[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Nie słyszałem twego głosu! - rzekł kalif zdumiony; spostrzegłszy zaś, że się zdradził
mimo woli, poczerwieniał.
Atros jednakże nie pojął dziwnych słów dostojnego męża, gdyż rzekł:
- Gdybyś był kalifem, tobyś mnie usłyszał.
Usłyszawszy to słowa Harun nieznacznie zwrócił się ku miastu i rzekł szybko:
- Noc już jest pózna i Bagdad odpoczywa w błogim śnie. Odpocznij i ty i przestań się
trapić: troska twoja już umarła.
- Ty za to nigdy nie umrzesz, szlachetny panie - odrzekł Atros dziwnie przenikliwie i
nie tak, jak się wymawia błogosławieństwa.
- Nie rozumiem ciebie! - rzekł kalif przejęty dziwnym brzmieniem jego głosu.
- Zrozumiesz mnie jeszcze dziś, zanim słońce wstanie. Czy masz przy sobie złoto, czy
każesz mi po nie przyjść? Jeśli tak, wiedz, że pójdę po nie, choćbyś mieszkał w piekle albo w
środku solnego bagna na pustyni.
- Mam je! - rzekł Harun i wydobywszy kiesę wyliczył na wyciągniętą dłoń Atrosa
dziesięć sztuk świetnie błyszczących, jeszcze nie skalanych użyciem ani nie wytartych, ani nie
obrzezanych. Atros drżał cały, tylko ręka jego, na którą Harun kładł złoto, nic drgnęła ani razu,
jakby była uczyniona ze stali, i zdawało się, że żaden mocarz nie zdoła otworzyć jego dłoni,
kiedy ją po chwili zacisnął i przyłożył do piersi w miejscu, gdzie jest serce.
Spojrzał dziwnym wzrokiem i rzekł głosem niezmiernie wzruszonym:
- Wiedz, że w tej oliwili Allach nie patrzy na nic na świecie, tylko na nas.
- Czy się raduje?
- W tej chwili Allach się lęka& odrzekł tamten szeptem. - Pójdz za mną, Panie, abyś
pierwszy ujrzał to, o czym świat cały mówić będzie aż do swego końca.
Usłyszawszy to, pomyślał Harun w pierwszej chwili, że spełniwszy dobry uczynek,
należy opuścić tego człowieka, który Allachowi grozi wśród nocy i ma obłąkane oczy; Atros
jednak ujrzawszy, że się tamten ociąga, pochylił przed nim głowę i powtórzył:
- Powiadam ci, że za dziesięć sztuk złota kupiłeś swoje szczęście, błagam cię przeto,
pójdz za mną, abym ci spłacił dług.
Harun zmacał niewidocznym ruchem kindżał za pasem i poznawszy, że łatwo wychodzi
z pochwy, iść począł za nim bez jednego słowa, na wszystko gotowy.
*
Szli już może godzinę w wielkim milczeniu, tłumiąc nawet odgłos kroków bez myśli o
tym, jakby szli na kradzież cennych koni w pustyni. Obaj ważyli w sobie jakieś myśli, zaś
Harun, wzniósłszy od czasu do czasu oczy na niebo, modlił się w duchu:
- Nie wiem, co chce uczynić ten człowiek - chroń mnie, o Allach - temu zaś racz
przywrócić zdrowe myślenie, jeśli je postradał za twoją niepojętą sprawą.
Niebo jednak było milczące i miało twarz czarną i niezgłębioną. Ulice, wąskie i krzywe,
były puste, tu i ówdzie tylko dojrzeć można było sączące się przez szparę muru brudne światło,
jak nieczystość z zakisłego oka, które chorzeje, czasem zaś z dała dobiegło tęskne wycie psa, co
oznacza śmierć.
Atros szedł na przedzie, widząc wśród nocy, zaś Harun szedł tuż przy nim, nie bacząc,
którędy idzie i przez jakie ulice; pamiętał tylko, że rzekę ma po prawej stronie, skąd czuł
powiew i daleki, cichy szmer. Nie czuł w tej chwili zmęczenia, raczej podniecony był wielce
dziwną przygodą, jakiej jeszcze nie miał w życiu, nigdy jeszcze bowiem tak daleko nie odszedł
od swego pałacu bez sług i bez orszaku; dziwną miał jednak wiarę, że ten człowiek niepozorny
jakąś nadzwyczajną rzecz mu ukaże. Może zaś i noc była winna temu, że dusza kalifa Haruna,
dotąd spokojna i stateczna jak dusza mędrca, poczęła się targać w Harunowej piersi i bić
skrzydłami, on zaś sam powstrzymać tego nie mogąc ani ukryć, zadrżał często gwałtownie i
poczuł, że mu w ustach brak śliny.
Rzecz jest dziwna, lecz Harun ar Raszyd cieszyć się począł myślą, że jego przewodnik
zbłądził w gęstwinie uliczek i że będzie tak szedł za nim aż do wschodu słońca, toteż cofnął się
nagle, kiedy ów przystanął przed kamiennym domkiem, z dala od innych stojącym, i
skłoniwszy się głęboko, rzekł cicho:
- Racz wejść, Panie!
- I począł dziwnym sposobem otwierać wrota w murze.
Ar Raszyd zebrał się w sobie i uczynił krok naprzód, ściskając w rozpalonej dłoni zimną
głownię kindżału, mającą w sobie chłód wężowego cielska. Atros, wszedłszy za nim, zamknął
starannie wrota i pociął go wieść przez głuchy kamienny dziedziniec, zaś drugie drzwi
otworzywszy, wprowadził go w sień, potem do oświetlonej trzema lampami obszernej
komnaty.
Cofnął się nagle ar Raszyd i drżał, oparty o ścianę.
- Co to jest? - szeptał.
- Nie lękaj się, Panie! - odrzekł Atros to jest człowiek umarły, który ci nic złego nie
uczyni; widzisz zresztą, że jest cały spowity w chusty i nie ma. sztyletu. Jest to mumia jednego
egipskiego mędrca, który widział najwięcej na świecie, lecz śmierć większą miała mądrość
nizli on.
- Czemu go nie zakopiesz w grobie lub nie wrzucisz do rzeki?
- Czybyś tak uczynił ze swoim ojcem?
Poznał w tej chwili ar Raszyd, że jest to człowiek szalony, i przeraził się.
On zaś mówił:
- Jest to ojciec mój, który mnie opuścił przed dwoma tysiącami lat, wiedząc jednak, że
się kiedyś narodzę, schował dla mnie w swym grobie bogactwa.
- Cóż ci pozostawił? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl