[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wskakiwał w ubranie i zmywał się czym prędzej, ale teraz wcale nie miał na to ochoty.
Poderwać, przelecieć i zwiać. To było jego życiowe motto. Jego i kumpli. Może to
nieeleganckie, ale po co się wiązać z jedną kobietą, skoro po świecie chodzi tyle fantastycznych
lasek? Z biegiem czasu kumple, jeden po drugim, żenili się i zakładali rodziny. Teraz na placu
boju pozostał już tylko on.
 Fajnie się kochać w łóżku  westchnęła.  Nie chcę przez to powiedzieć, że na podłodze
w domku letnim było niefajnie. Albo przy lodówce, albo pod prysznicem.
 Albo na blacie  dorzucił Colin.
 No! Na blacie było ekstra.  Próbowała powstrzymać uśmiech.
Zadzwonił telefon. Colin spojrzał na wyświetlacz. To był ojciec Roweny. Dzwonił z biura
w Waszyngtonie.
Staruszek ma świetne wyczucie czasu.
 Sądziłem, że o tej porze będziesz w samolocie do Los Angeles.
 Niestety, zatrzymały mnie obowiązki. Musimy się pilnie spotkać. Razem z kilkoma
politykami chcemy przedystkutować pomysł powołania komisji śledczej w sprawie nielegalnego
pozyskiwania przez ANS informacji na temat osób prywatnych, ale też prezydenta. Chcemy,
żebyś wszedł w skład komisji. Masz spore doświadczenie w tej dziedzinie. Poza tym ta sprawa
ma bezpośredni związek z traktatem, nad którym pracujemy. Przyjedz do Waszyngtonu.
 Ale po co zaraz komisja?
 Zanim moje biuro będzie legitymować traktat, chciałbym zgłębić wszystkie aspekty
zagadnienia.
Aha. I wrzucić swoje trzy grosze. Po tylu naradch i dyskusjach senator wciąż nie jest
przekonany co do istoty problemu?
 Kiedy mam się stawić w Waszyngtonie?
 Umówy się na czwartek. Dziesiąta rano w moim biurze.
 W porządku. Będę.  Rozłączył się i rzucił telefon na stolik. No cóż, to jego ostatni
weekend z Roweną. Nie chciał go stracić.
Rowena przeciagnęła się i ziewnęła.
 Gdzie będziesz?
 W Waszyngtonie. Mam spotkanie z twoim ojcem.
 W jakiej sprawie?
Pokrótce wyjaśnił jej pomysł utworzenia komisji śledczej.
 Colin, on nie potrzebuje żadnej komisji. On dobrze wie, że ANS stoi za tym skandalem
z prezydentem. Robi to po to, żeby cię zmanipulować. Wyciśnie, ile się da, a potem się ciebie
pozbędzie.
 Trudno.  Nie miał wyjścia. Musiał podjąć tę grę. Poza tym nie obchodziło go, kto co
ugra na tym traktacie. Najważniejsze, by został podpisany.  Pojedz ze mną.
 Do Waszyngtonu?  Zatrzepotała rzęsami.
 Dlaczego nie?
Zaskoczyło go jej zamyślone spojrzenie. Spodziewał się, że kategorycznie odmówi.
 W Waszyngtonie muszę poszukać czegoś w magazynie i&  zastanawiała się głośno 
z kimś się spotkać. Ojciec nie może się dowiedzieć o moim przyjezdzie.
 To chyba żaden problem.
 Poproszę Tricię, żeby się zaopiekowała Dylanem. Proponowała mi to już milion razy.
Jeśli nie będzie mogła, Betty na pewno z nim zostanie.
 Zadzwoń do niej.  Szybko podał jej telefon, żeby nie miała czasu na zmianę zdania.
Przez chwilę się wahała, w końcu wstukała numer.
 Cześć, Tricia. Chciałam zapytać& Co? Jestem w domu. A co?  Nastąpiła pauza. Na jej
twarzy pojawił się uśmiech.  Wariatka. Dzwonię z telefonu Colina. Tak się właśnie
zastanawiałam, bo& proponowałaś to już wcześniej i wiem, że dzwonię w ostatniej chwili&
Chodzi o to, że Colin proponuje, żebym pojechała z nim jutro do Waszyngtonu.
Zaopiekowałabyś się Dylanem?  Skrzywiła się, jakby spodziewała się odmowy. Znów zamilkła
i po chwili uśmiechnęła się rozpromieniona.  Jesteś tego pewna?  Roześmiała się.  Tak, tak,
obiecuję.
Pożegnała się i oddała Colinowi telefon.
 Zgodziła się!
 Zwietnie. Załatwię bilety. O której chciałabyś lecieć?
 Wczesnym popołudniem. Mam jeszcze parę spraw.
 Jutro wszystko załatwię.  Wziął ją w ramiona.  Teraz chcę się nacieszyć naszą
pierwszą nocą w łóżku.
 Ale&  Stłumił jej protest jednym pocałunkiem. Ułożył się tak, by się znalazła nad
nim. Sięgnęła po leżącą na stoliku prezerwatywę, otworzyła opakowanie zębami i założyła mu ją
w piekielnie zmysłowy sposób, który niemal doprowadził go do ekstazy. Nagle dopadła go myśl,
co będzie, kiedy jej zabraknie? Usiadła na nim, a on zdążył tylko pomyśleć, że będzie się tym
martwił pózniej.
Nazajutrz Rowena żegnała się z Tricią i Dylanem. Pod przedszkolem czekał Colin
w wynajętej limuzynie.
Po raz pierwszy opuszczała Dylana na tak długo i choć ufała Tricii bezgranicznie, pękało
jej serce. Dylan natomiast był tak uradowany wizją nocowania u Tricii, że prawie wyrzucił mamę
za drzwi. Po sześciokrotnym wyrecytowaniu listy leków Dylana i dziesięciokrotnym powtórzeniu
numerów ratunkowych Tricia miała ochotę zrobić to samo.
 Wszystko będzie dobrze. Jedz już  prosiła.  Przynajmniej niech jedna z nas korzysta
z życia. I nie martw się o Dylana. W razie czego zadzwonię.
Szofer otworzył Rowenie drzwi. Usiadła na tylnym siedzeniu obok Colina i spojrzała mu
w oczy. Zdawały się nieziemsko błękitne na tle grafitu eleganckiego swetra. Colin uśmiechnął się
do niej i pocałował ją w usta.
 Jak poszło?  zapytał, kiedy szofer zapalił silnik.  Dylan był zły, że wyjeżdżasz?
 Nie mógł się doczekać, kiedy wreszcie sobie pójdę. Będzie mu dobrze beze mnie.
Ciężko mi to przyznać. Jeszcze niedawno był moim maleństwem, a teraz? Kiedy on tak wyrósł?
Już mnie nie potrzebuje.
 Oczywiście, że potrzebuje.  Colin ją przytulił.  Ale potrzebuje też trochę
niezależności.
 Wiem. Jestem nadopiekuńcza. I troszkę go rozpieściłam. Może nawet więcej niż
troszkę.
 A mimo to zobacz, jaki jest niezależny.
 Twardy z niego dzieciak.  Uśmiechnęła się.
 Ma to po matce.
Westchnęła. Nawet w połowie nie była tak silna. Zerknęła przez okno. Chyba nie jadą na
lotnisko w Los Angeles.
 Dokąd jedziemy?
 Na lotnisko.
 Przecież lotnisko jest gdzie indziej.
 Zarezerwowałem lot prywatnym odrzutowcem.
 Przecież to kosztuje fortunę!  zawołała przejęta jak dziecko.
Colin wzruszył ramionami i wymienił niebotyczną sumę tonem tak beznamiętnym, jakby [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl