[ Pobierz całość w formacie PDF ]
inaczej osiągnąłem drugi z wielu zaplanowanych celów na
drodze do Twin Rivers.
Zatrzymałem się tuż przed zjazdem na autostradę,
obok wypalonego wywróconego osiemnastokołowca.
Nawet teraz, w środku nocy, było tu tyleż ciemno, co
duszno i gorąco. Zdjąłem kask z przepoconej głowy i
rozczesałem dłonią włosy, klnąc pod nosem, że przed
wyjazdem z bazy nie wpadłem na to, by ściąć je na krótko.
Z tego co zapamiętałem z dawnych wypadów do Vegas,
Baker nie należało do większych miejscowości nawet jak
na tę okolicę, ale miało spore centrum handlowe i kilka
motelików rozlokowanych wzdłuż trasy między- stanowej
dla tych amatorów ruletki i innych uciech, którzy woleli
oszczędzić na kosztach pobytu w stolicy hazardu. Nie
zamierzałem na razie robić większych zakupów, ale nocleg
w prawdziwym łóżku wydawał mi się niezłym pomysłem.
Tym bardziej że w promieniu mili znajdowały się co
najmniej trzy rozsądne hotele do wyboru.
Zdecydowałem się na Yucca Lodge" - nie dość, że nie
musiałem wjeżdżać do samego miasteczka, to pachnący
nowością budynek, oddany parę tygodni przed atakiem,
wyglądał bardziej niż zachęcająco. Według kilku wpisów
ściągniętych z baz danych do mapnika zasługiwał w pełni
na trzy gwiazdki, w przeciwieństwie do powszechnie
krytykowanego starego WiH's Fargo" ulokowanego po
drugiej stronie autostrady, już w miasteczku, obok
najwyższego termometru na świecie - chyba jedynej
rzeczy, z jakiej ta miejscowość mogła być naprawdę
dumna.
Z daleka Yucca" wyglądała znacznie lepiej niż z
bliska. Przez ostatnie trzy lata nikt tu raczej nie sprzątał, co
uzmysłowiłem sobie, zanim jeszcze wybiłem brudną szybę
w drzwiach prowadzących do holu recepcji. Na moje
szczęście w chwili ataku w motelu nie było kompletu gości,
co jasno wynikało z mocno zakurzonej księgi meldunkowej
i faktu, że sporo kluczy obciążonych masywnymi brelokami
z wizerunkiem rośliny, która użyczyła nazwy temu miejscu,
nadal wisiało w boksach.
Nie musiałem się obawiać, że będę zmuszony do usunię-
cia mumii poprzedniego gościa spod prysznica albo co
gorsza, z łóżka.
- Pokoje miały przeciętny standard. Dwuosobowy kingsize,
trzydziestosiedmiocalowy telewizor, szafa ukryta w ścianie,
maleńka łazienka z kabiną prysznicową i umywalką. Nic
ponad niezbędne minimum. W końcu to jedynie przystanek
na trasie, nikt tu nie przyjeżdżał na wczasy. Sprawdziłem
wszystkie wolne pomieszczenia, zanim wybrałem
najodpowiedniejsze dla siebie, ale nie zajęło mi to wiele
czasu. Pokój numer 19, trzecie drzwi na prawo od recepcji,
wyglądał najczyściej. Przewietrzyłem go dokładnie,
otwierając obie pary drzwi i uchylając okno, aby choć
częściowo zniknął zapach stęchlizny gromadzący się w
tym małym pomieszczeniu przez kilka ostatnich lat.
Wywaliłem też całą pościel. W schowku na końcu budynku
znalazłem całkiem dobrze wyposażony składzik z
nowiusieńką, zapakowaną jeszcze w folię hotelową
galanterią. Posłużyła mi nie tylko do zaścielenia łóżka.
Koce idealnie pokryły grubą wykładzinę na podłodze, której
bez prądu nie zdołałbym odkurzyć do końca świata.
Czterokołowca ustawiłem tuż przed przeszklonymi tylnymi
drzwiami wychodzącymi wprost na pustynię. Wybrałem
pokój na parterze między innymi dlatego, aby mieć na
niego oko. Irracjonalny strach kazał mi przepchać ciężką
maszynę wokół budynku, choć byłem jedyną osobą w tym
mieście, stanie, kraju... i doskonale o tym wiedziałem.
Wysuszone zwłoki recepcjonisty i mumie spoczywające w
sarkofagach rozbitych samochodów, które minąłem po
drodze do motelu, mówiły same za siebie. Nie potrafiłem
jednak pogodzić się z myślą, że zostawię poza zasięgiem
wzroku pojazd, od którego może zależeć moje życie.
Pokój wciąż się wietrzył, a ja korzystając z wolnej
chwili zastanawiałem się, czy sprawdzić baki wszystkich
samochodów w najbliższej okolicy czy raczej poszperać w
gastronomicznej części zajazdu. Wraki nie uciekną,
uznałem, a w dzień, przy naturalnym świetle, będzie mi się
łatwiej do nich dobrać. Wybrałem więc opcję numer dwa.
Nie szukałem jedzenia, choć nie pogardziłem przy-
padkowo znalezionymi w automacie niewielkimi puszkami
orzeszków ziemnych z terminem przydatności, który minął
zaledwie dwa miesiące temu. Ucieszyłem się, ale nie
otworzyłem ich od razu, postanowiłem najpierw sprawdzić
w notatkach, czy promieniowanie trineutrinowe nie mogło
im zaszkodzić. Za kuchnią znalazłem niewielki bar
stylizowany na klasyczny saloon. Napis na drzwiach
informował, że był czynny do północy albo ostatniego
gościa. W dniu ataku najwyrazniej nikt nie miał ochoty na
pózną szklaneczkę szkockiej czy bourbona. Tym lepiej dla
mnie. Wywaliłem niezbyt solidny zamek jednym
kopnięciem i wszedłem do pogrążonej w mroku
przestronnej sali, przyświecając sobie szerokokątną
latarką.
Wystrój mieli tutaj stanowczo lepszy niż zaopatrzenie.
Na półkach wiszących na tle ogromnego lustra stało
zaledwie kilkanaście butelek, z czego więcej niż połowę
stanowiły babskie likiery. Zebrałem kilka najrozsądniej
wyglądających, a przy tym najpełniejszych, i dokonałem na
miejscu małej degustacji. Ani kolor, ani zapach, ani
wreszcie smak alkoholi nie różniły się od tego, co wciąż
miałem w pamięci. Po paru łykach porzuciłem wszystkie
szkockie i rasowego bourbona dla litra najprzedniejszego
[ Pobierz całość w formacie PDF ]