[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przemarznięte nogi. Potknęła się nagle o kamień i upadłaby na pewno, gdyby nie
chwyciły jej czyjeś silne ręce.
- 40 -
S
R
Uważała park za najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Nic się tu nigdy nie
wydarzyło, niczego nie musiała się bać. Jednak teraz pierwszym jej odruchem było
bronić się. Krzyknęła i zaczęła wyrywać się z mocnego uchwytu.
- Jennifer.
Nie słyszała nic. Czuła tylko, że obejmują ją czyjeś silne ramiona.
- Jennifer! Przestań! - Uścisk stał się silniejszy, gdy wbiła paznokcie w
trzymające ją dłonie. - Nie bój się!
- Mac? Mój Boże! Mac! - Osłabiona oparła się o niego. - Myślałam...
- Cicho - wyszeptał. - Wiem, o czym myślałaś. To ja się nie zastanowiłem.
Potknęłaś się i mogłaś upaść. Chciałem cię podtrzymać. Dobrze się czujesz?
- Tak. - Próbowała iść, ale zachwiała się.
- Uspokój się. - Mac znowu przytulił ją do siebie. - Poczekaj chwilę.
Dopóki jej nie objął, Jennifer nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo zmarzła.
Bicie jego serca potęgowało ciszę nocy. Zapragnęła pozostać w cieple jego ramion, ale
już zbyt długo była sama i niezależna, by teraz się poddać. Odsunęła go więc od
siebie.
- Pojawiasz się nagle, gdy cię potrzebuję. Powinnam ci być wdzięczna.
- A ja powinienem cię przeprosić. Więcej przeze mnie kłopotów niż pożytku.
- Nie umarłam ze strachu, nie mam złamanej nogi ani krwawiącego kolana,
więc wszystko skończyło się dobrze.
- Następnym razem będę uważał. - Wyciągnął do niej lewą rękę. - Spotkania z
tobą mogą być niebezpieczne.
Nawet w ciemności widać było cenę, jaką zapłacił za swój rycerski gest. Od
nadgarstka po czubki palców biegły zadrapania nabiegłe krwią. Rany nie były głębo-
kie, ale Mac był leworęczny i jutro ręka na pewno da mu się we znaki. Poza tym
istniała możliwość infekcji.
- Chodz do mnie. Opatrzę ci te zadrapania - powiedziała Jennifer.
- To nic groznego. - Schował rękę za plecami. - Bywało gorzej.
- Możliwe. - Jennifer nie dawała za wygraną. - Ale nie ja byłam temu winna.
- Byłoby ci przykro, gdybyś nie poczęstowała mnie herbatą i okazała nieco
współczucia?
- 41 -
S
R
- Potrzebuję jodyny i bandaża.
- Jodyny? - skrzywił się.
- Przepraszam.
- Za co, Jennifer?
- Za te zadrapania.
Popatrzył na jej twarz oświetloną migotliwym światłem lamp.
- Zrobiłaś się twarda i potrafisz walczyć.
- Nauczyłam się tego. Musiałam.
Słowa, które niczego nie wyjaśniają. Mac nie mógł oczekiwać, że dowie się
czegoś tu, w parku. Przedtem był zbyt gwałtowny, za bardzo nalegał, a przecież był
kimś, kto nagle pojawił się w jej życiu z przeszłości. Teraz już nie popełni takich
błędów. Potrzebują czasu, by na nowo się poznać i zrozumieć.
- Chyba poczęstujesz, mimo wszystko, swego rycerza herbatą w chłodną noc?
- Chodzi ci o herbatę, czy współczucie? - zapytała.
- A co powinienem wybrać? - roześmiał się Mac.
- Herbatę - odparła. Wyjęła z kieszeni chusteczkę i przewiązała nią jego
zranioną rękę. - Herbata będzie lepsza.
- Mam nadzieję. - Objął ją ramieniem i zadowolony, że nie odsunęła się,
poprowadził ścieżką.
- Usiądz przy stole, a ja zaraz wrócę. - Jennifer rzuciła kurtki na krzesło i
pobiegła do holu.
Mac jeszcze raz dokładnie obejrzał pokój, starając się znalezć coś, co mogłoby
mu dać jakieś wskazówki. Ale prostota wnętrza nie mówiła niczego o właścicielce.
Nie było tu żadnych pamiątek ani zdjęć, nawet fotografii ojca.
Odcięła się od swojej przeszłości. Jedynymi drobiazgami zdobiącymi wnętrze
były prezenty od małych pacjentów.
Mac patrzył na niezgrabne koszyczki, gliniane figurki i gipsowe płytki z
odciśniętymi śladami małych rączek. Jeden rysunek wisiał na honorowym miejscu. To
były jej skarby; przeszłość i terazniejszość.
Przedtem sądził, że dom miał być dla niej oazą spokoju po chaosie szpitalnego
życia. Teraz był pewien, że było odwrotnie. To jej życie jest pełne chaosu. Musiało się
- 42 -
S
R
wydarzyć coś strasznego, coś, o czym chciała zapomnieć. Zrobiło mu się przykro na
myśl, że może to on był przyczyną tego nieszczęścia.
- Tak będzie dobrze. - Jennifer z miską w dłoni usiadła koło niego. Rękawy
bluzki miała podwinięte - fachowiec zabierał się do pracy.
- Jennifer, naprawdę nie musisz tego robić.
- Myślę, że muszę. - Zignorowała protest, ujęła jego rękę i zaczęła rozwijać
chusteczkę.
- Jest już pózno. Sam sobie zrobię opatrunek.
- Nie marudz, ani nie jest tak pózno, ani nie potrafisz sam sobie z tym poradzić.
- Nie patrzyła na niego, zajęta pracą.
Mac przyglądał się jej dłoniom. Miała silne palce, o krótkich, nie
pomalowanych paznokciach.
- Pierwsza w nocy może być i wczesną, i pózną godziną, ale ty masz za sobą
wyczerpujący dzień i z pewnością jesteś zmęczona.
- To normalna rzecz, gdy pracuje się w Barclay. - Nie zdziwiła się, że znał
rozkład jej dnia. Bez ostrzeżenia zanurzyła dłoń Maca w parującym płynie.
- Wymocz w tym teraz rękę, a ja nastawię czajnik.
- O Boże! Co to jest? - Z trudem powstrzymał się od wyciągnięcia ręki z miski.
- Zrodek dezynfekujący.
- Nie poparzy mi skóry?
- Roztwór jest dość silny, bo bałam się infekcji - powiedziała Jennifer. Była
spokojniejsza niż podczas jego poprzedniej wizyty.
- Czy mogę zadać ci jedno pytanie?
- Tylko jedno? Cóż za odmiana?
- Skoro aż tak troszczysz się o moje zadrapania, to powiedz mi, czy byłaś
szczepiona przeciwko wściekliznie?
Jennifer roześmiała się. Odchyliła głowę do tyłu, włosy wysunęły się spod
apaszki, która je przytrzymywała.
- Ostatnio nie byłam, ale pewnie powinnam to zrobić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]