[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wylotu leśnej drogi, przestał miewać pretensje do turystów i nie obawiał się, \e podpalą mu
las. Wiedział, \e jego goście są ludzmi odpowiedzialnymi i \e ogniska zawsze zalewają wodą
lub zadeptują.
Jednoręki gajowy zrzucał mundurową kurtkę z dębowymi liśćmi na wyłogach
kołnierza, rozpinał spodnie, zręcznie zdejmował buty i ostro\nie wchodził do wody,
wymacując nogami dno, aby nie nadepnąć na odłamek butelki lub ostry kamień. Potem
przystawał po pas w wodzie, głęboko wciągał powietrze i rzucał się w nurt. Pływał na boku,
wyrzucając do przodu jedyną rękę. Nadie\da z Oleńką zostawały zwykle na brzegu. Nadie\da
myła statki, gdy\ w obejściu gajowego na przeciwległym końcu drogi nie było studni, a jeśli
kończyła zmywać je wcześniej ni\ gajowy wychodził z wody, siadała na kamieniu i czekała,
patrząc na rzekę i łańcuszek ognisk po drugiej stronie przetoki. Ogniska te nie wiadomo
czemu przywodziły jej na myśl nocną ulicę w du\ym mieście i wzbudzały pragnienie, aby
wyjechać do Moskwy lub Leningradu. Kiedy zauwa\ała, \e gajowy wraca, wchodziła po
kolana w rzekę i podawała mu puste wiadra, a on napełniał je, cofając się tam, gdzie woda
była głębsza i czyściejsza.
Jeśli w pobli\u obozowali turyści, gajowy narzucał mundur na gołe ciało i podchodził
do ogniska. Starał się nie straszyć ludzi i rozmawiał z nimi łagodnym tonem, odwracając
twarz w lewo, aby nie spostrzegli blizny na policzku.
W powrotnej drodze zbierał papierki i wszelkie inne śmiecie i zanosił do dołu, który
co wiosnę wykopywał przy drodze, i z którego nikt poza nim nie korzystał.
Jeśli miał coś pilnego do zrobienia, albo poza sezonem, kiedy brzegi były puste, nie
zatrzymywał się długo nad wodą. Napełniał wiadra i szybko wracał do domu. Nadie\da
przyje\d\ała tylko na sobotę i niedzielę, a Oleńka była jeszcze zbyt mała, aby zostawać
wieczorem sama w domu.
Szedł energicznym krokiem po uginającej się pod nogami, gładkiej drodze między
ciemnoró\owymi pniami sosen, wśród których przez warstwę poszarzałego igliwia przebijały
się jagodziska i rosły grzyby.
Gajowy nie zbierał grzybów, bo ich nie lubił. Zbierała je Oleńka i \eby jej zrobić
przyjemność, nauczył się je solić i suszyć na strychu. A potem oddawali grzyby Nadie\dzie.
Jeśli przyjechała.
Oleńka była bratanicą gajowego. Córką zmarłego tragicznie przed trzema laty brata,
kierowcy. Obaj - gajowy, który nazywał się Timofiej Fiodorowicz, i jego brat Mikołaj -
pochodzili z tych okolic. Timofiej wrócił z wojny bez ręki i zaczepił się w lesie, a Mikołaj -
młodszy - ju\ nie trafił na front. Timofiej pozostał kawalerem, a Mikołaj o\enił się w
czterdziestym ósmym z Nadie\dą i dochował się z nią córki. śyli zgodnie, ale Mikołaj miał
cię\ki wypadek drogowy i zmarł w szpitalu. Przed jego śmiercią gajowy rzadko widywał
rodzinę brata, ale ju\ pierwszego lata po jego pogrzebie pojechał w jakiejś sprawie do miasta,
wpadł do Nadie\dy i zaprosił ją wraz z córką do swojego lasu. Wiedział, \e Nadie\dzie się
nie przelewa, bo pracuje jako pielęgniarka w szpitalu, a innych krewnych nie ma. No to
powiedział, \eby przyje\d\ała do niego i przywoziła dzieciaka.
Od tego czasu Nadie\da ka\dego lata przywoziła Oleńkę do wujaszka Timofiej a na
miesiąc albo i dłu\ej, sama zaś przyje\d\ała co sobotę, sprzątała w domu, gotowała, prała i w
ogóle starała się go wyręczyć, bo oczywiście Timofiej \adnych pieniędzy za utrzymanie
Oleńki nie brał. To, \e krzątała się po domu zamiast odpoczywać, złościło Timofieja i
zarazem rozczulało.
Był ju\ koniec sierpnia, pogoda psuła się, noce zrobiły się zimne i wilgotne, od
Zalewu Rybińskiego ziąb ciągnął jak z piwnicy. Turyści rozjechali się. Była ostatnia sobota
wakacji, Timofiej obiecał za trzy dni odwiezć Olę do miasta, \eby zdą\yła do szkoły, do
pierwszej klasy. Nadchodziła ostatnia noc, którą Nadie\da miała spędzić w domu Timofieja.
A\ do wiosny. Mo\e gajowy przyjedzie do Kalazina na pazdziernikowe święta, a mo\e nie
zobaczy się z bratową i bratanicą wcześniej ni\ na Nowy Rok.
Nadie\da zmywała naczynia. Na piasku le\ał kawałek mydła do prania. Nadie\da
myła kubki i talerze, które zebrały się z obiadu i kolacji. Namydlała zmywak i stojąc po
kostki w wodzie szorowała nim naczynia. Potem ka\de z nich płukała. Ola zmarzła i pobiegła
w las szukać kurek. Gajowy siedział na kamieniu z kurtką zarzuconą na ramiona. Nie miał
zamiaru się kąpać, ale w domu te\ nie miał nic do roboty. Milczeli.
Płucząc naczynia, Nadie\da pochyliła się i gajowy wyraznie widział jej opalone, silne
i bardzo jeszcze młode nogi. Krępowało go to, bo nie potrafił się zdobyć na odwagę,
porozmawiać z Nadie\dą, poprosić, \eby została z nim na zawsze. Byłoby mu łatwiej, gdyby
Mikołaja nigdy nie było, więc teraz starał się wymijać ją wzrokiem, patrzeć na szarą mroczną
wodę, czarną palisadę lasu na wyspie i samotną iskierkę ogniska na przeciwległym brzegu.
Ognisko rozpalili nie turyści, tylko rybacy, miejscowi.
Ale Nadie\da tego wieczoru te\ była skrępowana, czuła się niezręcznie, jakby na coś
czekała, i kiedy gajowy znów na nią spojrzał, wyprostowała się i wepchnęła kosmyk
prostych, jasnych włosów pod białą chustkę w czerwone groszki. Włosy przez lato
wypłowiały i stały się znacznie jaśniejsze od skóry. Opalenizna sprawiła, \e zęby i białka
oczu zdawały się świecić. Zwłaszcza teraz. Timofiej opuścił wzrok, bo patrzyła na niego zbyt
uwa\nie i szczerze, tak jak patrzeć nie powinna, gdy\ był brzydki i zeszpecony, gdy\ był
kaleką i w dodatku starszym bratem jej zmarłego mę\a, i dlatego jeszcze, \e pragnął, aby
została z nim w gajówce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]