[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 To straszne!
 Nie, to piękne. Odeszła z mężczyzną, którego kocha.
Maria umilkła, a Marcysia nie przerywała ciszy, czekając cierpliwie, aż ponownie się odezwie. Po dłuższej chwili dotarł do niej głos tak
cichy, że miała wrażenie, iż Maria mówi do siebie.
 Byłam małą dziewczynką, gdy któregoś dnia znalazłam w ogrodzie w pobliżu domu pisklę wróbla. Wypadło z gniazda i wiedziałam,
że jeśli je tam zostawię, to niechybnie zginie, albo z głodu, albo pożarte przez koty. Przyniosłam je do domu, włożyłam do klatki po
kanarku i usiłowałam karmić. Wpychałam mu ziarna kaszy jaglanej, małą łyżeczką usiłowałam wlać do dzióbka wodę. Miało takie
przerażone, udręczone oczy. Dwa małe, czarne punkciki, w których koncentrowały się trwoga i ból. Na drugi dzień, kiedy rankiem
zajrzałam do klatki, pisklę już nie żyło. Długo prześladowało mnie poczucie winy, byłam przekonana, że je zabiłam, bo nie potrafiłam mu
pomóc. Ją także znalazłam pewnego poranka w tym miejscu, w którym dzisiaj siedzimy. Była taka skulona i nastroszona, a kiedy
spojrzała na mnie, w jej oczach dostrzegłam taki sam strach, jak u wróblego pisklęcia. Ale ten strach nagle ustąpił nadziei, kiedy zapytała
wprost:  Czy pani mnie wezmie? . Moje serce wyrywało się do niej, ale jednocześnie paraliżował mnie strach. Bałam się, czy ta miłość,
którą wzbudziła we mnie, nie będzie ślepa i zaborcza, czy nie skrzywdzę jej tak jak tego pisklaka, czy potrafię ją uratować. Wyrosła na
wspaniałą kobietę i przysporzyła mi wielu chwil radości i szczęścia. Czasami sobie wyrzucałam, że jestem zbyt oschła, zbyt wymagająca,
że wbrew sobie nie do końca daję ujście uczuciom, które wobec niej żywię. Siadywała tu, gdy odczuwała pustkę i zwątpienie, walczyła ze
swoimi demonami i usiłowała znalezć odpowiedz na wiele pytań, które ją dręczyły. Serce mi pękało, gdy widziałam jej skuloną sylwetkę
na tych stopniach, chciałam biec natychmiast, pocieszyć, przytulić, ale rozum mi podpowiadał, bym tego nie robiła, bym uszanowała jej
potrzebę walki z samą sobą, jej wolność i niezależność.
Maria zamilkła, a Marcysia w nabożnym skupieniu rozważała słowa, które poruszyły ją do głębi. Nagły błysk zrozumienia rozjaśnił jej
czoło i wstając ze stopni schodków, oznajmiła w dziwnym wizjonerskim przypływie intuicji:
 Pani dziewczynka znalazła swoją przystań. Ale to pani dała jej stały punkt w życiu, miejsce, z którego wyruszyła i do którego zawsze
będzie wracać. Niech Bóg nad panią czuwa. Nie żegnam się, bo nasze drogi jeszcze się skrzyżują.
Marcysia pochyliła się nad Marią i wycisnęła mocny pocałunek na jej pomarszczonym policzku, po czym odwróciła się i energicznie
ruszyła przed siebie.
Skrzypienie nienaoliwionych zawiasów furtki wyrwało Marię z odrętwienia. Rozejrzała się wokół nieprzytomnym wzrokiem i ze
zdumieniem stwierdziła, że świat odzyskał kolory.  I zapachy  pomyślała, znowu czując intensywną woń kwiatów starej róży, pnącej się
nieopodal ganku, która w tym roku rosła i kwitła jak zaczarowana. Nagle usłyszała słodkie trele i spojrzawszy w górę, zobaczyła kosa
usadowionego na szczycie słupa telefonicznego i obwieszczającego całemu światu swą radość z pozbycia się piskląt z ostatniego lęgu,
które przez ostatnie trzy tygodnie z oddaniem karmił.
 I taka jest kolej rzeczy  pomyślała Maria  dzieci muszą znalezć swoją drogę .
Ogarnął ją spokój, skołatane serce zaczęło bić normalnym rytmem, a na ustach pojawił się uśmiech. Czerwień przekwitających róż,
radośnie śpiewający ptaszek, dzień chylący się ku zmierzchowi.
