[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nacisnął więc najpierw klamkę - drzwi otworzyły się!
Uniósł pistolet i wszedł do pokoju. Naprzeciw niego, odwrócony plecami, siedział w
fotelu Joe Kelly. Pewny siebie i elegancki prawnik zdawał się czekać właśnie na Sullivana.
Na stoliku obok leżała walizka.
Sullivan zamknął za sobą drzwi i, rozejrzawszy się po apartamencie, powiedział do
długoletniego wspólnika Johna Ronneya:
- Nie mam z panem o czym rozmawiać, panie Kelly.
Adwokat uniósł ręce, pokazując otwarte dłonie.
- Aleja mam. Jestem tu w charakterze przedstawiciela pana Rooneya - rzekł,
poprawiając się w fotelu.
Starał się mówić przyjaznie, ale poważnie za razem. Powiedział, że jest tutaj, by
zapewnić Sullivana, iż John Rooney nie miał nic wspólnego z tym nieszczęśliwym - można
nawet powiedzieć: tragicznym - zamachem na jego rodzinę. Zrobił to samowolnie Connor
Rooney...
W takim razie, odparł Sullivan, pan Rooney zrozumie, dlaczego Connor musi zginąć.
Kelly westchnął z odpowiednim do okazji poważnym wyrazem twarzy. Znowu
poprawił się w fotelu.
Sullivan milczał.
- Co to? - zapytał w końcu, wskazując walizkę.
- Dwadzieścia pięć tysięcy dolarów, Mikę. Pan Rooney chce cię zapewnić, że jest ich
więcej, jeśli chcesz...
Sullivan skrzywił się tylko, dając jasno do zrozumienia, co sądzi o ofercie. Pieniądze...
zawsze tylko pieniądze...
Prawnik pokręcił z ubolewaniem głową i przyznał, że okoliczności rzeczywiście są
smutne.
- Mikę. masz przyjaciół w Irlandii. Dlaczego nie zabierzesz Petera i nie wyjedziesz?
- Nie mogę go zabrać. Peter nie żyje.
Kelly nie krył zaskoczenia, nie wiedział, co powiedzieć... Potem zdał sobie sprawę, że
ten idiota Connor Rooney nawet nie wie, kogo zabił.
- Gdzie Connor? - spytał Sullivan.
- Kelly pokręcił głową.
- Ukrywa się.
- Gdzie?
- Wiesz, że nie mogę powiedzieć. Mikę.
Sullivan uniósł pistolet i wymierzył prosto w głowę prawnika. Ale Kelly był starym
sądowym wygą. Spojrzał zimno na Sullivana i odpowiedział:
- Myślisz, że to coś zmieni, jak wycelujesz mi prosto w twarz? Gdybym ci powiedział
i tak byłbym martwy. Ty zresztą też.
Sullivan odbezpieczył broń.
- Pomyśl, Mikę - powiedział z naciskiem Kelly, próbując nie dać po sobie poznać
strachu. - Nie bądz głupi... Jestem tylko posłańcem...
Sullivan zastanawiał się przez chwilę. Opuścił pistolet i spojrzał na walizkę. W końcu
jednak znowu wymierzył broń w Kelly'ego.
- W takim razie muszę przekazać panu Rooneyowi wiadomość.
- Jaką? - zapytał Kelly gotowy mu pomóc.
- Do Chicago. Jest tam pewien ważny człowiek. Pracowałem parę razy dla niego...
Muszę się dowiedzieć, po której jest stronie.
Michael zastanawiał się nad tym, co usłyszał. Jakiś ważny człowiek w Chicago...
Tajemnicza sprawa...
- Spróbuj się przespać - poradził mu ojciec.
Michael oparł głowę o drzwi auta. Po wszystkim, co się tego dnia stało, czuł się
bardzo zmęczony. Wiedział, że od razu zaśnie. Nim jednak zapadł w sen, zastanawiał się, jak
nazywa się ten ważny człowiek z Chicago.
Sullivan powtarzał sobie to nazwisko w myślach.
Capone. Capone.
Zgrzytającemu z zimna zębami Michaelowi wydawało się, że usłyszał wystrzał, ale
nie był pewien. To musiało być gdzieś daleko. Wkrótce przyszedł tata i usiadł za kierownicą.
Ale wyglądał jakoś inaczej.
- Oddaj pistolet - powiedział. Michael zauważył drobne plamki krwi na dłoniach ojca,
kiedy podawał mu broń.
Tata powiedział, że robi się zimno. %7łe Michael powinien wziąć koc z tylnego
siedzenia i się okryć.
Chłopiec wykonał polecenie i odjechali.
- Dokąd jedziemy? - zapytał w końcu Michael.
8
Wielu uważało, że prawdziwym mózgiem organizacji Capone 'a był jego zastępca
Frank Nitti. Nitti, podobnie jak mój ojciec w organizacji Johna Rooneya, był prawą ręką
Capone 'a i naturalnym kandydatem na jego następcę.
Reprezentował nowy typ gangstera. Rozumiał, że mafia nie różni się zbytnio od innych
dużych przedsiębiorstw w Ameryce i że głęboko zakorzeniona w psychice gangsterów
skłonność do przemocy musi być trzymana na wodzy. Pod rządami Nittiego tak zwana mafia
chicagowska rozszerzyła działalność: powiększyła wpływy w świecie legalnych interesów i
związków zawodowych. Nie wahano się zabijać, kiedy było to konieczne, ale robiono to...
dyskretniej.
Sullivan jechał całą noc, klucząc i wybierając mniej uczęszczane drogi, choć wątpił,
by Rooney i jego ludzie zdołali przewidzieć jego podróż do Chicago. Mały Michael spał na
tylnym siedzeniu, a on doświadczał dziwnego stanu, w którym jasność umysłu mieszała się z
poczuciem nierzeczywistości świata. Reflektory forda przecinały ciemność, a okryte śniegiem
rozległe farmy wydawały się w ich świetle jakimś bajecznym pustkowiem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]