[ Pobierz całość w formacie PDF ]

palców.
- Przyjmij moje przeprosiny za ten nieprzyjemny wypadek -
powiedział. I bez ostrzeżenia rzucił się w błoto.
Mercy łapczywie wciągnęła powietrze; oczyma tak roz-
szerzonymi, że zajmowały jej niemalże pół twarzy, gapiła się na
leżące z rozpostartymi ramionami ciało.
- Ty... ty szaleńcze! Co robisz? Sam! Słyszysz mnie? Sam?
Podniósł się. Błoto ściekało mu z nosa i brody, wodna lilia
zwisała zza ucha.
- Znam kobiety - powiedział, otrząsając włosy z wody i sia-
dając obok Mercy. - %7łądają równości. Aatwiej było u-błocić się
tak jak ty, niż cierpieć poczucie winy tylko dlatego, że byłbym
suchy i czysty.
Mercy odzyskała wreszcie głos; wyrzucała z siebie słowa,
chwytając jednocześnie powietrze.
- To była... najgłupsza.... najbardziej... idiotyczna rzecz... ja-
ką widziałam w życiu.
Kiwnął głową.
- Ale czujesz się lepiej?
- Nie - odparła, lecz wargi jej drgnęły i poczuła, jakby ktoś
łaskotał ją od środka.,
Sam spojrzał na nią przymilnie jasnymi, błękitnymi oczyma.
- Tak troszeczkę?
S
R
Mercy uśmiechnęła się. Nagle poczuła, że rozsadzają sło-
neczna radość, uczucie tak cudowne, że nie wiedziała, jakimi
słowami je wyrazić. Zaczęła krztusić się ód hamowanego śmie-
chu, aż w końcu nie mogła się powstrzymać i roześmiała się na
całe gardło. Zmiała się tak długo, że niebo zaczęło wirować nad
jej głową, rozbolały ją boki, a łzy spływały strumieniem po
brudnej twarzy. Za każdym razem, gdy już już zdołała się opa-
nować, wystarczyło spojrzeć ną Sama i znowu zanosiła się od
śmiechu. Sam rozpaczliwie wahał się pomiędzy przyłączeniem
się do zabawy (co, jak się obawiał, mogłoby Mercy urazić), a
zachowaniem postawy pełnej skruchy. Walka ta wyraznie odbi-
jała mu się na twarzy.
- Czy teraz wreszcie to jest niezła zabawa?- zdołała wresz-
cie wykrztusić Mercy, chichocząc jak opętana.
Sam spróbował wstać, potknął się o korzeń i opadł na
czworaki.
- To jest niezłe bagno.
Mercy pierwsza podniosła się na nogi. Wyciągnęła rękę. Po
chwili wahania Sam przyjął jej pomoc.
- To bardzo rycerskie z twojej strony - powiedział, wyciera-
jąc błoto z brody. - Przez moment zastanawiałem się, czy nie
chcesz przypadkiem znowu wrzucić mnie w to bagno.
Pełne wargi Mercy drgnęły lekko.
- Jakże mogłabym, po twoim pełnym poświęcenia skoku?
Wszystko przewidujesz;, prawda?
Sam spojrzał na Mercy (i oczy mu pociemniały. Zrozumiał,
jakim skarbem była dla niego, jak zdążył się do niej przywiązać.
Stała tam jak przemoczona skautka na nieudanym biwaku. Po-
S
R
czucie humoru wyzierające z cynamonowych oczu i słońce
igrające z jej rozwianymi włosami przyspieszały Samowi tętno.
- Tym razem tak - powiedział Sam miękko, podnosząc rękę,
aby potrzeć palcem po brodzie Mercy. - Tym razem tak, Mercy
Sullivan.
Serce Mercy zaczęło bić szybko, jak u wystraszonego króli-
ka. Jakiś spózniony chichot nagle, niewytłumaczalnie przerodził
się w czkawkę. Mercy wstrzymała oddech i spojrzała na Sama.
Uśmiech całkowicie zniknął z jej warg.
- Co to było? - spytał Sam.
- Nic.
- Masz czkawkę? Sprawiłem, że masz czkawkę?! Cała czer-
wona kiwnęła głową, po czym czknęła znowu.
- Ha! - Sam roześmiał się i odrzucił włosy z czoła. Znowu
przeistoczył się w korsarza. - I co ty na to, Tuckerze Healy? -
Kiwnął palcem na Mercy.
- Co? - spytała Mercy cicho i ochryple.
- No chodz.
- Jestem cała mokra.
- Wiem. - Postąpił krok naprzód, splątane zielsko nie-
ustępliwie pętało mu nogi. Przyciągnął do siebie Mercy, trzy-
mając tył jej głowy obiema rękami. Przywarł ustami do jej warg,
mierzwiąc jednocześnie palcami kasztanowate włosy. Mercy
wzdychała i zachłystywała się mocnym, wilgotnym, nienasyco-
nym, drżącym pocałunkiem Sama. Ileż to czasu minęło od mo-
mentu, gdy Sam poprzednio trzymał ją w ramionach - ponad
dwadzieścia cztery godziny, a przedtem dwadzieścia trzy długie
lata.
S
R
 Chcę, żebyś to zapamiętała - pomyślał Sam. - Pamiętaj
mnie, a nie jego". Za wcześnie jeszcze było na wypowiedzenie
tych słów, więc całym sercem starał się, aby je poczuła.
A Mercy... otworzyła się do niego jak kwiat do słońca, pijąc
zachłannie to, co jej ofiarował. Wygięła ciało, uniosła się na
palce, zarzuciła mu ramiona na szyję i wpijała się w niego tak,
jak gdyby od tego zależało jej życie. Twardość mięśni Sama,
łagodny, kołyszący ruch jego bioder rozniecił płomień w zmy-
słach Mercy. Było to dobre i właściwe. Nigdy jeszcze nie czuła,
że coś jest tak właściwe.
Gdy Sam podniósł głowę, ich wargi rozdzieliły się z nagłym
cmoknięciem.
- Sprawiłem ci ból?
- Nie och, nie. Przenikliwie zimny wiatr przeleciał nagle [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl