[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wydoroślała podczas nieobecności matki. Ich długie rozmowy telefoniczne stopniowo
zmieniały swój charakter: litanie skarg i narzekań po jakimś czasie przekształciły się w
szczere rozmowy, w których każda z nich dowiadywała się czegoś o drugiej. Sarah nie
oczekiwała, że Doris będzie usuwać z jej drogi wszystkie przeszkody; potrzebowała raczej
modelu kobiecej roli. Doris czuła, że po raz pierwszy od wielu lat córka zaczęła wreszcie
uważnie się jej przyglądać.
Poszła do biblioteki, usiadła przy biurku i jedną ręką zaczęła porządkować długie listy
rzeczy do zrobienia, a drugą sięgnęła po telefon. Najpierw zadzwoniła do sprzątaczki i
zapytała, czy ta mogłaby kilka razy przyjść dodatkowo. Potem była firma strzygąca trawniki,
następnie pralnia i mleczarz. Minęło dwadzieścia pięć minut i Doris uświadomiła sobie ze
zgrozą, że nadal znajduje się na samym początku listy. Potrzebowała wielu dni, by
154
doprowadzić wszystko do należytego porządku, a trzeba jeszcze było kupić dzieciom ubrania
do szkoły i...
W drzwiach biblioteki stanął R.J. Patrzył na nią z mieszaniną zdumienia i
pobłażliwości. Doris powoli odłożyła długopis. Zastanawiała się wcześniej, jak zareaguje na
widok męża. Nienawiść już w niej wygasła; niestety, razem z nią zniknęły miłość i szacunek.
Teraz, patrząc na niego, uświadomiła sobie ze zdumieniem, że zupełnie nic do niego nie
czuje.
- A więc wróciłaś - powiedział.
Milczała, podświadomie oczekując, że R.J. zapyta o swoją kolację.
- Był już najwyższy czas - mruknął, mierząc ją wzrokiem generała, który zastanawia
się, jaką karę wymierzyć podwładnemu.
Doris w dalszym ciągu milczała, przyglądając mu się uważnie. Jeszcze miesiąc temu
zapewne od razu zaczęłaby mu nadskakiwać albo wybuchnęłaby płaczem. Bogu dzięki, ta
nieszczęsna istota, jaką wtedy była, już nie istniała. Pomyślała o domu nad jeziorem,
przypomniała sobie poranki spędzane na werandzie i wolność, która płynęła z poczucia, że
nie musi bezustannie spełniać życzeń męża i dwojga dzieci.
Opuściła powieki i jej wzrok padł na starannie spisane listy. Zaśmiała się krótko z ich
niedorzeczności. Jak łatwo było wpasować się w starą foremkę.
Spojrzała w rozzłoszczone oczy R.J. Jej dwudziestojednoletni syn Bobby miał taki
sam wyraz twarzy, gdy mu powiedziała, że w tym roku sam musi spakować walizkę przed
wyjazdem do college'u.
- To dobrze, że wróciłaś - powiedział R.J. - Dom rozsypuje się bez ciebie. Jesteś tu
potrzebna.
Nie powiedział: kocham cię, ani: tęskniliśmy za tobą. Tylko: jesteś tu potrzebna.
- Ale ja wcale nie wróciłam - odrzekła Doris spokojnie.
- Jak to? - zająknął się R.J., czerwieniejąc z oburzenia. - Chyba nie sądzisz, że znów
pozwolę ci spakować manatki i zniknąć?
Doris z trudem powstrzymała się od śmiechu.
- Nie ma najmniejszego znaczenia, na co mi pozwolisz, a na co nie - rzekła sucho.
- Jeszcze zobaczymy.
- Usiądz, R.J. Właściwie możemy porozmawiać już teraz. I zamknij drzwi, proszę.
Był tak osłupiały, że posłusznie zrobił, co mu kazała. Zamknął drzwi, podszedł do
biurka i nonszalancko usiadł na swoim ulubionym fotelu, zakładając nogę na nogę.
