[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tate wyczołgał się na czworakach z zagłębienia, w którym się chował, i zaczął
wymacywać drogę powrotną.
Zaledwie kilka jardów przed sobą słyszał szuranie stóp Matthewsa, który szukał drogi na
zewnątrz. Mężczyzna westchnął i najwyrazniej usiadł. Zaczeka tu, aż głód albo pragnienie
zmuszą ofiarę do wyjścia. Tate podejrzewał, że Matthews był zdolny zostać tu na wieki; dla
kogoś, kto słyszał, jak Bóg przemawia przez jego usta, długie czuwanie w tunelu to pestka.
Właśnie w tej chwili twarz Tate a, który wciąż się czołgał, owiał chłodny powiew. Jego
ręka wyczuła pustkę po prawej stronie - mniejszy tunel zbiegający w dół. Zmrużył oczy i
wydało mu się, że zobaczył światło, bardzo słabą żółtawą poświatę odbijającą się od
sklepienia groty.
Z trudem wcisnął się w otwór, usiłował zorientować się, w którą stronę biegnie tunel.
Wkrótce średnica korytarza zmniejszyła się do dwóch stóp, a tunel powoli zaczął się wznosić.
Tate podążał nim w milczeniu.
Jakieś dwa kroki.
Potem podłoga wąskiego korytarza nagle zniknęła.
Krzyknął, spadając z wysokiej półki i lecąc głową w przód po zboczu o prawie
czterdziestopięciostopniowym nachyleniu. Zsuwając się, rozsunął szeroko nogi, żeby
zahamować pęd, ale nie przyniosło to żadnego efektu - poruszał się coraz szybciej. Jechał po
żwirze, zdzierając skórę z dłoni i łokci, porywając ze sobą kamienie, które otoczyły go
niewielką lawiną. Krztusił się od pyłu. A ściany i sklepienie tunelu zbliżały się do siebie, aż
wreszcie Tate nie mógł nawet wyciągnąć w bok krwawiących łokci. Musiał trzymać ręce
przed sobą niczym w skoku do wody.
Utknie głową do przodu.
Wyobraził sobie powolne duszenie się, szaleństwo ogarniające go w skalnym więzieniu.
%7ływcem pochowany.
Pomyślał o Bett, a potem o Megan.
Nagle otoczyło go złote światło niebios i poczuł, że wiruje w powietrzu. Wylądował
ciężko na warstwie osadów wapiennych, które zamortyzowały upadek, zmiażdżone jego
ciężarem niczym żółte koralowce. Leżał zamroczony, spoglądając na fosforyzujące zielono i
żółto osady, oświetlające ogromną jaskinię, do której wleciał.
Usiadł, masując rękę. Złamany nadgarstek spuchł tak, że gdy Tate pociągnął za mankiet,
guzik odpadł pod naporem nabrzmiałego ciała. Zamroczyło go na chwilę, ale spuścił głowę,
żeby nie zemdleć.
Po czym usłyszał szuranie nad głową; kamień uderzył go w ramię, a za nim poleciał żwir.
Matthews przybliżał się tunelem.
Tate jęknął z bólu i chwycił w lewą rękę kamień wielkości grejpfruta. Zważył broń w
ręce, czekał, aż Matthews zjedzie na dół.
Przykucnął. Kolejna porcja żwiru z otworu. Tate rozejrzał się za lepszą bronią, jakimś
odłamkiem skały przypominającym maczugę.
Pocisk minął go o kilka cali. Huk wystrzału poderwał chmarę nietoperzy, które krążyły
teraz szaleńczo, tworząc żywą mgłę w całej jaskini. Echo powtórzyło huk dwa razy, po czym
umilkło, stłumione przez trzepot skórzastych skrzydeł i wysokie piski nietoperzy.
Tate odskoczył i zobaczył Matthewsa w wylocie tunelu. Udało mu się zejść powoli i teraz
zezował na Tate a, usiłując wymierzyć z pistoletu w chmurze nietoperzy.
Kolejny strzał.
Tate odczołgał się i wspiął na ogromny stalagnit, z którego skoczył na półkę znajdującą
się piętnaście stóp nad ziemią, posługiwał się przy tym tylko jedną ręką. Przykucnął pod
przewieszoną skałą, tutaj nie sięgną go pociski Matthewsa.
Oszalałe nietoperze utworzyły tak gęsty wir, że wydawało się, że w jaskini nie ma
powietrza, tylko chmura skrzydeł, maleńkich pazurków i wilgotnych, blisko osadzonych
oczu.
Matthews odganiał nietoperze i spokojnym krokiem zmierzał ku stalagnitowi.
Tate wcisnął się głębiej w szczelinę skalną. Uderzył złamaną ręką o występ i omal nie
zemdlał. Dwa nietoperze odbiły się od jego głowy. Spojrzał w dół. Matthews wspinał się po
skale, twarz miał zakrwawioną, a w oczach błyszczało mu szaleństwo. W dłoni trzymał
pistolet.
Lewą ręką Tate cisnął w jego stronę spory kamień, potem następny. Matthews wycofał się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]