Coś się kończy, by dać początek czemuś nowemu.
Epilog
Kilka tygodni pózniej&
Ten pazdziernikowy dzień był jak dar od losu  od rana na błękitnym niebie królowało słońce otoczone lekką mgiełką, a tafla Jeziora
Genewskiego była gładka i nieruchoma, tylko czasami jakiś jacht lub łódka wywoływały fale, które lekko obmywały brzegi tam, gdzie
trawiaste dywany schodziły ku wodzie.
Zbliżało się południe i goście z przyjemnością zasiedli na białych krzesełkach ustawionych w półokrąg tuż nad wodą. Kapelusze pań,
zdobione piórami i kwiatami, wabiły owady, a smokingi panów stanowiły idealne tło dla kolorowych sukien. Taki dzień byłby ozdobą lata,
jesienią natomiast jarzył się jak najrzadszy diament i dodawał nadzwyczajnej atmosfery wydarzeniu, które na długo pozostanie w sercach
jednych i pamięci drugich.
Pani Maria uchyliła drzwi salonu i cichutko podeszła do dwóch postaci spowitych metrami koronki o barwie kości słoniowej. Po raz
kolejny zachwyciła ją uroda młodych kobiet zajętych wzajemnym poprawianiem krótkich welonów  jednego upiętego na złocistym,
klasycznym koku, drugiego lekko spoczywającego na ciemnych, wijących się i skręcających w loki włosach.
 Panienki!  klasnęła w dłonie.  Już czas. Karo, zmykaj do pokoju obok, Rafał nie może cię zobaczyć w tej sukni, a musi przyjść po
Agatę. Jeszcze nie zdążyłyście się nagadać? Całą noc widziałam w twoim pokoju światło.  Pogroziła palcem Karze.
Dziewczyny otoczyły ją, chwyciły za ręce i zaczęły kręcić się w kółko.
 Mario, przestań gderać! Ciesz się z nami! To najszczęśliwszy dzień naszego życia.  Kara rzuciła się na szyję opiekunce, a Agata
objęła je obie.
Zarumienione policzki Marii już nie wywoływały ich niepokoju. Maria przeszła w Szwajcarii operację i dawne dolegliwości jej nie
groziły.
 Dlaczego nie ma jeszcze Kasi?  Maria musiała się o wszystko zamartwiać.
 Spokojnie, zdążą, dzwoniła, że mają opóznienie.
 Ewelina i dziewczynki strasznie się denerwują.
 Mario  Kara uspokajająco poklepała ją po dłoni  Eweliny nic nie jest w stanie wyprowadzić z równowagi, a panienki denerwują się
swoim występem. W końcu są jedynymi druhnami.
Isia i Misia, obie w szmaragdowych sukienkach ze sztywnej tafty, uszytych na wzór kreacji małych hiszpańskich infantek, spoglądały na
siebie, usiłując dostrzec jedna u drugiej jakieś oznaki zdenerwowania, ale pokerowa praktyka przynosiła efekty.
 Ta Kaśka zawsze musi się spózniać  syknęła Misia.
 Ona to robi specjalnie, żeby mieć  wejście  rzuciła ze złością Isia.
 Nie bądz taka wredna  opamiętała się w końcu Misia.  Kasia nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Ona jest skromna, a ty jesteś
złośliwa wydra!
 A ty&
 Dziewczynki!  Głos pani Eweliny jak bicz przeciął rozpoczynającą się kłótnię.  Co to za krzyki? Całe jesteście czerwone! Jak wy
wyglądacie? Druhny? Chyba przekupki!
Blizniaczki jednocześnie spuściły głowy i zaczęły wygładzać fałdy sukienek. Ewelina wręczyła im dwa małe bukieciki z drobnych białych
storczyków o bladozielonych krawędziach i nerwowo spojrzała na zegarek.  Gdzie ta Kasia? Czy nic im się nie stało? Mogli przyjechać
samochodem! . Ewelina panicznie bała się latać i każdy środek lokomocji wydawał jej się o niebo bezpieczniejszy niż coś, co jej zdaniem
unosiło się w powietrzu wbrew prawom fizyki. Nagle poczuła, że coś mokrego dotyka jej nogi.
 Malta!  krzyknęła z radością.  A gdzie Kasia?
 Tutaj! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl