[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyciągania powozu.
ROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZY
Jezdzcy otaczali Dominicę. Walka nie miała sensu, tym bardziej
że ktoś nieustannie ciągnął jej konia za uzdę. Chciała ściągnąć wodze,
lecz zostały wyrwane z jej rąk. Smagnięcie w zad sprawiło, że
przerażony koń rzucił się w przód. Dominica wychyliła się z siodła i
uderzyła mężczyznę, który go prowadził. Roześmiał się tylko i kazał
jej siedzieć spokojnie.
Szlochała w bezsilnej wściekłości, była jednak gotowa raczej
zsunąć się z siodła, niż dać się tak haniebnie uprowadzić.
- Kim jesteście? - wydyszała. - Czego ode mnie chcecie?
Odpowiedz mi!
Nikt się nie odezwał. Popatrzyła na zamaskowane twarze, jednak
nic jej to nie dało. Spojrzała przed siebie, by zapamiętać drogę;
zorientowała się, że zjechali z głównego traktu i wspinają się na
łagodny pagórek w stronę lasu.
Musieli zwolnić, na drodze były kamienie, a gałęzie drzew
zwisały nisko nad ich głowami. Wyboista ścieżka prowadziła przez
las. Dominica upewniła się, że jadą na północ, w stronę Vasconosy.
Jeden z mężczyzn podjechał do Dominiki. Zobaczyła dłoń w
eleganckiej rękawiczce, trzymającą wodze, i poczuła słodki zapach
piżma. Ogarnęła ją zimna furia, która na chwilę odjęła jej mowę.
Szukała słów, uznawała za niewłaściwe te, które przychodziły jej do
głowy, aż w końcu odezwała się z pogardą:
- Możesz zdjąć maskę, mój bohaterski kuzynie. Już wszystko
wiem.
Roześmiał się i zdjął maskę.
- Najpiękniejsza kuzynko, co za miłe spotkanie - powiedział i
skłonił się.
- Senor, wkrótce zmienisz zdanie - odparła przez zaciśnięte zęby.
- Mylisz się, moja urocza kuzynko - rzekł i znów się roześmiał.
Zciągnęła wargi i przez pewien czas jechali w milczeniu. Potem
Diego pochylił się i przejął wodze jej konia od swego towarzysza.
- Pozwól, że będę cię eskortował, moja miła.
- Nie mam wyboru, senor.
- Zmusiłaś mnie do tego, Dominico - powiedział cicho Don
Diego.
Nienawidziła go teraz z całego serca. Próbował usprawiedliwić
swoją podłość!
- Matko Najświętsza! - wykrzyknęła. - To są twoje przeprosiny,
kuzynie?!
- Moja miłość do ciebie - odparł, lecz zaraz się zaczerwienił,
usłyszawszy jej pogardliwy ton.
- Osobliwa miłość.
- Nietolerująca przeszkód. Rozpaczliwie cię pragnę. Nie
powinnaś zle o mnie myśleć.
- W ogóle o tobie nie myślę. Ty się nie liczysz. Zciągnął brwi.
- Pokażę ci, że jest inaczej, Dominico. Ziewnęła.
- Gardzisz mną - rzekł - ale mimo to cię kocham. Upokarzałaś
mnie, raniłaś mnie słowami i zimnymi spojrzeniami, lecz zdobyłem
cię przemocą. Teraz poznasz, co to twarda ręka.
Obrzuciła go złym spojrzeniem, wydęła wargi.
- Twarda ręka! Może twoja? - Trzepnęła go rękawiczką. - Mój
Boże, pokazałabym ci rękę, która dałaby ci nauczkę!
Zaczerwienił się.
- Zdradziłaś się, Dominico. Czyżby Beauvallet był taki silny?
Jakoś nie ustrzegł się przed aresztowaniem i nie obroni przed
spaleniem na stosie.
Popatrzyła na niego wzgardliwie.
- Bredzisz. Jesteś żałosny. Na sam twój widok robi mi się
niedobrze.
- Wkrótce zaśpiewasz inaczej.
- Chyba że zostanę uwolniona od twojej obecności. Wtedy
istotnie będę bardzo szczęśliwa.
Zaśmiał się szyderczo.
- Kto cię uwolni, senorita? Twój wspaniały Beauvallet, gnijący w
więzieniu? Zobaczysz, jeszcze ci się znudzi czekanie na niego.
- Nie wątpię, że kawaler de Guise chętnie by mi pomógł po
wyjściu na wolność.
- Jesteś sprytna - powiedział - ale przejrzałem twoją tajemnicę
tego wieczoru, kiedy go aresztowano. Czemu upierasz się przy
udawaniu?
Wzruszyła ramionami.
- Możesz sobie mieć różne poglądy, kuzynie, ale nie widzę
powodu, dla których miałabym je podzielać. - Popatrzyła na niego. -
Przypuszczam, że to porwanie to pomysł ciotki?
