[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zaangażowała. Najwyżej ktoś skontaktowałby się z władzami Gildii, by donieść o tym
incydencie. A Gildia mogła w tej sprawie coś zrobić lub nie.
Futrzak znów syknął. Jego oczy do polowania płonęły coraz jaśniej.
Zielona kula energii nad jej łóżkiem zaczęła się poruszać. Lydia wyraznie usłyszała
cichy trzask, gdy duch zbliżył się do ściany. Poczuła niepokój. Nie dostrzegała żadnych oznak
świadczących o tym, że duch słabnie. A jeszcze bardziej niepokoiło ją to, że jego ruchy wcale
nie wydawały się teraz chaotyczne. Futrzak wpatrywał się w pulsującą kulę energii nad
łóżkiem. Ani razu nie mrugnął. Lydia wiedziała, że żadne z nich nic nie może zrobić, jedynie
próbować nie wchodzić duchowi w drogę i mieć nadzieję, że nie wyrządzi żadnych
poważnych szkód. Tylko pararezoner energii dysonansu -  łowca duchów - potrafił je
przywoływać, a także unieszkodliwiać.
Małe pulsujące zielenią widmo dotykało już niemal ściany nad łóżkiem. Lydia
patrzyła na to sfrustrowana.
Po chwili poczuła zapach przypalonej farby.
- Moja ściana! - Odwróciła się na pięcie i wbiegła do holu, ledwie omijając mały
stolik, który postawiła tam, bo nigdzie indziej nie miała na niego miejsca.
Wpadła do kuchni, posadziła Futrzaka na barze, otworzyła małe drzwiczki pod
zlewem, chwyciła domową gaśnicę i pędem ruszyła z powrotem do sypialni. Futrzak dzielnie
sturlał się z baru i podreptał za nią.
- Zaraz zniknie - uspokajała go. - Musi zniknąć. Tutaj, za murami, nie przetrwa długo.
Nim dobiegła do drzwi sypialni, znów poczuła swąd palonej farby. Gdy wpadła do
środka, zdążyła tylko zobaczyć, jak niesamowita zielona poświata gaśnie i znika.
- Już go nie ma. - Odetchnęła z ulgą. - Mówiłam ci, że zaraz zniknie, Futrzaku.
Swąd zwęglonej farby był nieprzyjemnie intensywny. Lydia po omacku odnalazła
włącznik światła, nacisnęła go... i jęknęła. Na jeszcze niedawno nieskazitelnie białej
powierzchni ściany duch pozostawił ślady spalenizny.
Gdy tylko bezpośrednie zagrożenie minęło, podbiegła do okna i dostrzegła jakąś
postać w ciemnym ubraniu, wspinającą się po sznurowej drabince, która zwisała z dachu. Gdy
wściekła na to patrzyła, drabinkę szybko wciągnięto i już jej nie widziała. Szarpnięciem
otworzyła okno i się wychyliła.
- Cholerny łobuzie! Kiedyś cię dorwę!
Ale drań uciekł i wiedziała, że szanse na to, by odkryć, kto to taki, są praktycznie
żadne.
I właśnie wtedy uświadomiła sobie, jakie to będzie miało konsekwencje. Ostatnio
przysporzyła swojemu gospodarzowi tyle kłopotów, że pewnie wykorzysta każdą okazję, by
móc jej wypowiedzieć umowę najmu. Zniszczenia powstałe wskutek ognia i dymu bez
wątpienia kwalifikowały się jako  umyślne zniszczenie mienia przez lokatora lub
podchodziły pod jakąś inną niejasną klauzulę.
- Jeśli Driffield się o tym dowie, wyrzuci nas stąd, Futrzaku.
Wysiadając ze slidera, Emmett zerknął na bursztynową tarczę swojego zegarka.
Dochodziła siódma. Poranne słońce nie przebiło się jeszcze przez grubą warstwę mgły, która
ubiegłej nocy nadciągnęła od rzeki.
Przeszedł mały, zatłoczony parking Apartamentów z Widokiem na Wymarłe Miasto,
radząc sobie z zepsutą bramką bezpieczeństwa, i ruszył po schodach.
Przed wyjściem z hotelu dzwonił dwa razy, ale Lydia nie odbierała telefonu. Pewnie
bierze prysznic, pomyślał. Zastanawiał się, czy nie poczekać, aż zjawi się w pracy, i wtedy z
nią porozmawiać, w końcu jednak uznał, że lepiej nie robić tego w muzeum Shrimptona.
Był w połowie obskurnego korytarza prowadzącego do jej drzwi, gdy nasunęło mu się
oczywiste wyjaśnienie, dlaczego Lydia nie odbierała dziś rano telefonu. Może spędziła noc
poza domem? Z jakiegoś niejasnego powodu taka ewentualność go drażniła. Lydia była jego
konsultantką. To jemu powinna przede wszystkim poświęcać czas nieprzepracowany w
muzeum.
Zaczął naciskać dzwonek, ale przypomniał sobie, że nie działa, więc zapukał. Drzwi
otworzyły się niespodziewanie szybko. Poczuł zapach świeżej farby.
- Przyszedłeś zobaczyć, jak mi zniszczyłeś ścianę, mały palancie? - Lydia
szarpnięciem otworzyła drzwi na oścież. - Jeśli myślisz, że nie pójdę na policję, bo jesteś
dzieciakiem, to... - przerwała. Jej oczy rozszerzyły się ze zdumienia. - Pan London!
Przyglądał jej się z prawdziwym zainteresowaniem. Najwyrazniej nie przebrała się
jeszcze do pracy u Shrimptona. Miała na sobie starą dżinsową koszulę i znoszone, wytarte
dżinsy. Złocistorude włosy podtrzymywała szeroka, niebieska opaska, podkreślająca
wyraziste rysy jej twarzy. W lewej ręce trzymała pędzel.
Kurzak siedział wygodnie na jej ramieniu; wyglądał jak brudny kłębuszek bawełny. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl