[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmieniło się w gniew. Garion zgrzytnął zębami i zapomniał o rozwadze.
- Jeśli Barak uważa, że nie będę przeszkadzał, to chętnie się wybiorę - oznajmił
buntowniczo.
Ciocia Pol spojrzała na niego lodowatym wzrokiem.
- Twojemu szczeniaczkowi rosną zęby, Pol - parsknął pan Wilk.
- Nie wtrącaj się, ojcze - rzuciła, wciąż patrząc na chłopca.
- Nie tym razem, panienko - odparł starzec, a w jego głosie zabrzmiała twarda jak stal
nuta. - Podjął decyzję i nie będziesz go poniżać odwołując ją. Garion nie jest już dzieckiem.
Może nie zauważyłaś, ale jest wysoki jak dorosły i nabiera ciała. Wkrótce skończy piętnaście
lat. Pol. Musisz mu dać trochę swobody, a teraz masz okazję równie dobrą, jak każda inna, by
zacząć go traktować jak mężczyznę.
Spojrzała na niego z uwagą.
- Jak sobie życzysz, ojcze - rzekła w końcu z pozorną przynajmniej pokorą. - Z
pewnością jednak zechcesz omówić ze mną tę sprawę. W cztery oczy.
Pan Wilk skrzywił się.
Ciocia Pol spojrzała na Gariona.
- Bądz ostrożny, kochanie - powiedziała. - A kiedy wrócicie, porozmawiamy sobie
miło, dobrze?
- Czy pan mój zażąda, bym mu pomogła uzbroić się na łowy? - spytała lady Merel
oschłym, obrazliwym tonem, jakim zawsze zwracała się do Baraka.
- To niepotrzebne. Merel.
- Nie chciałabym zaniedbać swego obowiązku.
- Daj spokój, Merel. Pokazałaś, co chciałaś.
- Czy zatem pan mój zezwoli, bym się oddaliła?
- Zezwoli - odparł krótko.
- Może wasze wysokości zechcą udać się ze mną - rzekła królowa Islena. -
Spróbujemy wywróżyć rezultat łowów.
Porenn, stojąca za plecami królowej Chereku, z rezygnacją wzniosła oczy w górę.
Silar uśmiechnęła się tylko.
- Idzmy więc - powiedział Barak. - Dziki czekają.
- I pewnie ostrzą już kły - dodał Silk.
Poszli razem do czerwonych drzwi zbrojowni, gdzie czekał już posiwiały mężczyzna
o niewiarygodnie szerokich barach, ubrany w kubrak z wołowej skóry, na którym naszyto
metalowe płytki.
- Torvik - przedstawił go Barak. - Wielki łowczy Anhega. Zna z imienia każdego
dzika w puszczy.
- Lord Barak jest nadto uprzejmy - skłonił się Torvik.
- Jak się poluje na dziki, przyjacielu? - spytał grzecznie Durnik. - Nigdy jeszcze tego
nie próbowałem.
- Prosta sprawa. Zabieram moich łowczych do puszczy, gdzie hałasem i krzykami
pędzimy przed sobą bestie. Ty i pozostali myśliwi czekacie z tym - wskazał stojak pełen
mocnych włóczni o szerokich ostrzach. - Kiedy dzik cię zobaczy, atakuje próbując przebić
swymi kłami. Ale zamiast tego, ty przebijasz go włócznią.
- Rozumiem - stwierdził niezbyt pewnym głosem Durnik. - Nie wydaje się to
szczególnie skomplikowane.
- Nosimy kolczugi, Durniku - dodał Barak. - Nasi łowcy rzadko kiedy doznają
poważniejszych obrażeń.
- ,,Rzadko kiedy" ma jakieś nieprzyjemne brzmienie, sugerujące możliwość takiego
przypadku - Silk przesuwał w palcach kolczugę, zawieszoną na haku przy drzwiach.
- %7ładna rozrywka nie dostarczy właściwej emocji, jeśli nie zawiera elementu ryzyka -
Barak wzruszył ramionami i zważył w ręku włócznie.
- A myślałeś kiedy o grze w kości?
- Ale nie twoimi kośćmi, przyjacielu.
Zaczęli naciągać kolczugi, gdy tymczasem myśliwi Torvika wynosili całe naręcza
włóczni do sań. czekających na zaśnieżonym pałacowym dziedzińcu.
Garion stwierdził, że kolczuga jest ciężka i bardziej niż trochę niewygodna. Stalowe
kółka uciskały skórę nawet przez ciężka, zimową odzież. Za każdym razem, gdy próbował
zmienić pozycję, by zmniejszyć nacisk jednej ich partii, natychmiast kąsało go pół tuzina
innych. Kiedy wspinał się na sanie, miał wrażenie, że zrobiło się bardzo zimno i futra ledwie
chronią przed mrozem.
Przemknęli wąskimi, krętymi uliczkami Val Alom w stronę wielkiej, zachodniej
bramy, po przeciwnej niż port stronie miasta. W lodowatym powietrzu z końskich pysków
unosiły się kłęby pary.
Obszarpana, ślepa starucha ze świątyni wyszła z cienia i stanęła przed nimi.
- Bądz pozdrowiony, lordzie Baraku - zakrakała. - Twoja Zguba się zbliża. Poznasz jej
smak. nim jeszcze słońce dzisiejszego dnia odnajdzie drogę do swego łoża.
Barak bez słowa uniósł się w saniach, chwycił włócznię i ze śmiertelną dokładnością
cisnął prosto w staruchę.
Z zadziwiającą szybkością wiedzma uniosła laskę i odbiła włócznie w locie.
- Nic nie zyskasz, próbując zabić starą Martje - zaśmiała się pogardliwie. - Nie
odnajdzie jej twoja włócznia ni miecz twój. