[ Pobierz całość w formacie PDF ]

słowo i to tylko panów uratowało. Niech panowie jednak pamiętają
na przyszłość, iż najlepiej jest kroczyć prostą drogą".
Podpisał potem nasze paszporty i pożegnaliśmy go z wdzięcz-
nością, bowiem mógł on był w tej chwili zniweczyć całą naszą
przyszłość, a zadowolił się powiedzeniem nam słów prawdy, która
głęboko i na zawsze wyryta została w naszych sercach.
Decyzja, którą umieścił w paszporcie, napisana była po rosyjsku,
zupełnie jej więc nie rozumieliśmy. Nie wiedzieliśmy więc, czy jest
to nakaz aresztowania, czy zezwolenie na podróż. Przez przyjaciela,
którego do śmierci wspominać będziemy z wdzięcznością,
szacunkiem i miłością, otrzymaliśmy jednak przepustkę,
uprawniającą do przejazdu ekstrapocztą przez całą Polskę.
Ekstra-poczta znajdowała się pod ochroną rosyjską, co respektowali
kozacy.
Przed odjazdem z tego nieszczęśliwego miasta złożyliśmy wizyty
pożegnalne przyjaciołom. Pożegnaliśmy się także z jednym z profe-
sorów, z którym mieliśmy kiedyś okazję zawrzeć znajomość. Przy-
gnębiony był nieszczęściami, jakie spadły na Polskę, i cierpiał bardzo
z powodu kapitulacji Warszawy, o której dowiedział się w nader
przykry sposób. W dniu kapitulacji siedział wczesnym rankiem w
swym gabinecie, nie wiedząc jeszcze o niczym, gdy nagle wszedł do
niego kozak i nie mówiąc słowa zdjął profesorowi z szyi złoty
zegarek wiszący na złotym łańcuszku, i poszedł sobie. Było jasne, że
Warszawa poddała się i człowiek ów zasmucił się nie tyle stratą
zegarka, co utratą wolności. Rozstaliśmy się z tym uczonym, który
utracił ojczyznę, zachowując we wspomnieniach wyniesionych z
Polski jego postać, jedną z tych, które zasługują na najwyższą
miłość i uznanie.
Nasza ekstrapoczta odjechać miała dopiero następnego ranka o
siódmej, powróciliśmy więc do Koszar Gwardyjskich, co było
przedsięwzięciem niebezpiecznym, lecz koniecznym. Przy wejściu na
dziedziniec zobaczyliśmy naszego naczelnego, który gniewnym
głosem zapytał, gdzie się podziewaliśmy i przypomniał nam, co
ryzykowaliśmy oddalając się. Powiedzieliśmy mu, iż załatwiliśmy
sobie paszporty i ze następnego ranka zamierzamy wyjechać. Był
zdumiony, ze się nam udało i odszedł na poły rozgniewany, na poły
poruszony, nie próbując przeszkodzić naszemu wyzwoleniu,
któremu mógłby położyć kres jednym swoim raportem.
Noc, która zapadła, i która miała być ostatnią nocą spędzoną przez
nas w polskiej stolicy, była najdłuższą, jaką mi było dane przeżyć.
Zdawało się, że ranek nigdy nie nadejdzie, obawialiśmy się ciągle, że
ekstrapoczta otrzyma inne polecenie i będziemy zmuszeni pozostać.
Około siódmej rano w dniu naszej podróży, czyli 15 września,
wyszedłem pośpiesznie, by dowiedzieć się, czy wóz pocztowy jest już
gotowy, a w drzwiach stacji pocztowej zatrzymał mnie Chłapowski, o
którym już wspomniałem. Powiedział, że i on otrzymał pozwolenie
na wyjazd, przedstawił się bowiem generałowi-gubernatorowi jako
subiekt sklepowy, który przybył do Warszawy przed szturmem i
dopiero teraz odważył się na wyjazd. Prosił, by mógł nam
towarzyszyć i pojechać z nami tą samą ekstrapocztą, na co
zgodziłem się dodając, iż powinien niezwłocznie się stawić.
Ekstrapoczty nie odwołano, wkrótce gotowa była do drogi i
przyjechałem nią do Koszar Gwardyjskich, gdzie czekał już
Chłapowski ze swoim plecakiem.
Byliśmy więc wszyscy gotowi i wkrótce siedzieliśmy w karetce
pocztowej. Pocztylion zadął w róg i odjechaliśmy z miasta, w którym
byliśmy świadkami miłości ojczyzny, nienawiści, radości i cierpienia
w ich najczystszej postaci. Muszę jednak wyznać, bo w żadnym
przypadku nie chcę być niesprawiedliwy, że zwycięska armia w
ostatnich chwilach naszego pobytu w Warszawie popełniła mniej
występków i wywołała mniej niepokoju niż się spodziewano.
Opowiadano co prawda, że wywożono w nocy całe rodziny, że w
wielu miejscach dokonywano mordów i rabunków, trzeba jednak
może wziąć pod uwagę, że niektóre z tych opowieści dyktowała
nienawiść narodowa i jeśli nawet nie można przyznać żołnierzowi
rosyjskiemu szlachetności czy wyższych uczuć, trzeba przynajmniej
doceniać jego posłuszeństwo wobec zwierzchników.
Droga wiodła przez spaloną Wolę i przez sam środek pola
bitwy, gdzie podłużne groby kryły ciała poległych, a krzyże zna-
czyły miejsca, gdzie zginęli generałowie i wyżsi oficerowie. Osada
Wola była jedną ruiną, a kościół był niemal całkowicie zniszczony.
Kraj, w czasie naszej pierwszej podróży bogaty i kwitnący, był
teraz niemal pustynią, na której rumowiska z na pół roz-
walonymi kominami znaczyły miejsca, gdzie niegdyś stały chaty, a
pozostałości po żołnierskich biwakach stanowiły jedyny dowód na
to, że byli tu niegdyś ludzie. Na koszarach, na których w
czasie naszej poprzedniej podróży puszył się dumnie biały
polski orzeł, rozpościerał teraz swe skrzydła czarny orzeł rosyjski.
Kozacy włóczyli się po kraju i napadali podróżnych, lecz gdy
widzieli na czapce pocztyliona czarnego orła, zostawiali nas w spo-
koju. Jechaliśmy więc pospiesznie, przejeżdżając bezpiecznie pośród
wrogich oddziałów, które kłębiły się wokoło.
Tego samego dnia dojechaliśmy przez Błonie i Sochaczew do
Aowicza, gdzie zatrzymaliśmy się na nocny odpoczynek, bowiem w [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl