburii-Furii
Chytra Gburia-Furia w lot spostrzegła niebezpieczeństwo grożące Lulejce. W myślach na-
zywała już księcia swoim ,,mężulkiem i postanowiła uchronić go za wszelką cenę przed ze-
mstą króla Walorozy. Zerwała się o świcie, przybrała w najpiękniejsze szaty i pośpieszyła do
ogrodu, gdzie w altanie siedział nad arkuszem papieru zamyślony Lulejka i szukał rymów do
imienia swej ukochanej.
 Rózia, huzia, buzia, nózia  powtarzał, ale jakoś wyrazy te nie oddawały należycie
uczuć, które książę usiłował przelać na papier. Lulejka wytrzezwiał już zupełnie z oszołomie-
nia wywołanego nadmiarem wypitego trunku i nie zachował w pamięci ani jednego szczegółu
z wypadków wczorajszych; pamiętał tylko, że nie ma na świecie cudniejszej istoty nad słu-
żebną Rózię i że gotów jest dać za nią życie.
 Ach! Jesteś tu, drogi Lulejko!  wykrzyknęła Gburia-Furia.
 A jestem, droga Gburciu-Furciu  odpowiedział żartobliwie Lulejka.
 Zastanawiam się właśnie, serce moje, że wobec tego bigosu, który się zrobił tej nocy,
musisz jak najprędzej uchodzić z kraju.
 Wobec jakiego bigosu? Uchodzić? Dlaczego? Dokąd? Nigdy bez tej, którą uwielbiam,
hrabino  odparł poważnie Lulejka.
 Ach, nie obawiaj się, ona niezwłocznie podąży za tobą  zagruchała najczulszym głosi-
kiem Gburia-Furia.  Musisz tylko, drogi książę, odebrać wszystkie klejnoty, które należały
ongi do twoich dostojnych rodziców, a które niecnie przywłaszczył sobie twój stryj. Tu jest
kluczyk od sekretarzyka. Wszystko prawnie do ciebie należy, gołębiu mój najdroższy, bo
wszakże ty jesteś właściwym królem Paflagonii, a ta, którą pojmiesz za żonę, będzie jedyną
prawowitą królową.
 Tak sądzisz?  rzekł Lulejka.
 Z wszelką pewnością. Skoro odnajdziesz i zabierzesz klejnoty, pójdz do pałacu Mrukio-
zy. Pod jego łóżkiem jest ukryty wór zawierający dwieście siedemnaście tysięcy milionów
dziewięćset siedemdziesiąt osiemkroć sto tysięcy czterysta dwadzieścia dziewięć dukatów,
trzynaście złotych i sześćdziesiąt sześć groszy, które nikczemny Mrukiozo wykradł z sypialni
twego rodzica w dniu jego śmierci. Mając te pieniądze w ręku, bez obawy już będziemy mo-
gli opuścić Paflagonię.
 Będziemy mogli opuścić Paflagonię? To znaczy, kto?  zapytał Lulejka nie mogąc jesz-
cze pojąć, do czego zmierza ochmistrzyni.
 Kto? Naturalnie ty, najdroższy, i twoja narzeczona, twoja słodka Gburcia!  wykrzyknęła
rozpromieniona Gburia-Furia i tak czule spojrzała na księcia, że Lulejka cofnął się przestra-
szony.
 Waćpani masz być moją narzeczoną?! Czyś waćpani oszalała? Przecież waćpani jesteś
starą, szkaradną babą!  krzyknął.
 Ha! Nędzniku!  wrzasnęła Gburia-Furia  mam tu dokument podpisany własną twoją
ręką, dokument, w którym ręczysz honorem, że poślubisz mnie, Gburię-Furię!
35
 A odczepże się ode mnie, stare pudło! Ja kocham Rózię! Rózię! Cudną, słodką Rózię!
Rózię uwielbiam nad życie!  krzyknął Lulejka i zdjęty nagłym strachem czmychnął, jak
mógł najszybciej.
 Hi! Hi! Hi!  skrzeczała za nim Gburia-Furia  popamiętasz ty mnie, żółtodzióbku! Są
jeszcze trybunały w Paflagonii, a w ręku Gburii-Furii jest dokument podpisany twoim imie-
niem, zuchwalcze! Hi! Hi! Hi! Sprawię ja ci pasztecik lepszy jeszcze, niż sprawiłam tej po-
tworze, tej pokrace, tej żmii, tej czarownicy, temu krokodylowi, tej ropusze nikczemnej, tej
łachmaniarce Rózi! Ha! Ha! Ha! Książę Lulejko! Szukaj, szukaj swojej ubóstwianej! Ale że
jej nie znajdziesz na królewskim dworze, w tym moja głowa, Gburii-Furii!!!
Co znaczyły te słowa? Ach, muszę wam opowiedzieć wszystko od początku.
Rózia, jak to czyniła codziennie, weszła cichutko, z uderzeniem godziny piątej, do pokoju
ochmistrzyni, niosąc na tacy herbatę i ciastka. Gburia-Furia przyjęła ją gradem obelg i wymy-
słów. Była tak zła, jakby nie jednego, ale sto diabłów miała w sobie. W czasie ubierania wy-
mierzyła Rózi kilkanaście policzków, ale mała służebna tak przywykła do brutalnego obcho-
dzenia się z nią księżniczki i ochmistrzyni, że niewiele zwracała na to uwagi. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl