[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przez Boga. Tam, na tym dnie, zrozumiałem, że tylko w Bogu jest zespolenie.
Karol słuchał z uwagą, starając się zrozumieć, przetłumaczyć to na swój język.
- Powiedz, dlaczego właściwie chcieli cię zabić? Nie poruszając się Czerlon przetoczył ku
niemu spojrzenie swych czarnych, niesamowicie świecących się oczów.
- Odgrażali się tylko - odrzekł powoli. - Zresztą nie o to chodzi. Widzisz, w tej samej sieni,
gdzie ja, mieszkał palacz z elektrowni, stary, wysuszony chłop z żoną chorą i dziećmi. Mieli u
siebie swoją niby siostrzenicę, taką dziewczynę, która zastępowała im służącą, spała w
komórce za kuchnią, chodziła w szmatach, miała brudne nogi w drewnianych sabotach, nie
wzdragała się przed żadną robotą. I wiesz, kiedy kochała, to jakby od tego stawała się
wyniosła i niedo-sięgła, stawała się królewska i okrutna. W tej nędzarce było coś, co kazało ją
uwielbiać. Od miłości robiła się piękna - tą pięknością, która
onieśmiela i zasmuca. Była po kolei kochanką ich wszystkich, począwszy od tego starego -
zdaje się - ale nikt z nich nie widział jej taką jak ja. Rozumiesz? I tego naturalnie nie mogli
znieść. Doszło do tego, że musiałem zabierać się stamtąd - od nich i od niej... Chodził tam za
mną jeden taki...
To stawało się zrozumiałe nawet dla Karola, było ludzkie. Nieśmiało przerwał.
- Adolfie, tyś tam nie człowieka szukał... Ty tylko chciałeś siebie przemóc, zawsze to w tobie
widziałem. Chciałeś złamać w sobie siłę swoją, której nie możesz sprostać, bo nie masz nad
nią władzy.
Czerlon niedbałym poruszeniem ręki odsunął sprzed siebie w powietrzu jego słowa.
- Nie czyny nasze mówią, czym jesteśmy. Nie można człowieka sądzić z czynów. Ważnym
jest niepokój towarzyszący uczynkom naszym. I cierpienie. I strach...
W niedużym pokoju robiło się szaro od dymu. Czerlon pił wino, w każdym kieliszku badając
uprzednio pod światło jakby najgłębszą naturę jego czerwieni.
- Cokolwiek myślałem i jakkolwiek żyłem, zawsze na dnie znajdowałem to jedno: strach...
Strach przed ogromem świata. I strach przed karą... Aż póki nie zrozumiałem, że nie ma przed
strachem ucieczki - tylko w poddaniu, tylko w najgłębszej pokorze.
Karol znowu odezwał się nieśmiało:
- Można by myśleć słuchając cię, że religia jest zorganizowanym przerażeniem.
Czerlon nie słyszał jego słów.
- Ty się nie boisz kary? - zapytał.
Karol powiedział, że nie. I zaraz uczuł się winny, że zrobił mu przykrość. Mimo to mówił
dalej:
- Nie da się zaprzeczyć, że słabością człowieka są wymiary. Jest przywalony masą świata,
"masa mu imponuje". Lubi wszystko, co jest ograniczone, zamknięte, jasne i ciepłe,
zabezpieczone od niepokojącej melancholii odległości gwiezdnych i stosunków
międzyplanetarnych. Chce zapomnieć o tej kolosalnej masie ciemności, mrozu i milczenia, w
której miotają się nadaremnie niesłychanych rozmiarów bryły ognia, tracące na przesyłanie
siebie swych promieni straszliwe ilości lat ziemskich - zwłaszcza że cel tych działań jest
niejasny, a pożytek wątpliwy... Chce je przejednać i ugłaskać, korzy się przed ich
przekraczającą jego pojęcie "harmonią". Ale przecież osaczony jest zewsząd, bo nad nim, pod
nim, wewnątrz i naokoło szaleje ruchoma materia, otacza go i przenika na wylot wicher
chwiejby molekularnej, zaprzeczający wszelkiemu dotychczasowemu sensowi świata... Karol
zauważył, że Czerlon nie spuszcza z niego oczów i urwał.
- Jesteś w tym samym miejscu, gdzie byłeś wtedy - powiedział Czerlon zimno. W jego głosie
było zniechęcenie i zawód, chociaż uniesienie głowy i spojrzenie wyrażały raczej pogardę.
- Nie myśl, że nie cenię tego spokoju, którego, jak mówisz, doświadczasz. Ale jakże mam
uwierzyć w spokój, jeżeli jego podstawą jest przerażenie... Przecież, przypomnij sobie, bałeś
się zawsze siebie, tylko siebie. Dlatego trudno mi uwierzyć, żebyś był spokojny i dziś...
- Jesteś w tym samym miejscu, gdzie byłeś wtedy - powtórzył Czerlon. - To ci widocznie
wystarcza. Nie jesteś zdolny nawet do tych najprostszych wzruszeń, których doznaje zwykły
chłop wobec tajemnicy śmierci, wobec niewiadomego.
- Gdzież jest to niewiadome, powiedz.
- Jeśli tego nie czujesz, nie ma o czym mówić. Zaczyna się blisko, wszędzie tam, gdzie nie ma
odpowiedzi na pytanie.
- Nie ma niewiadomego poza zapytaniem człowieka. Nie ma go nigdzie, tylko w człowieku.
- To są puste słowa, sam wiesz o tym...
Karol nie odpowiedział, pogrążony w smutku. Był zupełnie bezradny wobec tego człowieka,
którego urok trwał nad nim równie silnie jak kiedyś.
Dlaczego był mu taki miły mimo wszystko? Czy że górując nad nim, nie dawał mu uczuwać
tej przewagi? Natura jego siły kryła jakąś ułomność, zaprzeczała sama sobie, chciała się
zniszczyć, chciała się "zetrzeć w proch". Czerlon, w oczach Karola mogący wszystko, nie
chciał ani wielkości, ani władzy, wspaniały i jarzmiący marzył o umniejszeniu siebie jak o
szczęściu. Wsłuchany w swoją bojazń, służył jej całym sobą, zanurzał się w nią aż do tego
dna, na którym rozpostarta jest nie znana innym słodycz.
Jakże miał mu to powiedzieć, jak go ubłagać, aby zechciał być silny, aby przystał na siebie i
zachwycił się sobą tak, jak zachwycał się nim Karol. Słowa nie mogły tu nic pomóc, były na
wierzchu, były puste, jak on mówił.
A przecież wydawały się ścisłym tekstem myśli. Szło o to, aby podzielić z tym właśnie
człowiekiem, z tym Czerlonem, łagodne szczęście pewności, że tak a nie inaczej mają się
rzeczy. A było to, że nie ma niewiadomego poza nami. Istotnie ubogie to są słowa, ale trzeba
pod nie przeniknąć, ująć je gdzieś głęboko, w tym miejscu, gdzie myśl zawiera jeszcze treść
rodzącego ją uczucia i cała tętni jego cielesną naturą.
A było to jeszcze, że człowiek podobny jest do świata, że jest zrobiony z tej samej materii
istnienia. I nie ma konieczności, i nie ma wcale powodu, aby w sądzie o świecie na zawsze
miał błądzić. W poczuciu niedoskonałości własnej myśl ludzka wykopała przepaść między
podmiotem i przedmiotem, między poznającym i tajemnicą. Wyznaczyła granicę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]