[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wyrównano szyki. Tu i ówdzie ostre dzwięki gwizdków powstrzymywały tych, którzy zbytnio wysforowali się. Houliston
westchnął, gdy ujrzał Fillery "ego. "Dla tego człowieka to nie lada gratka - pomyślał. - Będą tu siedzieć całymi godzinami".
- Wejdziecie ze mną do środka, konstablu - detektyw zwrócił się do Houlistona. - Wy, gajowy, zaczekajcie tutaj. Przypuszczam,
że dobrze znacie to miejsce, lepiej niż ktokolwiek z nas tu obecnych, ale zawołamy was, gdybyście byli potrzebni. - "Nie lubię,
gdy cywile się plączą pod nogami, chyba że jest to absolutnie nie do uniknięcia" - pomyślał Fillery.
-Nie sir, nigdy tu nie byłem. - Głos Beana zabrzmiał bardzo niepewnie.
-Nie polujemy już w tym lesie. To nie jest bezpieczne.
- Za dużo bagien, co? - uciął krótko Fillery. Nie chciał, aby ten prostak zaczął opowiadać jakieś niestworzone historie o Droy.
Dziś powinni zająć się faktami, a nie ludowymi bajdami. - Chodzcie za mną, konstablu, rozejrzymy się. Musimy być ostrożni,
nie chcemy przecież, żeby ta kupa gruzu zawaliła nam się na łeb.
W jakiś niepojęty sposób belka nad wejściem wciąż utrzymywała strop, drzwi nie było już od dawna. Wewnątrz ziała ciemna,
pełna wirującego kurzu pustka. "Przerażające. Zupełnie jak w piekle Dantego. Wszyscy, którzy tu wchodzicie, porzućcie
wszelką nadzieję" - myślał Houliston. Lecz detektyw brnął naprzód, roz-54
ważnie, ale z ochotą zaglądając do środka. Zapalił latarkę i przechylił ją tak, że snop światła padał do wewnątrz.
- Wchodzimy - powiedział.
Blask latarki obnarzył ściany pokryte mchem i porostami. Brudnozielone kobierce opadające łagodnie ku podłodze, rozpełzały
się we wszystkich kierunkach. Z resztek sufitu kapała woda. Krople, spadające na kamienne podłoże, rozpryskiwały się na
różne strony, tworząc tu i ówdzie niewielkie kałuże. Houliston przełknął ślinę. Ten dzwięk przypominał mu pewną audycję
radiową, której zwykł słuchać, gdy był jeszcze młody. Zostawiał wtedy otwarte na noc drzwi swojej sypialni tak, by mógł słyszeć
radio grające na dole, w salonie. Bezgłowe ciało w pustym domu, miarowe kapanie krwi, krew ścieka po schodach do holu...
- Spójrzcie! - Houliston aż podskoczył, gdy Fillery krzyknął. Detektyw uklęknął. - Oto coś interesującego... Reszta instynktownie
odkrzyknęła:
-Co?!
Fillery zrobił dumną minę. Milczał, jak gdyby wczu-wał się w rolę Sheriocka Holmesa, który w takich sytuacjach mawiał do
Watsona: "Z pewnością widzisz to samo eo i ja".
Jock Houliston pochylił się, spoglądając uważnie na podłogę. Zobaczył sporą kupkę mchu, na której wyraznie odciśnięty był
ślad bosej stopy! Posterunkowego przeszedł lodowaty dreszcz, spojrzał w kierunku wyjścia. Słyszał jak na zewnątrz Roy Bean
rozmawiał z żołnierzami. %7łołnierze i gajowy zdawali mu się teraz odlegli o tysiące mil.
55
- Jest świeży - westchnął Fillery. - Zobaczcie, jak ciężar przygniótł gąbczasty mech, nie zdążył się jeszcze podnieść.
Powiedziałbym, że to sprawa kilku godzin. Spójrzcie, tam jest następny... i jeszcze jeden. Prowadzą prosto do holu.
Konstabi Houliston wcale nie miał ochoty podążać za swym towarzyszem. Ktoś tu był, nikt nie miał co do tego żadnych
wątpliwości. Zwietnie, więc polowali na zbiega, co wcale nie przerażałoby Houlistona, gdyby tylko odbywało się w jakimkolwiek
innym miejscu, niż Droy Wood! Dawne opowieści krążyły mu po głowie. Historie opowiadane przez jego ojca o tym, jak dawno
temu członkowie rodziny Droyów byli okrutnymi rządcami tych ziem. Jak Droyowie pomagali celnikom polować na
przemytników przybywających na to bezludne wybrzeże. Więzniów skuwano i przyprowadzano tutaj, następnie zadawano im
śmierć w męczarniach. Po nocach wieśniacy słyszeli torturowanych i słuch o przemytnikach ginął na zawsze. Plotki i bujdy.
Fikcja. Lecz człowiek wmawiał sobie, że wszędzie, byle nie tutaj...
- Zobaczymy, dokąd prowadzą te schody. - Głos Fillery^ego odbił się echem w zamkniętej przestrzeni. Detektyw przesunął się
do przodu, penetrując snopem światła każdy kąt. Houliston podążał za nim, nie miał innego wyjścia. O Boże, czy to wszystko
nie mogło zaczekać choć rok?
- To musi być piwnica. - Nagle promień latarki zatrzymał się na czymś, co wyglądało jak otwarty właz. Nawet Jock Houliston
nie potrzebował wskazówek by-56
strookiego detektywa, aby zobaczyć stosik śmieci odgarniętych z powierzchni klapy. Więcej mchu, więcej śladów stóp
prowadzących prosto na dół do "trzewi!" domu Droyów. Teraz detektyw musiał uważać, włożył do kieszeni płaszcza rękę. Był
uzbrojony, strzeli, jeśli będzie musiał.
Schodzili powoli, świecąc latarką po wszystkich zakamarkach piwnicy. Tam, na dole nie było już żadnych gruzów, piwnica
uniknęła zniszczenia. Odstraszały tylko surowe ściany i powietrze przesycone stęchlizną. Panował chłód. Można było wyczuć
obecność Złego.
Houliston przysunął się bliżej detektywa, nie chciał pozostawać z tyłu, sam w tej obrzydliwej ciemności. Był przygotowany na
[ Pobierz całość w formacie PDF ]