[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swoimi plecami.
- Ma pani szczęście - to się mogło skończyć
wkostnicy, a nie tutaj, wszpitalu. Gdyby nie skręciła
pani wostatniej chwili, dzięki czemu kierowca uderzył
w tylne drzwiczki, z pewnością znalazłaby się pani
w statystyce zgonów.
Alison nie spuszczała wzroku z lekarza, a jedno-
cześnie wymacała guz nad prawym okiem. Wzdryg-
nęła się i zapytała:
- Copanmówi?
-Mówię, że ktoś tamna górze najwyrazniej dał pani
kolejną szansę. Na pani miejscu rozwiązałbym prob-
lem, który mnie dręczy. Albo nauczył się z tym żyć.
Proszę pamiętać, ludziom przeważnie nie jest dana
jeszcze jedna szansa, więc niech pani nie marnuje
okazji.
Przez chwilę Alison siedziała w kompletnymoszo-
łomieniu, a słowa doktora dzwięczały w jej głowie
echem niczym głośny werbel. Czy marnowała życie?
Oczywiście, że tak. Odpowiedz była prosta i jasna. Jej
życiem dyrygowała siostra i przyjaciółki - ale tylko
dlatego, że ona imna to pozwoliła. Uzależniła się od
ich opinii, nawet nie zdając sobie z tego sprawy.
I znowu poczuła, że wszystko jest takie proste, zdumie-
wająco proste. Była samotna na własne życzenie. Nie
mogła zaznać szczęścia z własnej winy. Napytała sobie
147
43
n
a
+
n
a
j
biedy i żyła w stresie przez własną głupotę. Rafe miał
rację. Była tchórzem, i towielkimtchórzem.
- Doktorze Boyd, czy mogę już opuścić szpital?
- zapytała z przejęciem.
- Tak, ale pod warunkiem, że będzie pani dużo
wypoczywała i stawi się u mnie za parę dni.
Wstała nie bez wysiłku. Uśmiechnęła się przez
łzy i ucałowała swojego lekarza w rumiany poli-
czek.
- Bardzo panu dziękuję. Nawet nie zdaje pan sobie
sprawy z tego, jak bardzo mi pan pomógł.
Zatrzymała samochód na poboczu drogi tuż przed
podjazdem prowadzącymna farmę. Zastanawiała się,
czy Rafe zamieszkał już w drewnianym domku. Nie
czekała długo na odpowiedz. Siedząc w wozie, do-
strzegła dym, który wydobywał się z komina. Rafe
nigdzie się nie wyprowadził.
Dodrzwi wiodłopięć stopni.
Serce podchodziło jej do gardła. Zapukała i czekała
z zapartym tchem.
- Otwarte - mruknął Rafe.
Alison zebrała wszystkie siły i przekręciła gałkę
u drzwi. Kiedy wreszcie przestąpiła próg, zobaczyła
ogień płonący wmroku. Apotemsylwetkę klęczącego
przy kominku Rafe'a. Kiedy ją spostrzegł, wypros-
tował się i zamarł w bezruchu.
- Cześć, Rafe - szepnęła.
Wjej oczach kręciły się łzy, ale podeszła do niego
ostrożnie. Rafe drgnął. Alison nie wiedziała, czy
oznaczało to niechęć, czy zadowolenie, ale w tym
momencie było jej wszystko jedno. Za bardzo po-
chłaniał ją widok drogiej sercu twarzy Rafe'a, którą
oświetlały tańczące w kominku płomienie.
- Alison.
148
43
n
a
+
n
a
j
Wypowiedział tylko jej imię, ale w taki sposób,
jakby nagle zabrakło mu tchu. Poczuła, że coś ściska jej
piersi. Nie potrafiła jednak znalezć słów, które zamie-
rzała wypowiedzieć. Stała przed nim w milczeniu.
- Rafe, czy potrafisz mi wybaczyć? - zapytała, nie
mogąc jednak spojrzeć mu w oczy. - Prze... Prze-
praszam - dodała załamującym się głosem. Nie była
w stanie wyrzec nic więcej. Po prostu miała ściśnięte
gardło. Kiedy wydawało jej się, że dłużej nie zniesie
ciszy, Rafe odezwał się.
- Czytonaprawdę ty, Alison?
- Tak - wydusiła z siebie, choć język miała jak
z ołowiu.
- Mój Boże, co się stało? - zagadnął ochrypłym
szeptem.
Przytknęła drżącą rękę do guza na głowie i próbo-
wała się uśmiechnąć.
- Powiedzmy, że to uderzenie wgłowę pomogło mi
odzyskać rozumi uświadomić sobie, co ci zrobiłam...
Co sobie zrobiłam.
- Alison- powtórzył Rafe drżącymgłosem.
- Na tym świecie są dwa rodzaje ludzi: jedni
uciekają, a drudzy zostają. Ja należę do tych, którzy
zostają.
Zrobił krok do przodu, co sprawiło, że znalazł się
dosłownie o milimetry od Alison.
- Próbowałemprzestać cię kochać, ale mi się to nie
udało.
- Och, Rafe - wykrzyknęła, rzucając się w jego
otwarte ramiona i czując jego łzy na swoich poli-
czkach.
- Kocham cię i nigdy nie przestałam cię kochać.
I jeżeli nadal mnie chcesz, wyjdę za ciebie choćby zaraz.
- Czyja ciebie chcę...
Rafe przerwał wpół zdania, z trudem łapiąc
149
43
n
a
+
n
a
j
powietrze. Alison wyciągnęła rękę i dotknęła bruzd
wokół jegoust. Chwycił jej rękę i zaczął ją całować.
- Przytul mnie - jęknęła, czując, że Rafe dygocze
jak w febrze. Całowali się tak długo i mocno, że
w końcu całkiem opadli z sił. Rafe porwał Alison
w ramiona i zaniósł ją do sypialni.
Tymrazemudało imsię osiągnąć rozkosz równo-
cześnie. Najpierw dotykali swych ciał z czułością.
Potem przyszła pora na szalone, dzikie pieszczoty.
Kiedy Rafe dotarł do najgłębszych zakamarków jej
kobiecości, Alison wyszeptała jego imię i oboje jedno-
cześnie doznali ukojenia.
- Och, Rafe, nigdy nie pozwól mi odejść - szepnęła
nieco pózniej, tuląc się do jego piersi. - Nigdy nie
pozwól mi odejść.
- Nigdy, kochanie. Tosię nigdynie powtórzy.
I dotrzymał obietnicy.
150
43
n
a
+
n
a
j
[ Pobierz całość w formacie PDF ]