- Droga kuzynko, oddaj honory temu, komu się należą. Sam to
wszystko zaplanowałem.
- Zdumiewasz mnie, senor. Nie sądziłam, że stać cię na tak
śmiały czyn.
- Nie jestem aż tak pozbawiony życia, jak ci się może zdawać -
zapewnił ją. - Skoro cieszyło cię towarzystwo korsarza, zapewne
spodoba ci się i to porwanie.
- Może by mi się podobało, gdyby porywaczem okazał się inny
mężczyzna.
Szarpnął się.
- Niczego nie osiągniesz taką gadaniną, droga kuzynko.
Jechali w milczeniu znaną Dominice leśną ścieżką. Wcześniej
kilkakrotnie przyjeżdżała do starego domku myśliwskiego, należącego
do majątku Vasconosa. Uznała za obrazliwe, że Diego uprowadza ją
do domu odległego o niecałe pięć mil od miejsca, w którym będzie
przebywać ciotka. Poczerwieniała ze złości.
Zatrzymali się przed drzwiami. Diego pomógł jej zsiąść z konia.
Rozejrzawszy się, zobaczyła, że jezdzcy zniknęli i pozostał tylko
jeden mężczyzna, który zajął się końmi. Hańba! Domyśliła się, że
jezdzcami byli służący zatrudnieni w majątku; wyobrażała sobie, ile
uśmieszków i domyślnych spojrzeń wysłali pod jej adresem. Ogarnęła
ją wściekłość, nie zostawiając miejsca na strach.
Diego, który nie odstępował jej na krok, zauważył, że Dominica
przytupuje ze złości.
- Najdroższa kuzynko, jesteś niezwykle piękna, kiedy się złościsz
- powiedział. - Przygotowałem dla ciebie pokój na górze. %7łałuję, że
nie mam służącej, która mogłaby ci pomóc, ani ubrania na zmianę.
Wystarczy, że powiesz, czego ci potrzeba, a Luis to dostarczy.
- Jesteś niezwykle troskliwy - zauważyła z przekąsem. - Nie
zamierzam zabawić tu długo. Chciałabym wiedzieć, jakie są twoje
plany.
Kamerdyner dyskretnie oddalił się do kuchni. Dominica została w
holu sam na sam z kuzynem.
- Planuję małżeństwo. Myślę, że dobrze o tym wiesz.
- Tak wyglądają zaloty w Hiszpanii, senor? Podszedł do niej.
- To jedyny sposób na taką uparciuchę jak ty, Dominico.
- Czeka cię rozczarowanie, senor. To nie jest dobry sposób na
zyskanie mojej przychylności.
Uśmiechnął się.
- Jesteś zmęczona po podróży i po wszystkich przejściach.
Chodz, malutka, zawrzyjmy rozejm, i pozwól, że zaprowadzę cię do
twojego pokoju. Porozmawiamy, kiedy trochę odpoczniesz.
Zignorowała jego wyciągniętą dłoń i ruszyła ku schodom.
Zrozumiała, że grozi jej wielkie niebezpieczeństwo; będzie musiała
zrobić wszystko, by go uniknąć. Spróbuje uciec. Dona Beatrice mogła
biernie wszystkiemu przyglądać się i pozwalać synowi na wiele,
jednak Dominica była przekonana, że ciotka nie włączy się w tę podłą
grę. Gdyby udało jej się dotrzeć do ciotki, byłaby względnie
bezpieczna.
Wkrótce jednak okazało się, że ten mglisty plan ma niewielkie
szanse powodzenia. Don Diego, wprowadziwszy Dominicę do pokoju,
którego okna wychodziły na niewielki ogród, zabrał klucz.
- Wybacz tę nieuprzejmość, droga kuzynko, ale muszę cię
zamknąć. Przyjdę po ciebie za godzinę, w porze kolacji.
Nie była w stanie mówić. Gwałtownie obróciła się na pięcie.
Drzwi zostały zamknięte; klucz zazgrzytał w zamku.
Stała nieruchomo, dopóki słyszała skrzypienie schodów pod
butami Diega. Potem szybko podeszła do okna, otworzyła je i
wyjrzała na zewnątrz. Było nieokratowane, bo nie było potrzeby
zakładania krat dwadzieścia stóp nad ziemią. Zciany domu nie
porastało żadne pnącze; nie było nawet rynny. Skok z okna mógł
grozić nawet śmiercią. Wstrząśnięta, ciężko dysząc, Dominica
zacisnęła palce na parapecie, aż zbielały jej paznokcie. W pełni
uświadomiła sobie, że złoszczenie się nie ma sensu. Tędy nie
ucieknie.
Odwróciła się od okna i rozejrzała po pokoju. Przy jednej ze ścian
ustawiono wielkie łoże, osłonięte kotarami z czerwonego adamaszku;
[ Pobierz całość w formacie PDF ]