[ Pobierz całość w formacie PDF ]

-Co takiego?!
- %7łartowałem. - Uśmiechnął się znad swej filiżanki. -
Proponuję, żebyś skorzystała z tej samej drogi, którą tu
przyszliśmy.
- Ale ja nie... - urwała, bo do apartamentu weszła poko-
jówka, prowadząc wózek z ogromną ilością niedużych
tac i półmisków.
Zerknęła na Seba, spodziewając się, że ujrzy w jego
oczach panikę lub przynajmniej zażenowanie, ale on ze
spokojnym wyrazem twarzy odstawił filiżankę na stół, jak
gdyby nigdy nic.
- Nie wiedziałem, na co będziesz miała ochotę, więc
poprosiłem o przygotowanie wszystkiego po trochu -
stwierdził, jak gdyby jedzenie śniadania w towarzystwie
kobiety było dla niego codziennością.
Być może faktycznie tak było, nie pytała go przecież,
a tabloidy lubowały się w opisywaniu jego podbojów. Na-
wet gdyby brać pod uwagę zaledwie połowę tych relacji,
wynikało z nich, że nie prowadził raczej pustelniczego
trybu życia. Marianne jeszcze bardziej niż do tej pory za-
pragnęła znalezć się z powrotem w swoim apartamencie.
Czuła się jak wtedy, gdy ojciec przyłapał ją na całowaniu
się z pierwszym w jej życiu chłopakiem po zakończeniu
szkolnej dyskoteki.
110
S
R
- Wszyscy teraz pomyślą, że tu spałam - poskarżyła się,
gdy pokojówka zniknęła za drzwiami.
- Bo przecież spałaś.
- Tak, ale wolałabym, żeby nikt nie wiedział, bo wyj-
dzie na to, że ty i ja... - urwała, bo nie mogła znalezć od-
powiedniego określenia, a on i tak doskonale wiedział, co
miała na myśli.
- Zapewniam cię, że wszyscy pracownicy rozumieją
potrzebę dyskrecji...
- Ale nie o to chodzi! Co z tego, że nic nie powiedzą,
skoro sobie pomyślą.
- Podejrzewam, że byłabyś zaskoczona, wiedząc, co so-
bie myślą. Od czasów Amelie nie przywiozłem do Polten-
brunn żadnej kobiety.
- Co z tego? Mnie chodzi o mój prestiż jako naukowca.
Nie chcę, żeby moi współpracownicy myśleli, że ty i ja...
Zajęła się smarowaniem grzanki, by uniknąć spogląda-
nia mu w oczy.
- %7łe ty i ja...? - powtórzył z rozbawieniem.
- %7łe jesteśmy kochankami - dokończyła dobitnie. -
Proszę bardzo, powiedziałam to, jesteś zadowolony? Nie
chcę, żeby ludzie uważali mnie za twoją kochankę.
- Dlaczego?
- Bo już tego spróbowałam i dziękuję, nie mam chęci
na powtórkę. - Podniosła do ust grzankę, ale w ostatniej
chwili się rozmyśliła i odłożyła ją z powrotem na talerzyk.
- W moim świecie, Seb, nie liczy się, czy ktoś jest od-
powiedni, czy nie, kim są jego rodzice...
- Naprawdę? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
- A niby skąd ty to możesz wiedzieć? Twoje jedyne ze-
111
S
R
tknięcie z prawdziwym światem trwało zaledwie kilka ty-
godni, co cię nie czyni ekspertem w dziedzinie tego, co
zwykli ludzie robią i myślą.
Uwielbiał, kiedy tak się zapalała do jakiegoś tematu,
gdy broniła swej opinii, nawet niekoniecznie racjonalnej,
jak lwica.
- Czy chcesz przez to powiedzieć, że twoi rodzice
z równym entuzjazmem przyjęliby wiadomość, że chcesz
wyjść za narkomana, syna miejscowego przestępcy, jak
i za prawnika, syna szanowanego w okolicy lekarza?
- Wiesz dobrze, że ten przykład ociera się o granice ab-
surdu - żachnęła się.
- Cóż, moje życie bywa z punktu widzenia normalnych
ludzi nieco absurdalne. Co nie zmienia faktu, że nie mogę
sobie pozwolić na nieprzemyślane kroki.
- Jakież to romantyczne!
- Niestety, jedyny w moim życiu okres, gdy mogłem
robić, co chciałem, to tych parę tygodni, spędzonych z tobą
we Francji.
Spuściła wzrok, nie wiedząc, co powiedzieć.
Seb zrozumiał, że właśnie nadszedł ten trudny moment,
w którym powinien ubrać w słowa wszystkie trudne prze-
myślenia, jakie nie dawały mu zasnąć ostatniej nocy.
Wprawdzie przerażała go definitywność tego kroku,
ale musiał go podjąć, jeśli widział jakąkolwiek wspólną
przyszłość dla siebie i Marianne.
- Jakie są twoje uczucia wobec mnie? - zaryzykował.
- Przecież ja cię właściwie teraz nie znam.
- To prawda. Ale potrzebuję wiedzieć, jakie żywisz wo-
112
S
R
bec mnie uczucia - powtórzył w nadziei, że usłyszy, iż za-
leży jej na nim. - Proszę, to dla mnie ważne.
- Dlaczego?
Uśmiechnął się lekko. Powinien był się domyślić, że ta
znacznie bardziej dojrzała i pewna siebie Marianne będzie
się opierać przed odpowiedzią na tak postawione pytanie.
- Ponieważ cię pocałowałem.
- Nie widzę związku.
Podniósł się, bo znacznie łatwiej mu się myślało w ru-
chu. Nie był dobry w mówieniu o swych uczuciach, nie
miał w tym wiele praktyki, nie potrafił dobierać słów, na-
wet nie wiedział, jak zacząć.
- Pocałowałem cię, choć tego nie chciałem.
Jej zmarszczone czoło sugerowało, że trafił jak kulą
w płot.
- To znaczy chciałem, ale nie miałem takiego zamiaru.
Już wtedy w Amiens zaczepiłem cię, choć tego nie plano-
wałem. Pojechałem z tobą do Paryża, choć nie powinie-
nem. Próbuję przez to powiedzieć... dość nieudolnie,
przyznaję... że nie jesteś mi obojętna.
Aż się sam skrzywił, słysząc swoje słowa. %7łe też mu-
siał użyć tak niekonkretnego sformułowania na określenie
bardzo konkretnych uczuć, jakie ku niej żywił. Może
lepiej było powiedzieć, że po raz drugi w życiu sięgał po
coś, czego naprawdę pragnął? Po nią...
- Nie jestem ci obojętna? - powtórzyła, unosząc jedną
brew.
Przyjrzał się jej uważnie. Miała bose stopy, jej spódnica
była pognieciona od spania, twarz nie nosiła ani śladu
113
S
R
makijażu, a włosy znajdowały się, delikatnie mówiąc,
w nieładzie. Mimo że spotykał się z modelkami, aktorka-
mi, dziedziczkami wielkich fortun, które bez mrugnięcia
okiem mogły sobie sprawić stroje od najlepszych projek-
tantów czy zafundować najdroższe zabiegi upiększające, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl