[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w pobliżu willi Sanfordów i niedaleko od pływalni, w której wykryto zwłoki Franka Ri-
leya.
Gdy policjant zajęty był rozmową telefoniczną, April zdołała wymienić spojrzenia
z bratem i dała mu sygnał: „Zabierz go stąd”. Archie przytknął trzy palce do dolnej war-
gi, co znaczyło: „Rozumiem, już się robi”.
McCafferty odłożył słuchawkę. April cofnęła się od schodów. Archie, otwierając sze-
roko niewinne oczęta, spytał:
— Dlaczego pan nie powiedział nic o tym trupie?
— Hę? — zdumiał się policjant. — O jakim trupie?
— Tam — Archie niewyraźnie machnął ręką. — W krzakach. Obok tego miejsca,
które panu pokazywałem. Podziurawiony od kul.
McCafferty w osłupieniu przyglądał się chłopcu. Sięgnął znów po telefon i wezwał
samochód policyjny. Potem wybiegł przez kuchnię i puścił się pędem ku zaroślom we-
dług wskazówek Archiego.
— Dino, podaj mi jakiś nóż — powiedziała April ciągnąc krzesło pod portret wuja
Herberta. — Nie ma chwili do stracenia.
Dina pobiegła do kuchni, drżącymi rękami przetrząsnęła szufladę ze sztućcami
i w okamgnieniu była z powrotem, z ogromnym nożem w garści. April już stała na
krześle majstrując w oku wuja Herberta. Zerknąwszy w dół na przyniesiony przez Dinę
nóż, mruknęła:
— Szkoda, że nie wzięłaś żurawia portowego!
— Chwyciłam pierwszy lepszy — tłumaczyła się Dina. — Spiesz się, April.
— Nie poganiaj mnie — odparła April. — Delikatna operacja trwa czasem kilka go-
dzin. — Wydłubała kulę, wetknęła ją w kieszeń bluzki, przytwierdziła zgniecionym ka-
wałkiem plastra. Potem, przyjrzawszy się krytycznie wujowi Herbertowi, oznajmiła:
— Okropnie głupio wygląda z jednym okiem. A poza tym, warto by dać policji temat
do rozmyślań.
Na stole przy bibliotece stał wazon z przywiędłym bukietem geranium. April wybra-
ła jeden kwiat i starannie umieściła go w pustym oczodole wuja Herberta. Zwróciła się
do siostry:
— Zetrzyj porządnie odciski palców z trzonka noża — poleciła. — No, policjanci po-
męczą się trochę, nie będą darmo brali gaży.
— April, co ty wyprawiasz! — zdumiewała się Dina. — No, niech tam zresztą...
Umyła nóż, podczas gdy April pobiegła na pierwsze piętro po jakąś szminkę.
108
— Nie dotykaj niczego rękami! — przypominała April. — Weź tę ścierkę z kuchni.
O, tak! — Na ostrzu noża wielkimi literami napisała „Ostrzeżenie!” Potem, biorąc nóż
ostrożnie przez ścierkę, ustawiła na kominku tak, że ostrzem wskazywał kwiat gera-
nium. — A teraz — powiedziała — uciekajmy!
Wyszły przez kuchnię i ogród warzywny.W krzakach po drugiej stronie willi słychać
było ciężkie kroki. Z oddali dolatywał już żałosny jęk syreny. W momencie, gdy dziew-
czynki przekraczały granicę własnego terytorium, April wsadziła palec do ust i zawyła
jak kojot. Na ten zew natychmiast zjawił się Archie.
— Archie — powiedziała April — zwołaj tu Bandę Ale migiem!
— Przez telefon? — spytał Archie.
— Nie. Alarm!
— Już się robi — odparł Archie i pakując dwa palce do ust gwizdnął przeraźliwie, na
przemian długimi i krótkimi sygnałami. Nie upłynęła minuta, a odezwały się zewsząd
gwizdki w odpowiedzi. — Chłopaki zaraz tu będą — oznajmił Archie.
Syrena policyjna jęczała coraz głośniej, coraz bliżej. Lecz Banda okazała się szybsza
od policyjnego samochodu. A przynajmniej większość Bandy przybyła wcześniej. April
dokonała błyskawicznego przeglądu oddziału: brudne płócienne spodenki, podarte
swetry, zmierzwione czupryny. Wszyscy wyglądali mniej więcej jednakowo i wszyscy
byli podobni do Archiego jak dwie krople wody. Wytłumaczyła im zadanie.
Banda zrozumiała w lot. Wraz z trójką Carstairsów gromada chłopców znalazła się
na tyłach domu w tym samym momencie, gdy głos syreny zamierał, a samochód hamo-
wał u wjazdu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]