- O czym mamy rozmawiać?
- Ja tu nie wrócę, R.J. - powiedziała Doris, pod-
nosząc na niego wzrok. - A w każdym razie nie w taki sposób, jak myślisz. Zostanę
przez kilka dni, żeby móc odwiedzić w szpitalu moją przyjaciółkę, Annie, i pomóc dzieciom
przygotować się do szkoły. Dam im pieniądze i wyślę na zakupy. Zanim wpadniesz w szał,
chcę ci jeszcze powiedzieć, że moje plany są już ustalone. Rozmawiałam już o tym z Bobbym
i Sarah. Prawdę mówiąc, Sarah jest zachwycona tym, że nie będę jej przez cały czas wisieć na
karku.
Uśmiechnęła się na wspomnienie rozmowy, jaką przeprowadziła z córką poprzedniego
155
wieczoru. Obydwie leżały na jej łóżku i po raz pierwszy od lat rozmawiały zupełnie szczerze.
R.J. patrzył na nią takim wzrokiem, jakby widział ją po raz pierwszy w życiu.
- Dobrze wyglądasz - rzekł wspaniałomyślnie. -Chyba trochę schudłaś? I zrobiłaś coś
z włosami. Nie wiem, co, ale wyglądasz zupełnie inaczej.
- Bo jestem inna - ucięła krótko Doris, nie pozwalając się złapać na haczyk
komplementu.
R.J. poprawił się na fotelu.
- Może jednak te wakacje dobrze ci zrobiły. Chyba potrzebowaliśmy trochę dystansu,
żeby za sobą zatęsknić. Ten dom bez ciebie jest inny. Chyba nie doceniałem tego
wszystkiego, co tu robiłaś. Może za bardzo się do tego przyzwyczaiłem. Sarah radziła sobie
zupełnie dobrze, no i mamy przecież sprzątaczkę, ale nikt tak nie potrafi wszystkiego
dopilnować jak ty. Masz wyjątkowy dar. Chyba za rzadko ci o tym mówiłem.
- R.J., jak ja mam na imię?
- Co? - zdumiał się.
- Pytam, jak mam na imię. Nigdy nie mówisz do mnie po imieniu. Już od kilku lat.
Ktoś powiedział, że dla każdego człowieka najpiękniejszym dzwiękiem na świecie jest
dzwięk własnego imienia. Myślę, że to prawda, bo przez wiele lat bardzo chciałam je usłyszeć
z twoich ust.
- Doris, ja...
Podniosła rękę i potrząsnęła głową.
- Proszę cię, R.J., nie teraz. Już jest za pózno.
- Za pózno? Na co? Co to ma znaczyć? - zapytał zimnym, rzeczowym tonem.
- To znaczy, że nasze małżeństwo jest już skończone. - Widok jego twarzy sprawił jej
niekłamaną przyjemność. - Rozmawiałam już z prawnikiem i dowiedziałam się, że dowody
twoich zdrad, które posiadam, absolutnie wystarczą do uzyskania rozwodu. Radzę ci, żebyś
także poszukał sobie prawnika, bo zamierzam rozpocząć postępowanie rozwodowe
najszybciej, jak to możliwe. Skontaktowałam się również z agencją nieruchomości i
wystawiłam dom na sprzedaż. Zamierzam podzielić posiadłość na cztery działki i każdą z
nich sprzedać osobno.
Oniemiały R.J. wstał i podszedł do niej.
- Nie możesz tego zrobić!
- Owszem, mogę. I zrobiłam. To ja jestem właścicielką tego domu, a także połowy
twojej firmy. -Zgarnęła swoje notatki z biurka i wrzuciła je do kosza. R.J. stał naprzeciwko
niej, ciężko oddychając, i obserwował każdy jej ruch. Wstała i wygładziła spódnicę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl