[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pijaków napastuje Emily, rzucił się natychmiast w tamtą stronę, przera\ony i tym więcej
rozwścieczony. Na widok szubrawca wywijającego no\em coś w nim pękło. Rozerwałby łotra
na strzępy.
Ciągle jeszcze miał ochotę to uczynić. Wpatrywał się długo w nieprzytomnego pijaka,
jakby liczył, \e ocuci go wzrokiem, by mu jeszcze przyło\yć, ale \e opój nie reagował, Travis
musiał pogodzić się z faktem, \e to koniec lania.
Odwrócił się do Emily, poło\ył jej dłonie na ramionach i poprosił, \eby spojrzała mu
w oczy.
- Nic ci nie jest? Nic ci nie zrobił? - zapytał schrypniętym głosem.
- Nie, nic mi nie zrobił - powiedziała słabo.
Wyjął jej z dłoni patelnię i odło\ył na stół.
Emily poczuła, \e musi natychmiast usiąść. Dopiero teraz, gdy niebezpieczeństwo
minęło, ugięły się pod nią kolana, zaczęła dr\eć na całym ciele. Przysunęła sobie krzesło i
opadła na nie bez sił.
Do kuchni wpadł John. Spojrzał na \onę, upewnił się, \e nic jej nie jest i dopiero
wtedy przeniósł wzrok na resztki drzwi do ogrodu i rozciągniętego na podłodze obwiesia.
Widząc jak przytula Millie, Emily zapragnęła, by i ją Travis wziął w ramiona, utulił i
pocieszył. Czy Perkinsowie zdawali sobie sprawę, jak są szczęśliwi, \e mają siebie?
John pocałował Millie w czoło i ponownie spojrzał na nieprzytomnego pijaka.
- A tego co trafiło?
- Ona go trafiła - oznajmiła Millie z głośnym westchnieniem, siadając obok Emily i
wskazując na dziewczynę. - Nie wiem, co ją napadło, John. Niby to struchlała, raptem jak nie
huknie go w łeb moją najlepsza patelnią. Jakby w nią diabeł wstąpił.
Travis oparty o blat, z zało\onymi na piersi rękami przyglądał się Emily.
Zaczerwieniła się, spuściła wzrok.
Nie mógł zrozumieć tego przypływu skromności.
- Czemu jesteś taka zakłopotana?
Za całą odpowiedz wzruszyła nieznacznie ramionami. Nie miał zielonego pojęcia co
chciała przez to powiedzieć. Przed chwilą zachowała się jak dzika kocica, wywijając bez
opamiętania patelnią i ciskając grozne błyski z oczu, a teraz sprawiała wra\enie gotowej
zemdleć na najl\ejszy szmer.
John poło\ył dłoń na ramieniu Millie.
- Zanim pójdziemy spać, zało\ę solidną zasuwę na te drzwi. Nie wiem, co bym zrobił,
gdyby coś ci się stało.
- Nie jestem zakłopotana, tylko mi wstyd, bo ich rozmyślnie sprowokowałam.
Nikt poza Travisem nie usłyszał cichego szeptu Emily.
- Jakim sposobem?
- Zezłościłam się. a powinnam siedzieć cicho, bo wystawiłam Millie na szwank.
- Jak\e to? - zdziwił się John.
- Nieprawda - zapewniła Millie.
- A właśnie, \e prawda, tylko ich podbechtałam, bo powiedziałam jacy są szpetni -
sprzeczała się Emily.
Travis nachylił się nad nią, ujął jej dłonie w swoje.
- Spójrz na mnie - poprosił.
Podniosła wzrok.
- Powinnam była jakoś ich ułagodzić, ale się zezłościłam, kiedy jeden z nich nazwał
mnie jałówką.
Po twarzy Travisa przemknął cień uśmiechu.
- Jałówką?
- Tak właśnie powiedział - wtrąciła Millie. - Strasznie się nasro\yła, kiedy ten Carter
nazwał ją małą jałówką .
Emily wyprostowała się.
- śadna kobieta nie zniesie, by nazywać ją jałówką - oznajmiła pełnym godności
tonem.
Travis i John z trudem powściągnęli uśmiech. Millie pokręciła głową.
- To miał być pewnie komplement. Nie nazwał cię krową, Emily, tylko jałóweczką.
- Popraw mnie, jeśli się mylę, ale czy to nie jedno i to samo? Czy\bym powiedziała
coś zabawnego, Travisie? Dlaczego się uśmiechasz?
- śe jesteś taka oburzona.
John domagał się szczegółowej relacji z zajścia i Millie ochoczo zadośćuczyniła jego
prośbie. Przysłuchując się opowieści, Travis wyciągnął Smileya z kuchni, uło\ył na trawie
obok kompana, po czym wsparłszy się o framugę drzwi, zapatrzył się na Emily.
Dopiero co wstrząsana zimnymi dreszczami, teraz poczuła, jak oblewa ją fala gorąca.
Peszyło ją to natarczywe spojrzenie, nie pozwalało swobodnie oddychać.
Przeniosła wzrok na Johna. Obserwowała, jak siada koło \ony i kładzie dłoń na jej
dłoni. Widząc ten prosty, serdeczny gest, rozczuliła się nad samą sobą. Nagle ogarnęła ją tak
przemo\na tęsknota za bliskością Travisa, \e miała ochotę płakać. Nie mogła pojąć, co się z
nią dzieje. Nigdy przedtem nie miała nieczystych, cielesnych myśli, a teraz ciągle ją
nachodzą. Jak to mo\liwe? Dlaczego tęskno jej za czymś, czego nigdy nie doświadczyła?
Zrobiła błąd, spojrzała na sprawcę swoich rozterek i ogarnęły ją myśli jeszcze bardziej
lubie\ne. Czym prędzej odwróciła wzrok.
Ale nie dość szybko. Nie dość, \e go pragnęła, to jeszcze dała mu to odczuć. Jego
oczy mówiły, \e ją przejrzał.
Zerwała się na równe nogi, o mało nie przewracając krzesła. Musi się czymś zająć,
skończyć z haniebnymi rojeniami na jawie. Postanowiła posprzątać, ale Millie, przerywając
swoje opowiadanie, kazała jej usiąść.
Zbyt poruszona, by spokojnie usiąść, stanęła w drzwiach do jadalni, starając się
trzymać jak najdalej od Travisa. Nie śmiała ju\ spoglądać w jego stronę, udawała, \e pilnie
wsłuchuje się w ka\de słowo Millie.
Jak\e gorąco w tej kuchni.
- Czemu tak marudziliście, John, zamiast przyjść tu od razu z Travisem? - zapytała
Millie.
- Mieliśmy huk roboty, dlatego tyle to trwało. Corrigan mówił, \e jedzie do nas pięciu
ludzi, ale się mylił. Przyjechało ośmiu, usiłowali wejść od frontu, nie wiedziałem, \e jeszcze
dwóch zaszło od kuchni. Zastrzeliłbym drani.
- Co was zatrzymało? - dociekała Millie.
- Czterech hurmem napadło na Travisa, obskoczyli go ze wszystkich stron i zaczęła się
kotłowanina.
Emily zrobiła wielkie oczy. W końcu jednak spojrzała na Travisa.
- Biłeś się? Wyszedłeś bez jednego zadrapania.
- Wymłócił ich, nim go tknęli. Ja czterech trzymałem na muszce, \eby i im nie
zachciało się głupot.
- Powiadam wam, awantura na sto fajerek. Jednooki Jack pysznie się bawił. Siedział,
wyobrazcie sobie, na stopniu ganku, niczym w teatrze. Wtem przypomniał sobie, \e widział,
jak dwóch idzie na tył domu. Przybieglibyśmy wcześniej, gdyby się nie zagapił.
Emily spodobała się opowieść Johna. Oczyma wyobrazni ujrzała, jak Jack klepie się
po udach, kibicując bójce i omal nie wybuchnęła śmiechem. Nigdy jeszcze nie spotkała
takiego dziwadła.
- Dobrze, \e w końcu się ocknął - westchnęła.
- Nie słyszałeś, jak cię wołałam, John?
- Jak mogłem coś słyszeć w tym harmidrze, Millie?
- Gdybyście nie przyszli na czas, nie wiem co by się stało - powiedziała Emily.
- Dzielnie się sprawiłaś - odparł John.
- Przepraszam, \e cię przestraszyłam, Millie.
- Nie przestraszyłaś mnie, ale zaskoczyłaś. Całkiem zapomniałam o tej patelni, a\
raptem zobaczyłam, jak się nią zamierzasz.
- Powinniśmy umieścić ją w naro\nym pokoju, jak myślisz, Travisie? - zapytał John. -
Nikt tam nie wejdzie przez okno, a jakby kto chciał przemknąć przez sień, usłyszysz. Ci dwaj,
co le\ą na trawie, stracili ju\ ochotę do brewerii, ale trzeba uwa\ać.
- Pozwolisz nocować tutaj ludziom Murphy'ego? - zapytała Emily.
- Tylko tym dwóm, którzy są trzezwi - powiedział John. - Umieszczę ich w drugim
końcu domu, nie musisz się bać Travis będzie nocował w pokoju obok twojego.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]