[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Rozumiem. ~ Constance ostrożnie odłamała kawałek placka.
- Po co właściwie pani go szuka? - spytała młoda służąca. Mogła mieć najwyżej
siedemnaście lat. - Brown mówi, że pani jest narzeczoną wielkiego księcia.
Constance była w stanie jedynie zaprzeczyć ruchem głowy. Przez cały czas zastanawiała
się, co ją opętało, że wybrała się do Szkocji. Nagle ten pomysł wydał jej się całkiem
niedorzeczny, wręcz komiczny. Constance Lloyd, była guwernantka, cudem ucieka od
luksusów Hastings House, mimo że człowiek, który ją kocha, a w każdym razie tak sądzi,
chce jej dać swoje nazwisko i bogactwo. Ale ona ukrywa się pod schodami w rezydencji
128
królowej Wiktorii, łudząc się płonną nadzieją, że uda jej się zdobyć miłość walijskiego
fabrykanta barwników, Josepha Smitha.
Rzeczywiście cud.
Zaczęła się bezgłośnie śmiać, a służba wymieniała zakłopotane spojrzenia. Od czasu
pierwszego przyjazdu królowej przed ponad piętnastoma laty widzieli mnóstwo dziwnych
zachowań. Całe otoczenie królowej wydawało się im dość dziwne.
- Czy pani dobrze się czuje?
Brak snu i troska o Josepha wzięły nad nią górę. Była w obcym kraju; szukała człowieka,
który mógł być w ogóle nie do odnalezienia. Jej śmiech nagle przerodził się w płacz.
To wszystko było beznadziejne, całkiem beznadziejne.
- Proszę pani, może wypije pani kropelkę whisky na nerwy?
Wydało jej się szczególnie zabawne, że whisky ma być lekarstwem na jej rozpacz.
Naszły ją wspomnienia z lat wojny, zobaczyła syna starej pani Witherspoon, który
sprzedał cały dobytek rodziny, mający jakąkolwiek wartość, i za wszystko kupował
whisky Jankesów. Może poczciwy Purvis Witherspoon wiedział, co robi. Znów zachciało
jej się śmiać, ale zamiast śmiać się, płakała.
Nie mogła przestać. Wszystko, co latami starannie chowała w sobie, nagle się z niej
wylało, od odoru śmierci na jej podwórzu, przez przerażoną twarz Jankesa, któremu
strzeliła w głowę, chorobę morską w drodze do Anglii, po koszmary, które musiała
uciszać nocami, żeby nie oszaleć.
Nic z tego nie miało teraz znaczenia.
Nagle zobaczyła przez łzy, że wszyscy z wielkim przejęciem krzątają się po kuchni. Ktoś
podał jej lnianą chustkę, po chwili ktoś inny wymienił tę pierwszą na suchą. Wszyscy
mówili teraz głośno i bardzo niezrozumiale, nie starając się dłużej ukrywać, że rozmowa
dotyczy jej osoby. Ale jej było wszystko jedno, zresztą nie potrafiłaby nadać tym słowom
żadnego sensu, nawet gdyby bardzo chciała.
- Spokojnie, proszę pani. - Ktoś poklepał ją po dłoni.
- Rzecz w tym - powiedziała nagle złamanym głosem, jakby była w środku zupełnie
normalnej rozmowy. - Rzecz w tym, że go kocham, a nie wiem, gdzie jest, nie wiem, czy
jest cały i zdrowy, czy mnie nie potrzebuje. Gdyby tylko ktoś mógł mi to powiedzieć,
zaraz bym odeszła.
W kuchni zapadła dziwna cisza, ale Constance tego nie zauważyła. Wykręciła w dłoniach
przemoczoną chustkę i dalej mówiła, jakby do siebie:
- Nie widziałam go, odkąd byłam w Sandringham, i nie wiem, jak mam żyć, nie wiedząc...
Czyjeś ręce znalazły się na jej ramionach.
- Moja droga dziewczyno.
Wyprostowała się i nagle uświadomiła sobie, że służba wyszła z kuchni.
- Nie miałem pojęcia, że pani uczucia dla Hastingsa są takie głębokie. - Głos był męski i
miał znajome brzmienie.
Gdy łzy trochę Constance obeschły, stwierdziła, że patrzy prosto w oczy księcia Walii.
- Wasza wysokość. - Zerwała się na równe nogi i głęboko dygnęła.
- Moja droga, kiedy nie ma nikogo innego w pobliżu, możesz mówić do mnie po prostu
proszę pana . - Miał na sobie myśliwskie ubranie i pachniał pieczenia wołową.
129
- Proszę o wybaczenie - bąknęła.
- Nic z tego! Gdybym przypadkiem nie szedł tędy, przez kuchnię, zamiast od frontu, nigdy
nie dowiedziałbym się ani słowa o pani uczuciach do Hastingsa. Buty mam mokre. -
Wykrzywił usta w dziwnym grymasie, jakby językiem próbował wydłubać coś spomiędzy
zębów. Wielki, natarty pomadą wąs zaczął wykonywać kolisty ruch, zsynchronizowany z
ruchem ust. - Tylko dlaczego pani jest tutaj?
- Bo... bo...
- Ty niemądra, porywcza, romantyczna dziewczyno! Już rozumiem. Chcesz, żeby twój
młody koziołek przybiegł tu za tobą. - Klasnął w dłonie, jakby chciał nagrodzić udaną
kwestię w sztuce. - Mamy go zawiadomić, gdzie pani jest, czy niech się sam domyśli? Co
za pyszna rozrywka. Przepyszna.
Książę był nad wyraz zadowolony. Mówiąc, kołysał się na stopach. Nieporozumienie
zaszło za daleko.
- Nie wiedziałam, że wasza wysokość tu będzie. Słyszałam, że wasza wysokość jest w
Londynie.
- Owszem, byłem jeszcze wczoraj rano. Ale przyjechałem tutaj... No tak, miałem tu
pewną sprawę do załatwienia i musiałem...
- Panno Lloyd. - Tego głosu nie można było nie poznać. John Brown stał na progu
kuchni, a dokładniej mówiąc, do kuchni wpadł jego cień. - Wasza wysokość. - Skłonił
głowę przed księciem, ale bardzo nieznacznie. Książę tylko spiorunował go wzrokiem.
- Proszę o wybaczenie waszej wysokości, ale panna Lloyd jest zmęczona po podróży -
rzekł Brown. - Pani Robinson była tak miła i przygotowała dla niej pokój.
- Chyba nie w pomieszczeniach dla służby? - spytał poirytowany książę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]