[ Pobierz całość w formacie PDF ]
siedziała zamknięta w swoim domu i praktycznie z
nikim się nie spotykała. Teraz miała wyjść miedzy tych
wszystkich ludzi i jeszcze udawać obojętność.
Wiedziała, że będzie jej ciężko, ale musiała to zrobić.
Tłum, który przewalał się przez centrum, był
naprawdę ogromny. Przykre było zwłaszcza to, że
większość osób przyjeżdżała tu z dziećmi. Theresa
niemal w każdym dziecku z ciemniejszymi włosami
widziała swojego syna. Nic nie mówiła, ale serce ją
bolało, gdy patrzyła na to, co dzieje się na zewnątrz.
W pomieszczeniu, w którym zwykle pracowały
tylko dwie osoby, robiło się coraz duszniej.
Duszno tu, otwórz okno Donny zwrócił się do
jednego z policjantów.
Była chyba jedyną osobą w tym biurze, która drżała
z zimna.
Boisz się? Sully ścisnął mocno jej ramię.
Nie... Tak. Jestem przerażona wyznała. Ale,
oczywiście, zrobię wszystko, co powinnam. Nie
przejmuj się dodała, widząc wyraz jego twarzy. Boję
się, że coś nie wyjdzie. %7łe porywacz się spłoszy...
Przytulił ją do piersi.
Ja też się boję powiedział.
Bohaterski Sullivan Mathews się boi
zażartowała. Myślałam, że w ogóle nie odczuwasz
strachu.
Gdybyś tylko wiedziała... wyrwało mu się, ale
natychmiast zamilkł.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy i Theresa
pomyślała, że może powinna znać całą prawdę o swoim
byłym mężu. Czuła bowiem, że Sully wciąż coś przed
nią ukrywa.
Nie miała teraz jednak czasu na tego rodzaju
rozmowy. Starała się raczej skupić na czymś, co
uspokoiłoby ją: dałoby siłę do walki o syna.
O czym myślisz? usłyszała cichy głos męża.
Zmieszała się trochę.
O aniołku pod choinką wyznała szczerze.
Ja... też.
Nagle poczuła, że znowu są razem. Nie wiedziała,
ile to potrwa, ale zrozumiała, że wciąż stanowią rodzinę.
Tylko czy Sully się z tym pogodzi? Czy znowu nie
będzie chciał odejść?
Mamy jeszcze pięćdziesiąt pięć minut
powiedział Donny, patrząc na zegarek. Wiem, że
wszyscy znacie to już na pamięć, ale chciałbym
powtórzyć szczegóły akcji.
Spojrzał w ich kierunku.
Thereso, najpierw ty. Wyjdziesz z tego
pomieszczenia tylnym wyjściem i zjedziesz na dół.
Dopiero wtedy wejdziesz na pierwsze piętro. Pamiętaj,
żeby cały czas trzymać się prawej strony, chociaż, zdaje
się, że i tak nie będziesz miała wyboru. Donny zerknął
na tłum przewalający się przez centrum handlowe.
Włożenie papierowej torby do kosza nie powinno
stanowić problemu. Nikt poza porywaczem nie będzie
wiedział, co w niej jest.
A co z lumpami, którzy grzebią w koszach
przypomniał sobie nagle Sully.
Donny uśmiechnął się i pchnął w jego stronę
walizkę z pieniędzmi.
Powiadomiłem już ochronę centrum. Mają ich nie
wpuszczać na piętro. Przełóż teraz pieniądze dodał
jeszcze, podając mu papierową torbę.
Sully skinął z uznaniem głową i zaczął przekładać
do niej pieniądze. Nigdy nie widział tylu dolarów, ale
nie robiło to na nim wrażenia. Wolałby zamiast nich
zobaczyć swojego syna.
Dobrze, przejdzmy do tego, co masz robić po
dostarczeniu pieniędzy...
Słuchała uważnie, chcąc sprawdzić, czy wszystko
pamięta. Potem przyszła kolej na innych uczestników
akcji, a ona powtarzała w pamięci swoją rolę.
Dokładnie za dziesięć druga wstała ze swego
miejsca.
Niczym się nie przejmuj. Pamiętaj, będziemy
śledzić twój każdy krok.
Jednak bardziej niż usłyszane słowa dodało jej
otuchy to, że Sully skinął w jej stronę głową. W jego
oczach płonęły dawna siła i energia. Jakby chciał
powiedzieć, że wesprze ją, gdy tylko okaże się to
konieczne.
Wyszła z biura i ruszyła w stronę windy. Tam już
mogła wmieszać się w tłum zakupowiczów, którzy
dotarli na ostatnie piętro. I tu zaskoczenie! Zwięty
Mikołaj, który zbierał pieniądze na sieroty. Niezgrabnie
przełożyła papierową torbę do lewej ręki i sięgnęła po
portfel. Dobrze, że go wzięła. W tej chwili nie była w
stanie odmówić żadnego datku.
Kiedy jechała windą na dół, zastanawiała się, czy
któryś z jej współpasażerów może być porywaczem.
Może ten mężczyzna z wąsami, w śmiesznych
nausznikach? A może ten w trzyczęściowym
garniturze?
Nie, to do niczego nie prowadzi. Musi zdusić w
zarodku tego rodzaju myśli.
Na samym dole tłum był jeszcze większy. Tutaj
odbywała się większość świątecznych promocji. Tutaj
też kręciło się najwięcej Mikołajów. Ludzie
przechodzili z jednego sklepu do drugiego. Niektórzy
gnali z obłędem w oczach, chcąc w ostatniej chwili
kupić jakiś prezent swoim ukochanym. Wśród nich
najwięcej było dobrze ubranych biznesmenów. To oni
wpadali do sklepu i natychmiast kupowali coś bardzo
drogiego i... zupełnie niepraktycznego.
Theresa podświadomie szukała w tłumie kogoś
znajomego. Jakby spodziewała się zobaczyć gdzieś
przyczajoną Rose albo Vincenta czekającego na okup.
Jednak dopiero kiedy przeszła przy prawej poręczy na
piętro, zobaczyła kogoś, kto wydawał jej się znajomy.
Mężczyzna rozpierał się na ławce i był wyraznie pijany.
Jadł hamburgera, kiwając głową we włóczkowej czapce.
Przechodzący obok ludzie w ogóle go nie zauważali.
Theresa pewnie też nie zwróciłaby na niego uwagi,
gdyby nagle nie ukazał twarzy. Kip?! Na szczęście na
tyle panowała nad sobą, że minęła go z obojętną miną.
Trzymaj się prawej strony, powtarzała sobie w duchu,
pamiętając o śledzących ją kamerach.
W końcu dotarła do kosza przed Dillardem. Było w
nim mało śmieci, ponieważ przy samym wyjściu ze
sklepu znajdowały się jeszcze dwa dodatkowe kosze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]