[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Poczułem tylko paraliżujący ból w krzyżu, przez moment my-
ślałem, że zemdleję.
Stul pysk! warknął. Co robiłaś u Worstera?
Mężczyzna w butach z krokodylowej skóry odczekał, aż
Alison otrze rozbite wargi, i powtórzył pytanie!
Takiś odważny, sukinsynu? wysapałem w bólu. Bi-
jesz bezbronną dziewczynę? A może sprawią ci to przyjem-
ność, co? Są faceci, którzy nie mogą bez takich podniet.
Ten ze spluwą przyłożył mi tak, że mimo pochmurnej nocy
ujrzałem na niebie całą Drogę Mleczną.
Tymczasem kierowca granatowego mercedesa postanowił
udowodnić, że bicie bezbronnych kobiet nie sprawia mu przy-
jemności. Poprawił kapelusz, obciągnął marynarkę i strzep-
nąwszy z klapy nie istniejący pyłek, rzucił do kompanów:
Zabawcie się z nią i do rzeki. A on, zanim zdechnie,
niech sobie popatrzy.
Rozdział 11
Piątek, 16 lipca, godzina 23.30
Zarechotali obleśnym śmiechem. Ten, który mi omal nie
złamał krzyża, i ten z twarzą poharataną odłamkami szkła
podeszli do Alison. Wyrywała się, krzyczała, ale nie miała
dość siły, by oprzeć się dwóm zdegenerowanym bestiom. Za-
tkali jej usta, ten o, cuchnącym oddechu jednym ruchem roze-
rwał jej bluzkę, zadarł spódnicę... i w tym momencie przesta-
łem być sobą. We mnie też wstąpiła bestia, potworna bestia
kierująca się bezsilną wściekłością i bólem. Zatraciłem naraz
wszelki instynkt życia i przetrwania, coś we mnie pękło i obu-
dziło zło. Z ust wydobył mi się ni to charkot, ni wycie, nie
wiem, jak uwolniłem ramiona i jakim cudem pilnujący mnie
mężczyzna, wrzeszcząc wniebogłosy, wił się teraz w drgaw-
kach u moich stóp. Nie wiem też, dlaczego facet w butach z
krokodyla nie strzelał. Może zresztą strzelał, ale nic nie słysza-
łem i nie czułem bólu. Pamiętam tylko mgliście, że nagle zna-
lazłem się przy dwóch bandziorach usiłujących zgwałcić Ali-
son. Byli tak zaskoczeni, że gdy uderzyłem tego, który śmier-
dział czosnkiem, na jego twarzy malował się jeszcze lubieżny
uśmiech. Uśmiechał się, gdy przyładowałem mu nogą w pod-
brzusze i przydusiłem do ziemi. Drugiemu, temu z pokiere-
szowaną gębą, który zastygł w bezruchu i skamieniały
klęczał na skrzyni, prawą ręką przygniotłem tchawicę. Zaczął
się dusić, jego gardło produkowało dziwaczne bulgoty, a że
wciąż klęczał za głową Alison i wciąż ściskał jej usta, raz i
drugi dołożyłem mu kolanem w pierś. Coś w nim zachrupota-
ło, rozkrzyżował ramiona i spadł wreszcie z tej cholernej
skrzyni.
Uciekaj! Uciekaj, Alison! wrzasnąłem i pchnąłem ją
w mrok, poza światło lampy.
Nad głową usłyszałem cichy świst. Nim zrozumiałem, że to
pocisk, w lewym ramieniu poczułem ostre pieczenie, jakby
ktoś mnie dotknął rozżarzonym prętem. Rzuciłem się za skrzy-
nię. Kilka szybkich, głębokich oddechów. Ochłonąłem. Ale
nie na długo.
Szedł ku mnie wolno z wymierzoną bronią i strzelał. Bał
się mnie, wyraznie się bał! A przecież dobrze wiedział, że nie
mam przy sobie nawet noża, mógł spokojnie podejść na dwa,
trzy metry i nacisnąć spust. Jednak nie zrobił tego, na wszelki
wypadek osłaniał się ogniem. Pociski furkotały jak oszalałe,
odłupywały ze skrzyni ostre drzazgi, wzbijały fontanny pia-
sku, a w przerwach między stłumionymi wystrzałami słysza-
łem skrzypienie tych pięknych, eleganckich butów z krokody-
la. Dwa kroki i strzał, następne dwa kroki i strzał, potem
trzask zmienianego magazynka i znów strzał, żebym sobie nie
pomyślał, że o mnie zapomniał. Chryste, to koniec, koniec, bo
jak stąd zwiać?!
Wtem silnik ryknął z taką mocą, że nie zważając na nic,
wychynąłem zza skrzyni. Tamten znieruchomiał w pół kroku.
Wciąż do mnie mierzył, lecz patrzył gdzie indziej, za siebie,
tam, skąd wytrysnęły nagle dwie oślepiające strugi światła.
Z ciemności, niczym wielki czarny kot, wypadł mercedes i
rwał wprost na mnie i na zwyrodnialca w kapeluszu. Zwyrod-
nialec odwrócił się do pędzącego samochodu, osłonił oczy,
lecz zdołał zobaczyć tylko dwa przerazliwie jasne punkty.
Wyrzucił przed siebie ramiona, nie celując strzelił, uskoczył w
bok i upadł. Mercedes przetoczył się tuż kolo niego, opodal
skrzyni ostro zahamował, drzwi otworzyły się na oścież, ktoś
krzyknął: Wsiadaj i wsiadłem w takim tempie, w jakim nig-
dy w życiu nie wsiadałem do żadnego samochodu. Maszyna
zawyła, wyrzucając kołami strumienie piasku, skręciła w lewo
i nim zatrzasnąłem drzwi, zanurzyła się w labirynt ruder Brid-
ge Farm..
Teraz wydawała mi się wyższa. Może to przez jej szlafrok,
a raczej szlafroczek odsłaniający długie, wspaniałe nogi, wcię-
ty w talii, podkreślający kształt piersi. Po południu ledwo na
nią zwróciłem uwagę, wieczorem zafascynowały mnie jej
oczy i włosy, tudzież dojrzałość, energia i zdecydowanie, a w
środku nocy nie miałem wątpliwości, że jest najpiękniejszą
dziewczyną pod słońcem,
Zawiozła mnie do maleńkiego domu, który kiedyś kupił jej
ojciec. Była sama, zupełnie sama, a do willi w świerkowym
lesie nie miała po co jechać, zwłoki zabrała policja. Umyłem
się, opatrzyłem draśnięcie na ramieniu i napiłem się mocnej
kawy. Siedzieliśmy w pokoiku na dole. Na zakratowanym
palenisku wesoło trzaskał ogień.
No to teraz ja cię spytam zacząłem Kim ty, u diabła
jesteś, panno Alison Worster?
Uśmiechnęła się smutno i po raz nie wiem który oczarował
mnie kolor jej oczu.
Byłam poprawiła mnie. Byłam jego sekretarką. Po
śmierci matki ojciec czuł się bardzo samotny i prosił, żebym
go nie opuszczała. Najpierw nie robiłam nic. Spotykałam się z
chłopakami, chodziłam do teatru, włóczyłam się po kraju, aż
[ Pobierz całość w formacie PDF ]