[ Pobierz całość w formacie PDF ]

schody.
Cudownie, pomyślała Josie. W ten sposób cząstka Harry'ego pozostanie
tu na zawsze.
Azy wzruszenia napłynęły jej do oczu i mało brakowało, a rzuciłaby się
Willowi na szyję i ucałowała go w oba policzki.
S
R
ROZDZIAA PITY
W piątkowe popołudnia w miejscowej bibliotece panował duży ruch. Jo-
sie pchnęła ciężkie drzwi, przepuszczając przodem Hattie, która pobiegła do
mieszczącego się w głębi kącika dla dzieci.
Marianne, swoim zwyczajem, prowadziła szeptem ożywioną rozmowę z
drugą bibliotekarką, ale na widok Josie obie zamilkły.
- Przyszłaś wymienić książki? - zaszczebiotała Marianne.
- Uhm.
Odłożywszy przeniesione książki na stół, Josie weszła pomiędzy regały.
Zdawała sobie sprawę, iż od dawna dostarcza miejscowym plotkarkom mate-
riału do gadania. Wyobrażała sobie, jakie Marianne musi mieć używanie po jej
pojawieniu się w Elmhurst Hall. Utytułowana samotna kobieta z dzieckiem -
był to dla ciekawskich kumoszek wprost wymarzony temat.
Zajrzała do dziecinnego kącika.
- Nie nudzisz się, żabko? - spytała. Mała pokręciła główką, nie odrywając
oczu od książki z obrazkami. - Idę wybrać sobie książkę i zaraz do ciebie wró-
cę.
Wędrując między regałami w poszukiwaniu lekkiej i relaksującej lektury,
dotarła w pobliże stanowiska bibliotekarek W pewnej chwili nastawiła uszu.
- Ona podobno leci na nowego właściciela Elmhurst Hall - podnieconym
szeptem mówiła druga bibliotekarka.
Ona leci na Willa? Co te baby sobie myślą?
- Naprawdę? - spytała Marianne.
- Ale moim zdaniem nie ma szans. Wyobrażasz ją sobie jako panią na
Elmhurst? - Obie zachichotały. - Co prawda - ciągnęła Valerie, jeszcze bardziej
S
R
ściszając głos, tak że Josie musiała wytężyć słuch - Alice widziała na własne
oczy, jak się do niej dobierał w kuchni.
- Nie mów! - Marianne aż gwizdnęła. - Ale przecież niemożliwe, żeby się
nią na serio interesował. Z jej reputacją, i tymi koszmarnymi różowymi wło-
sami!
Josie nie wytrzymała. Podeszła do stanowiska bibliotekarek, podpierając
się pod boki.
- Jak wam nie wstyd rozpowiadać nie oparte na niczym, wymyślone hi-
storie! - zawołała. - Przyjmijcie do wiadomości, że nic mnie z lordem Radcl-
iffe'em nie łączy, a w ogóle to nie wasza sprawa.
Odwróciła się i poszła po Hattie.
- Chodz, kochanie, pora wracać.
- Czy mogę zabrać to wszystko do domu? - spytała dziewczynka, podno-
sząc z krzesła pokazny stosik.
Reguły pozwalały wypożyczać tylko cztery książki na tydzień, ale tym
razem rozsierdzona Josie miała w nosie przepisy. Skinąwszy głową, zebrała
wybrane przez córkę książeczki i ruszyła z nimi do bibliotekarek. Nie była
zdziwiona, widząc, że obie znikły bez śladu. Musiała nacisnąć dzwonek, by
przywołać inną bibliotekarkę, która postemplowała wypożyczane książki.
Coś podobnego!  Niemożliwe, żeby się nią na serio interesował"! - my-
ślała ze złością, wypadając z biblioteki.
Chłodne powietrze trochę ją otrzezwiło. Po co się przejmować głupim
gadaniem? I dlaczego tak ją ubodło przypuszczenie, że nie zasługuje na kogoś
takiego jak Will, skoro ona wcale się nim nie interesuje? Jest zanadto sztywny,
zbyt konwencjonalny, zbyt gorliwie usiłuje odtworzyć styl życia, którego ona
nie cierpi i od którego stara się trzymać jak najdalej.
S
R
A nawet gdyby jej na nim zależało, nie potrafiłby jej docenić. Will nie
kieruje się sercem, tylko głową, więc gdyby nawet mu się spodobała, uznałby,
że taka partnerka jak ona szkodziłaby jego interesom.
- Mamo, znowu mruczysz po nosem.
- Przepraszam, kochanie.
Co prawda w ciągu ostatnich tygodni Will stał się dla niej kimś bardzo
bliskim. Mimo pozorów sztywnego zrzędy był w istocie człowiekiem miłym i
godnym zaufania. Bywał nawet dowcipny. Josie zaczęła darzyć go szacunkiem
i byłoby jej przykro, gdyby jej obecność popsuła mu opinię.
Lord Radcliffe powinien trzymać się od niej z daleka, bo inaczej miej-
scowe kumoszki rozszarpią go na strzępy. Josie wiedziała z doświadczenia, jak
bardzo boli, kiedy wszyscy - prasa, własna rodzina, rzekomi przyjaciele - od-
sądzają człowieka od czci wiary. Nie życzyłaby tego najgorszemu wrogowi, a
tym bardziej komuś, kogo szczerze polubiła.
Gdy tego samego dnia póznym popołudniem Will zajrzał do herbaciarni,
w lokalu zastał tylko Josie i Hattie. Siedziały przy jednym ze stolików, ogląda-
jąc nowe książeczki z obrazkami.
- Masz ochotę na następną lekcję szachów? - zapytał, spoglądając z
uśmiechem na Hattie.
Josie poderwała się z krzesła, natomiast jej córka energicznie skinęła
głową.
- Myślisz, że tym razem cię pokonam?
- Może jeszcze nie dziś, ale pewnie niedługo. - Kiedy wyjmował sza-
chownicę z teczki, Josie zaczęła się oddalać. - Zostań, nie chciałem cię wypło-
szyć.
- Przyniosę ci herbatę. Wyglądasz, jakbyś miał za sobą ciężki dzień - od-
parła, znikając w kuchni.
S
R
Jest bardzo obowiązkowa. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby nie przyszła do
pracy. yle ją początkowo oceniał. Zmyliły go pozory. Josie nie jest lekkomyśl-
na ani nieodpowiedzialna, odwrotnie, ciężko pracuje i można na niej polegać. I
jest bardzo oddaną matką.
Nadal jednak nie rozumiał, dlaczego wszelkimi sposobami stara się robić
zupełnie inne wrażenie. Dlaczego starannie ukrywa, kim naprawdę jest? Komu
rzuca w ten sposób wyzwanie?
Nie wiedział nic o jej przeszłości. Gdy próbował jej zadać podchwytliwe
pytanie, szybko zmieniała temat. Niemniej musi mieć za sobą ciężkie przeży-
cia. Los pozostawionej samej sobie ciężarnej nastolatki musiał być niełatwy.
- Will! Twój ruch.
Przywołany przez Hattie do rzeczywistości, przesunął pierwszego lepsze-
go pionka o dwa pola.
Mógł się jedynie domyślać, że głównym problemem Josie, podobnie jak
jego, jest potrzeba akceptacji, chociaż każde z nich szuka jej diametralnie od-
miennymi metodami. On stara się wymazać wspomnienie rodzinnego upo-
korzenia, podporządkowując się obowiązującym w wyższych sferach regułom,
podczas gdy ona rzuca wyzwanie panującym w świecie zasadom, domagając
się uznania jej niepowtarzalnej indywidualności.
Zazdrościł jej po trosze tej samodzielności, wiedział jednak, że w obec-
nych okolicznościach musi przestrzegać obowiązujących zasad.
Postawiwszy przed nim filiżankę herbaty, Josie ponownie wycofała się
do kuchni. Pewnie w herbaciarni był wyjątkowy ruch i doprowadzenie kuchni
do porządku zabiera jej więcej czasu niż zwykle. W ogóle jest nieoceniona.
Tymczasem partia szachów dobiegła końca i Hattie z właściwą sobie sta-
rannością zabrała się do układania figur w pudle.
- Jutro też zagramy? - zapytała.
S
R
- Niestety, muszę jutro wyjechać na cały dzień. - Kiedy to mówił, przy-
szła mu do głowy pewna myśl. - Josie? Możesz przyjść na chwileczkę? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl