[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- No dobrze. w takim razie... dobranoc, stary.
- Dobranoc. Dziękuję za pokaz.
Chłopak ruszył w stronę windy. Oficer pozostał jeszcze na balkonie, patrzył przed siebie,
patrzył w górę, ssąc fajkę, która zgasła.
Zwiatło wirujące, walczące postacie...
Potem ciemność.
- O, stali. Ból, gdy przeszywają cię ostrza! Mam wiele ust, a wszystkie rzygają krwią.
Cisza.
A potem brawa.
ROZDZIAA IV
- ...JASNOZ, prostota, zrozumiałość. To cała tajemnica katedry winchesterskiej - mówił
przewodnik. - Aącząc poziom podłogi ze sklepieniem kolumnami wyniosłymi jak wysokie drzewa,
osiągnięto efekt bezwzględnego opanowania przestrzeni; sklepienia są płaskie, a ka\de przęsło,
oddzielone przyporami, jest samo w sobie okazem pewności i stabilności. w istocie, mo\na odnieść
wra\enie, \e na tej architekturze odcisnęło się coś z ducha Wilhelma Zdobywcy. Pogarda dla
kunsztownego drobiazgu, namiętne umiłowanie innego świata, przemawiające z tej budowli,
utwierdzają nas w przekonaniu, \e to właśnie miejsce byłoby stosownym tłem dla któregoś
z opowiadań Mallory'ego...
- Spójrzcie na muszelkowate kapitele - zachęcał przewodnik.
- Te prymitywne reliefy wyprzedzają w swych ujęciach to, co pózniej stało się powszechnym
motywem...
- a pfuj! - sarknął Render, wszak\e szeptem, bowiem znajdował się w kościele z grupą
zwiedzających.
- Sss... - uciszyła go Jill (Fotlock - to było jej naprawdę ostatnie nazwisko) De Ville.
Lecz Render był w równym stopniu i zachwycony, i zmęczony.
Nienawidząc hobby Jill, pomyślał sobie, \e najchętniej zająłby miejsce przy jakimś
orientalnym urządzeniu, z którego padałyby na jego głowę krople wody ni\ przyznał się do tego, \e
idąc tak przez arkady i galerie, pasa\e i tunele wspinając się bez tchu na wysokie, kręte schody wie\
doświadczył kilkakrotnie wzruszenia.
B *
Szedł zatem, rejestrując wszystko uwa\nie, a gdy zamykał oczy, obrazy pamięci niszczały
w płomieniach, lecz potem odbudowywał je ze zgliszcz, ćwicząc się w tej czynności tak, aby pózniej
był w stanie powtórzyć tę operację, ofiarowując całą wizję jednej z pacjentek, która tylko wizje mogła
oglądać. Katedra winchesterska napawała go wstrętem mniejszym ni\ wszystko inne, co widział do tej
pory. Tak, ten obraz warto było odtworzyć.
Rejestrując wszystko kamerą umysłu Render szedł z grupą turystów, z płaszczem
przewieszonym przez ramię, czując, jak palce chciwie dr\ą w poszukiwaniu papierosa. Uporczywie
ignorował przewodnika, uznając, \e jest to z jego strony najoględniejsza forma wyra\ania ludzkiego
protestu. Idąc tak przez Winchester myślał o dwóch ostatnich sesjach z Eileen Shallot.
l znowu szedł z nią.
Tam, gdzie pantera wędruje po najwy\szej krawędzi...
Szli dalej.
Tam, gdzie kozioł miota się wściekły z głodu...
Zatrzymali się, gdy grzbietem dłoni dotknęła skroni, rozstawiwszy szeroko palce, i gdy rzuciła
mu ukradkowe spojrzenie, kiedy rozwarła wargi, jakby chciała go o coś spytać.
- Rogi jelenia - wyjaśnił.
Kiwnęła głową. Samiec podszedł bli\ej.
Czuła jego rogi, potarła jego nozdrza, dotknęła kopyt.
- Tak - powiedziała, a wtedy zwierzę odwróciło się i odeszło. Wówczas pantera rzuciła się nań
z tyłu i wbiła mu kły w kark.
Patrzyła, jak jeleń ubódł kota dwa razy, po czym umarł. Pantera wgryzła się w zdobycz.
Odwróciła wzrok.
Gdzie grzechotnik wyciąga swe zwiotczałe ciało ku słońcu, uło\ywszy się na skale...
Patrzyła, jak zwija się i rozciąga, zwija się, i rozciąga. Pózniej poczuła grzechotki.
Odwróciła się do Rendera.
- a to?... Po co?
- Musisz poznać coś więcej ni\ tylko idyllę - powiedział i wskazał w drugą stronę.
- ... Gdzie aligator o twardej, pryszczatej skórze śpi w cichej zatoczce.
Dotknęła twardej jak pancerz skóry. Zwierzę ziewnęło. Patrzyła na zęby, oglądała budowę
paszczy.
Nad głową zabrzęczały owady. Na ramieniu przysiadł jej komar i uciął ją kilka razy. Uderzyła
otwartą dłonią tam, gdzie zaswędziała ją ręka.
- Prze\yję?
Render uśmiechnął się.
- Dobrze dajesz sobie radę - kiwnął głową.
Zaklaskał. Zniknął las, pojawiły się bagna.
Stali bosymi stopami na ruchomych piaskach, zaś słońce i jego odbicie, zmarszczone przez
fale, zstąpiło ku nim z powierzchni wody i zatrzymało się wysoko nad ich głowami. Podpłynęła ku nim
ławica błyszczących ryb, a wodorosty kołysały się w takt ruchu fal tam i z powrotem muskane prądami.
Ich włosy unosiły się na wietrze, kołysały się jak wodorosty, ubrania łopotały. Spiralne,
pogięte i poskręcane, ró\owe, błękitne, białe, czerwone i brunatne - przed sobą mieli ślady muszelek,
prowadzące wzdłu\ koralowych ścian, kopczyków wyrzuconych przez morze kamieni i bezzębnych,
niemych i rozwartych paszczy mięczaków.
Szli przez zieleń.
Przystanęła, zaczęła czegoś szukać wśród muszelek. Kiedy wstała, trzymała w ręku du\ą
skorupiastą trąbkę, jasnobłękitną, zakończoną z jednego rogu wklęsłością, niby odciskiem kciuka
giganta, biegnącą do drugiego rogu, wijącą się niczym korkociąg, cienką jak nitka spaghetti, pipetą.
- Oto i ona - powiedziała. - Autentyczna muszla Dedala.
- Muszla Dedala?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]