[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nazajutrz na nabożeństwie, mogli po obiedzie popić sobie trochę w oberży tego dnia on za nich płacił. Don Pablo
był, jak to sam o sobie mówił współczesnym wiernym". Wszystkie środki uważał za dobre, byle tylko zmierzały do
zbawienia.
Lubi robotników na swój sposób, oni zaś dają się lubić, kolejno modlą się i piją pokpiwając po trosze ze swego pana
z błazeńską powagą i nazywając go między sobą idiotą".
Widząc, że Zarandilla rozmawia z Salvatierrą, kilku robotników zdjętych zrozumiałą ciekawością, zbliżyło się do nich.
Zwartym kołem otoczono znakomitego bojownika wolności, a jeden z ludzi zaczął mówić z nietajoną ironią w głosie:
Jeżeli Don Fernando biega po polach, aby, jak to dawniej było, wywołać ruchawkę, traci tylko czas na marne.
Ludzie są teraz nieufni jak koty, które, sparzywszy się na gorącym mleku, uciekają od zimnego. %7łycie robotników w
chwili obecnej nie jest ucztą, jednakże żyją jakoś i mają się lepiej od owych biedaków, którzy zapoznali się ze
stryczkiem w dniu egzekucji.
My starzy ciągnął dalej chłopfilozof znamy pana dobrze, pana i pańskich towarzyszy. Wiemy, że nie
robiliście nic dla interesu jak wielu innych ideowców", i wiemy, że wiele musieliście znieść w swoim życiu... Lecz
wiemy o tym my, spójrz pan jednak na tych młodych.
Tu wskazał grono młodzieży robotniczej, która siedziała przy stole, coraz to rzucając na Salvatierrę zuchwałe
spojrzenia, jakby mówiąc:
Taki sam łgarz jak inni, gorszy jeszcze, bo tamci przynajmniej gniją już za swe idee" w cmentarnej ziemi, a ten
chodzi sobie dalej po świecie. My pragniemy mniej słów, a więcej chleba! Dosyć już głupiego sentymentalizmu! Pójdę
za tym, który mi da dobrze jeść. Prawdziwym przyjacielem biedaków jest nasz pan, który płaci. A gdy mu się zechce
dołożyć coś jeszcze w postaci poczęstunku, tym lepiej. Co zresztą może obchodzić tego błazna los robotnika, skoro
będąc gołym jak mysz kościelna ubierał się jednak z pańska" i ręce ma nie spracowane. Rzecz zrozumiała! Ot, po
prostu chciał żyć na ich koszt, głosząc wielkie słowa. Szarlatan taki jak wszyscy spośród nich.
Salvatierra wpatrując się w twarze młodzieży robotniczej czytał, zda się, z nich te słowa, stary wieśniak rozprawiał zaś
w. dalszym ciągu:
Po co zdzierać sobie zdrowie i siły, Don Fernando, poświęcając się dla biedaków? Nie warto! Skoro są zadowoleni
ze swego losu, o cóż więcej chodzi? Zresztą my wszyscy dostaliśmy niedawno dobrą nauczkę. Pan, który jesteś taki
uczony, postaraj się zjednać dla swej sprawy żandarmów, a gdy ci się to uda, nie obawiaj się, wszyscy pójdziemy za
tobą. Napełnił winem szklankę i podał ją Salvatierrze. Napij się pan i przestań zabijać się w pogoni za
niemożliwością i mrzonką. Co jest na świecie prawdą? Przyjaciele? To hipokryci! Krewni? Nuda i powszedniość!
Rewolucyjna gadanina, podział ziemi? Kłamstwo! Lep na głupców! Tylko wino jest coś warte!
Tylko ono daje nam rozkoszne chwile radości. Pij, Don Fernando! Wino, którym cię częstuję to nasze wino:
zarobiliśmy je. Nie kosztuje drogo mamy je za cenę jednej mszy, nie więcej.
Salvatierra, niewzruszenie dotąd spokojny, zadrżał z gniewu. Porwała go chęć odtrącenia podanej sobie szklanki, tak
by upadła na ziemię i rozbiła się na kawałki. Przeklinał w duchu złocistą truciznę, która niby złośliwy demon brała
dusze tych nieszczęśników w niewolę, upadlając je, czyniąc z nich przestępców, tchórzy i wariatów. Oni to własnym
potem i trudem wytwarzali ten podstępny trunek, którym posługiwali się bogacze, aby zabić w nich poczucie godności,
łudząc ich kłamliwym weselem, jakie stwarzały winne opary. Wszyscy ci biedacy byli większymi niewolnikami teraz
niż kiedykolwiek. Sami kręcili na siebie bat, sami kuli kajdany, które możni tego świata przeznaczyli dla nich. Zawsze
byli głodni, oszukiwano bowiem ich głód iluzją chorobliwego, dosytu! I oni mogli śmiać się i drwić z niego?! Oni
doradzali mu uległość, szydzili z jego szlachetnych wysiłków, 'chwalili swych gnębicieli?! Lecz czy dlatego niewola
ich miała być wieczna? Ta przelotna radość zaspokojonego chwilowo zwierzęcia nie zadowoli przecież wielkich
pragnień głodnego ducha ludzkiego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]