[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Lynn zadrżała.
- Uhm - odrzekła tylko przez zaciśnięte zęby.
- Najpierw puść moją szyję i odsuń się trochę, abym mógł zdjąć ten sznur z
siebie.
- Dobrze.
Posłusznie zdjęła ręce z karku swego wybawcy i czepiając się kurczowo jego
flanelowej koszuli, pochyliła się w bok. Podtrzymująca ich oboje lina napięła
się, szorując udo Lynn i uświadamiając jej, że jeszcze nie wszystko stracone.
Oto ich więz ze światem. Wydostaną się stąd.
- Nie spadniesz - zapewnił ją po raz kolejny Jess z lekko drwiącym uśmieszkiem,
szukając czegoś w kieszeni. Po chwili wyjął scyzoryk, a następnie zdjął przez
głowę zwój pieczołowicie złożonej nylonowej liny.
- Jak duże obciążenie to wytrzyma? - zaniepokoiła się Lynn, krytycznie oceniwszy
grubość sznura.
- Spore. Sto pięćdziesiąt kilogramów na pewno. - Przerzuciwszy skręconą linę
przez ramię, zębami pomógł sobie otworzyć scyzoryk. - A może i więcej. Naprawdę
doceniam to, że niewiele ważysz.
- A gdybym ważyła więcej?
Po twarzy przemknął mu figlarny uśmieszek.
- Wysłałbym ci na ratunek Owena.
Lynn roześmiała się cicho.
- Ale dość żartów - oznajmił poważnym tonem, odcinając linę. Wsunął nóż do
kieszeni i ponownie opasał się zwojem. - Te raz musisz się odwrócić.
- Tak po prostu? ... - Mimo wysiłków Lynn nie zabrzmiało to naturalnie.
- Nie pozwolę ci spaść, obiecuję. - Mocniej ścisnął ją w pasie lewą ręką.
- O Boże!
- Poradzisz sobie. Puść moją koszulę i przerzuć nogę przez linę.
- O Boże!
Starając się nie myśleć o przepaści, rozdygotana Lynn przesunęła się ostrożnie
opierając prawe biodro o brzuch Jessa. Dzięki temu zyskała dość miejsca, by przy
dalszych manewrach nie tracić kontaktu z jego ciałem. Następnie w skupieniu
przełożyła lewą nogę przez linę i wypuściwszy z rąk koszulę swego wybawcy,
odwróciła się gwałtownie na plecy z gracją hipopotama.
- Jezu Chryste!
Oszołomiony niespodziewanym uderzeniem kowboj na mgnienie oka stracił równowagę,
gubiąc oparcie dla stóp. Klnąc jak szewc, odpadł od ściany i zawisł na linie z
wyprostowanymi nogami. Lynn, pisnąwszy cienko, przytomnie zdążyła uchwycić się
liny z taką siłą, że poraniła sobie dłonie.
Ostatecznie ocaliło ją mocne ramię Jessa, niczym obręcz zamykające jej talię w
stalowym uścisku. Przez moment kręcili piruety w powietrzu, po czym Jessowi
udało się ponownie zaczepić stopy o występ w skale i wrócić z trudem do dawnej
pozycji pod kątem do stromej ściany. Po chwili Lynn półleżała już bezpiecznie na
nim, tym razem zwrócona twarzą do skały, ściskając w dłoniach drogocenną linę.
- Uffl - westchnął prosto do jej ucha mężczyzna.
Lynn zamknęła oczy i odmówiła krótką modlitwę dziękczynną. Potem otworzyła je
znowu.
- Wszystko w porządku? - upewnił się Jess.
Wciąż nazbyt wstrząśnięta, by przemówić, pokiwała tylko głową.
- Doskonale. Wobec tego przełóż nogę przez linę - o, tutaj. Powoli. - mówiąc to,
trącił jej prawą stopę. Jak automat przesunęła ją ponad liną, stając w lekkim
rozkroku. Jess tymczasem zaplątał sznur wokół jej talii.
- Teraz nie masz prawa już spaść ani o milimetr. Przywiązałem cię do siebie.
Schodzimy?
Znowu kiwnięcie głową.
- To całkiem proste. Oprzyj się o mnie i słuchaj moich poleceń. Nic więcej.
Wszystko jasne?
Lynn zrobiła głęboki oddech. Nadal trzęsły jej się kolana na wspomnienie mocnych
wrażeń sprzed kilku sekund, ale dzielnie zacisnęła zęby. Nie czas rozpamiętywać.
Im szybciej przebrnie przez ten koszmar, tym lepiej. A więc w drogę.
- Om - wymamrotała pod nosem formułę zen.
Medytacje jak dotąd jeszcze nigdy jej nie zawiodły, sprowadzając spokój w
pełnych napięcia godzinach.
- Słucham?
- Jestem gotowa.
- Schodzimy w dół. Oprzyj się o mnie i przebieraj nogami. Tylko tyle.
Zrozumiano?
Lynn przytaknęła, bezgłośnie połykając cisnące jej się na usta kolejne om .
- No to jazda.
Kowboj ruszył w dół, unosząc ją ze sobą bezwolną jak marionetka. Wobec powagi
nowej sytuacji praktyki zen odeszły w zapomnienie. Wtulona w Jessa, odliczała
kolejne kroki. Plecami opierała się o jego tors, nogami przywarła do jego nóg;
muskularne ramiona wybawcy opasywały jej talię. Ręce zacisnęła wokół liny,
opierając nadgarstki o splecione poniżej dłonie mężczyzny.
Zjeżdżali właśnie po ścianie gładkiej jak cokół pomnika.
Nie spadnę bez niego, a on przecież spaść nie może, próbowała dodać sobie w
duchu odwagi Lynn.
- Musimy przeskoczyć szczelinę w ścianie. Proszę, wez je. - Jess zatrzymał się
nagle.
Oderwał lewą rękę od liny i pomagając sobie zębami, ściągnął rękawicę i podał
Lynn, czekając, aż ją włoży. Wsunęła dłoń w miękką, wielką rękawicę z żółtej
skóry, ogrzaną ciepłem jego ciała.
- Za duże - zaprotestowała, kiedy zaczął zdejmować drugą. - Zostaw je sobie.
- Musimy zjechać kawałek po linie. Bez rękawic nie dasz sobie rady, wierz mi.
Spadniesz jak ulęgałka.
Nie musiał jej dłużej przekonywać. Dłonie i tak piekły ją od chwili, gdy na
ułamek sekundy zawisła na sznurze, zanim Jess chwycił ją w locie. Strach przed
kolejnym upadkiem sprawił, że dla ratowania własnej skóry Lynn zdolna byłaby
nawet wydrzeć Jessowi bezcenne przy wspinaczce rękawice.
Próbowała zagłuszyć wyrzuty sumienia, perswadując sobie, że przecież on ma
zapewne znacznie twardszą skórę na dłoniach niż ona.
Kowboj podał jej drugą rękawicę. Włożyła ją i oparłszy stopy o skałę, zacisnęła
dłonie na linie. Starając się opanować drżenie, czekała w milczeniu na dalszy
rozwój wypadków.
Tylko rozpaczliwe om, om kołatało jej w kółko po głowie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]