[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ze zmywaniem i rozejrzeć się po domu.
– Niewolnica dobrego wychowania – bąknęła pod nosem kilka minut
później, zanurzając po łokcie ręce w mydlinach. Wcale nie musiała ulegać
głosowi mamy, który wciąż słyszała za uchem.
Dom był tak stary, że gdy kilka minut później Spencer zbliżał się do
kuchni, słyszała skrzypienie podłogi już w korytarzu. Dopiero gdy wszedł,
wszystko ucichło. Grube skarpety na kamiennej posadzce nie hałasowały.
Ale i tak nie musiała go słyszeć, żeby się zorientować, że stanął blisko
za nią. Zbyt blisko. Widziała jego niewyraźne odbicie w oknie nad zlewem.
Ale znacznie mocniej czuła ciepło jego ciała.
– Chcesz czegoś, Reed? – warknęła jak sierżant do rekruta. Kątem oka
zobaczyła jego rękę, gdy wkładał swoje naczynia do zlewu. Miała go znów
zbesztać, lecz poczuła, że na jej ramieniu wylądowała ścierka do naczyń.
Zaraz potem Spencer zanurzył ręce w zlewie, sunąc wzdłuż jej przedramion.
Zamknął dłonie na jej nadgarstkach i wyjął jej ręce z wody.
– Ja dokończę – powiedział.
Znalazła się w potrzasku jego ramion. Zadrżała.
– Nie żartuj. Kto gotował, nie zmywa.
– Addy. – Zdjął ścierkę z jej ramienia i owinął jej ręce. Obrócił ją twarzą
ku sobie. – Bardzo mi przykro, że utknęłaś tutaj na noc. Ale skoro już tak
się stało, jesteś moim gościem. A goście nie zmywają naczyń. – Uśmiechnął
się ciepło. – Poza tym... – popchnął ją delikatnie do wyjścia – wiem, że
chciałabyś się rozejrzeć po domu.
Zatrzymała się.
– Wolałabym, żebyś nie był dla mnie taki miły.
– Wiem. – Uśmiechnął się jeszcze szerzej.
Rzuciła w niego ścierką. Chwycił ją w locie.
– Idź sobie. Kiedy skończę, znajdę cię. – Odwrócił się do niej plecami.
Pokazała mu język.
– Bardzo poważne.
Do licha! Odbicie w oknie. Lepiej wyjdź, zanim narobisz jeszcze
większych głupstw, pomyślała.
Na początek postanowiła obejrzeć pokoje na parterze.
Dom stał frontem na zachód. Szerokie schody przecinały go na pół. Po
obu stronach korytarza ciągnęły się rzędy pokoi. Biblioteka sąsiadowała z
kuchnią zajmującą całą północną ścianę budynku. A dalej, w kierunku
głównego wejścia, Addy znalazła kolejną łazienkę.
Ostatni pokój, na froncie domu, był bardzo długi – Prowadziło do niego
dwoje podwójnych rozsuwanych drzwi. Weszła przez ostatnie, najbliższe
głównego wejścia, i poczuła się, jakby jakiś czar przeniósł ją do jednej z
powieści Jane Austen.
To był pokój muzyczny. Ściany wyłożone zielonym suknem stwarzały
nastrój ciszy i skupienia. Tu i tam wisiały na nich fragmenty partytur. Przy
oknie stał wielki czarny fortepian. Pośrodku, wśród kanap i foteli, stała
lśniąca harfa, wyższa od Addy. Pod ścianą – drugi fortepian. Mniejszy,
dziwnej konstrukcji.
Na ścianie wisiała niewielka fotografia. Przedstawiała młodą kobietę w
długiej czarnej spódnicy i białej bluzce, trzymającą skrzypce. Pomyślała, że
mogą to być te same skrzypce, które widziała na ścianie w holu.
A kobietą tą była zapewne babcia Adeline.
– Mój dziadek widział ją kiedyś grającą – powiedział Spencer od drzwi.
Addy nie była zaskoczona. W niewytłumaczalny sposób wyczuła jego
obecność, zanim się odezwał.
–
Babcię Adeline? – Poczuła się trochę zawstydzona, że nie miała
pewności, czy to była ona.
– Tak, z CSO*. Z orkiestrą symfoniczną z Chicago.
– Nie jestem idiotką. Wiem, co znaczy CSCL – Chociaż prawdę mówiąc,
musiałaby się przez chwilę zastanowić.
– Mówił, że była wspaniała. Że nie mógł oderwać od niej oczu.
– Dlaczego rzuciła granie? – Odwróciła się do niego.
– Nie wiem. Dziadek opowiadał, że wiele lat później często razem z jego
żoną zapraszali ją do swojej loży w filharmonii, ale odmawiała. Według
*
CSO – Chicago Symphony Orchestra
niego, od chwili gdy przestała grać, już nigdy w życiu nie poszła na żaden
koncert.
– Dziwne.
– Smutne.
Stali w milczeniu. Po chwili Addy westchnęła, wyprostowała się i
rozejrzała po pokoju. Spencer zamrugał, wyrwany z zamyślenia. Oboje
podeszli do fortepianu.
– Umiesz grać? – spytała.
–
Dziesięć lat nauki w dzieciństwie. – Uśmiechnął się. – Czyli
powinienem.
–
Bliźnięta rozdzielone po urodzeniu – powiedziała. Widząc jego
zdumione spojrzenie, dodała: – Może nie trwało to dziesięć lat, ale też się
długo uczyłam. Dzisiaj umiem zagrać tylko pierwsze takty z „Różowej
Pantery”.
- To te cztery, wciąż te same auty? Da-du, da-da. Da-du, da-da. I tak w
kółko?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]