[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Może nie powinienem był krzyczeć, bo Angelina dała pełną moc i wysunęła się z mojego uścisku.
Wściekle machając rękami, zdołałem zaczepić się na jej stopie. Kombinezon zjechał z niej,
rozciągając się malowniczo.
- Wolałabym, żebyś tego nie robił - dobiegło mnie z góry.
- Całkowicie się z tobą zgadzam - wymamrotałem przez zaciśnięte zęby. Nogawka osiągnęła swoją
dwukrotną długość i bujałem się na niej w górę i w dół, zupełnie jak na gumowej linie. Kombinezony
są pomyślane tak, by znosić różne dziwne rzeczy, ale zapewne o czymś takim nikt nie pomyślał.
Trzeba było jednak skończyć ten cyrk, w przeciwnym razie cały strój mógł trzasnąć.
- Wyłącz to! - krzyknąłem.
Jej reakcja była natychmiastowa i zaczęliśmy spadać jak kamienie. Kombinezon skurczył się
błyskawicznie, a ja wystrzeliłem w ramiona Angeliny. Ta spojrzała w dół, pisnęła i włączyła
grawitator ponownie. Tym razem byłem zupełnie nieprzygotowany, toteż zsunąłem się po niej wprost
ku terenowi, który nagle ukazał się poniżej. W ciągu tych paru sekund, które mi zostały, robiłem, co
mogłem, aby wylądować raczej na plecach, i prawie by mi się to udało, ale wcześniej uderzyłem o
ziemię.
Wszystko było ciemnością i zaczynałem nabierać pewności, że umarłem. Ostatnie przebłyski
świadomości przebiegały mi przez głowę. Nie dość, że nie żałowałem niczego, to jeszcze było parę
drobiazgów, które pragnąłbym robić częściej, gdybym mógł...
Trwało to parę sekund, aż dotarło do mnie, że żyję, ale mam usta pełne błota. Wyplułem, co się
dało, przetarłem oczy i rozejrzałem się. Pływałem w bajorze na wpół rozwodnionego błota, w
którym rozrywały się co chwila bąble jakiegoś śmierdzącego gazu i rosły niezbyt przyjemnie
wyglądające pnącza. Coś mnie wprawdzie bolało, ale nie za mocno, tak że życie zaczynało nabierać
kolorów, a nawet zapachów.
- Tam w dole wygląda dość obrzydliwie - stwierdziła Angelina, unosząc się parę stóp nad moją
głową.
- Jest dokładnie tak, jak wygląda. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, to chciałbym stąd wyjść. Zniż
się trochę i zegnij kolana. Złapię cię i odjeżdżamy. Tylko delikatnie, na wszystko co święte!
Z rozgłośnym mlaśnięciem uwolniliśmy się z natrętnego błocka, po czym ruszyliśmy ponad
rozpościerającym się na wszystkie strony bagniskiem.
- W prawo - zakomenderowałem w pewnej chwili. - Wygląda na kanał z czystą wodą. Wydaje mi
się, że kąpiel i przepiórka byłyby wskazane.
- Ponieważ mam pecha poruszać się z wiatrem, to wyraziłeś moje najskrytsze marzenie!
Pośrodku strumienia była odrobina złotego piasku, jakby umyślnie dla mnie wysypana.
Zeskoczyłem, gdy Angelina obniżyła lot, i zanim jeszcze zdążyła wylądować, zrzuciłem ubranie i
szorowałem się zawzięcie stojąc po pas w wodzie. Obserwowałem właśnie, jak Angelina zdejmuje
kombinezon i zaczyna rozczesywać swoje długie włosy, które były obecnie jasne, gdy ognisty ból
przeszył mój gluteus maximus. Wyskoczyłem z wody ze wszystkimi objawami właściwymi psu,
któremu drzwi przytrzasnęły ogon. Chociaż tak atrakcyjna i kobieca, Angelina zawsze była sobą.
Grzebień został zastąpiony przez pistolet i zanim dotknąłem piasku, zabrzmiał pojedynczy, ale celny
strzał.
Gdy ona zajęta była czynnościami samarytańskimi, to znaczy spryskiwała pianką chirurgiczną
podwójny ślad zębów na mojej skórze, obejrzałem sobie to, co chciało mnie zjeść na obiad. Z rybki
została połowa, nadal jednak podrygująca i kłapiąca szczękami. Te ostatnie miały więcej zębów niż
magazyn spółdzielni dentystycznej i towarzyszyły im niezbyt miło błyszczące ślepia. Złapałem
ścierwo za szczątki ogona i wrzuciłem do wody. Spowodowało to nader ożywioną działalność pod
powierzchnią, a z tego, co było widać, wywnioskowałem, że bydlę, które mnie napadło, było raczej
mizernym mieszkańcem tych okolic.
- Dwadzieścia tysięcy lat nie wyszło tej planecie na zdrowie - stwierdziłem autorytatywnie.
- Skończ narzekać, czas na lunch! Zawsze praktyczna kobieta.
Na obiad było coś, co wylazło za mną na brzeg i próbowało mnie zjeść. Wyglądało nawet na rybę,
tylko miało owłosione łapy. Na deser był przebłysk geniuszu Angeliny, która zabrała flaszkę mojego
ulubionego wina.
- Uratowałaś moje życie parę razy w ciągu ostatnich dwudziestu wieków - powiedziałem
ocierając usta. - Więc nie gniewam się, że zamiast w domu znalazłem się w tym bagnie. Ale czy ty
mogłabyś mi w końcu powiedzieć, co się stało i co Coypu ci powiedział?
- Gadał dużo różnych takich, ale zrozumiałam z tego niewiele. Zrobił czujnik czasowy, czy jak to
się tam zwie, i śledził twoje skoki w czasie i czyjeś jeszcze - pewnie chodziło o twojego [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl