[ Pobierz całość w formacie PDF ]

odkrywszy go, wyruszyli dalej.
Zadanie ich polegało na wykrywaniu gniazd cassidańskiego oporu po to, by
następnie wezwać odpowiednie siły przeznaczone do zniszczenia tych punktów.
Jako część swojego wyposażenia nosili urządzenia do nasłuchu, gdyby jednakże
odebrały one odgłosy kłótni dwóch mężczyzn, niewielką zwróciliby na to uwa-
gę. Dwóch ludzi stanowiło w świetle ich rozkazów zbyt skromną zwierzynę, by
zaprzątać nią sobie głowę.
Lecz jeden człowiek z rozmysłem wołający o pomoc  to okoliczność wy-
starczająco niezwykła, by warto z nią było zapoznać się bliżej. %7łołnierz Pana nie
powinien okazywać wołaniem własnej słabości, czy potrzebował pomocy, czy nie
potrzebował. Dlaczego zaś Cassidanin miałby wzywać pomocy w rejonie, w któ-
rym nie toczono żadnych walk? A któż inny niż żołnierze Pana i ich zbrojni nie-
przyjaciele mógł znajdować się w strefie bitwy?
Teraz wiedzieli już kto  reporter i jego asystent. Obaj obserwatorzy, jak
zdążyłem im zwrócić uwagę. Mimo to samostrzały pozostały niewzruszenie wy-
celowane w naszą stronę.
 Niech was szlag!  wygarnąłem im.  Nie widzicie, że potrzebuję po-
mocy medycznej? W tej chwili zabierzcie mnie do jednego z waszych szpitali
polowych!
Ich młode i gładkie twarze odwzajemniły spojrzenie uderzająco niewinnymi
oczyma. Ten z prawej strony miał na kołnierzu pojedynczą odznakę starszego
szeregowego, drugi zaś był zwykłym szeregowcem służby liniowej. %7ładen z nich
nie miał jeszcze dwudziestu lat.
 Nasze rozkazy nie upoważniają nas do zawrócenia z drogi i powrotu do
szpitala polowego  odparł starszy szeregowy, przemawiając w imieniu ich obu
jako nieznacznie wyższy rangą.  Mogę was jedynie zaprowadzić do punktu
86
zbiorczego dla jeńców, gdzie bez wątpienia udzielą wam pomocy.  Odstąpił
krok w tył, trzymając broń wciąż w pogotowiu.  Pomóż temu mężowi udzielić
pomocy rannemu, Gretenie  rzekł, przechodząc na zaśpiew kościelny dla poro-
zumienia z partnerem.  Chwyć go z drugiej strony, a ja pójdę za wami i wezmę
nasz oręż.
Drugi żołnierz oddał mu swoją broń samostrzelną i między nim a Dave em
zacząłem posuwać się w sposób nieco bardziej wygodny, choć w dalszym ciągu
gotowała się we mnie i kipiała wściekłość. Przyprowadzili nas wreszcie na polanę
 nie prawdziwą, gdzie rośnie trawa i dochodzi słońce, lecz na miejsce, gdzie
ogromne powalone drzewo pozostawiło po sobie pomiędzy innymi olbrzymami
coś w rodzaju poręby. Znajdowało się tu około dwudziestu przygnębionych z wy-
glądu Cassidan, rozbrojonych i trzymanych pod strażą przez czterech młodych
Zaprzyjaznionych, podobnych do tych, którzy nas pojmali.
Dave wraz z młodym żołnierzem z Zaprzyjaznionych usadowili mnie ostroż-
nie plecami do kikuta obalonego pnia drzewa. Potem zapędzono Dave a, by dołą-
czył do reszty umundurowanych Cassidan, którzy siedzieli oparci plecami o po-
walony i butwiejący pień leśnego olbrzyma z czwórką uzbrojonych strażników
z Zaprzyjaznionych przed sobą. Wołałem, że Dave jako obserwator powinien być
zostawiony ze mną, wskazując przy tym na jego białą opaskę i brak insygniów
wojskowych. Lecz żaden spośród sześciu mężczyzn w czarnych mundurach nie
zwrócił na mnie uwagi.
 Któż z was tutaj wyniesion na najwyższy stopień?  Starszy szeregowy
zwrócił się z pytaniem do czwórki strażników.
 Jam jest najstarszy służbą  odpowiedział jeden z nich  lecz niższy
jestem stopniem od ciebie.
W gruncie rzeczy był to zwykły szeregowiec służby liniowej. Jednakże lat
miał dobrze ponad dwadzieścia, zdecydowanie więcej niż pozostali, a jego po-
spieszne zrzeczenie się dowództwa ujawniało doświadczonego żołnierza, którego
skutecznie oduczono zgłaszania się na ochotnika.
 Ten oto mąż jest reporterem  rzekł, pokazując na mnie, starszy szerego-
wy  i twierdzi, iż ma pod swą pieczą owego drugiego. Pewne jest, że reporter
potrzebuje pomocy medycznej, a choć żaden z nas nie może zabrać go do naj-
bliższego polowego szpitala, jednak ty mógłbyś polecić jego przypadek uwadze
przełożonych przez wasz komunikator.
 Nie mamy takowego  odparł starszy żołnierz.  Punkt łączności oddalon
jest o dwieście metrów.
 Ja i Greten zostaniem tu pomóc wam na straży, jeden z was zaś podąży do
punktu łączności.
 Nie jest powiedziane  najstarszy z szeregowych sprawiał wrażenie upar-
tego  w rozkazach naszych, by któryś z nas oddalał się w takowym celu.
 Azaliż nie jest to przypadek specjalny i sytuacja wyjątkowa?
87
 Nie jest powiedziane.
 Azaliż. . .
 Zaprawdę powiadam ci: nie było nic o takiej rzeczy powiedziane!  krzyk-
nął na niego szeregowiec służby liniowej.  Nie możem począć nic, dopóki nie
pojawi się oficer lub grupowy!
 Azaliż nadejdzie on niebawem?
Starszy szeregowy był wstrząśnięty gwałtownością sprzeciwu bardziej do-
świadczonego żołnierza. Zerknął na mnie zmartwiony i pomyślałem, że pewnie
zaczyna już sądzić, iż popełnił omyłkę, czyniąc wzmiankę o pomocy medycznej
dla nas. Jednak go nie doceniłem. Twarz mu nieco przybladła, lecz w rozmowie
ze starszym mężczyzną zachował dostateczny spokój.
 Nie wiem  odrzekł tamten.
 W takim razie sam udam się do punktu łączności. Poczekaj tutaj, Greten.
Zarzucił broń na ramię i poszedł. Nigdy go już nie zobaczyliśmy.
Tymczasem efekt wściekłości i wzmożonego wydzielania adrenaliny, który
pomagał mi opanować ból w przewierconej na wylot rzepce kolanowej oraz chro-
nionych przez nią nerwach i kościach, zaczął się wyczerpywać. Gdy próbowałem
poruszać nogą, nie czułem już ukłuć przeszywającego bólu, lecz tylko głuche, tępe
cierpienie, zaczynające omywać falami bólu me udo  albo tak mi się przynaj-
mniej zdawało  co przyprawiało mnie o obłąkanie. Zacząłem zastanawiać się,
jak długo zdołam to wytrzymać, gdy nagle, z uczuciem zniecierpliwienia własną [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl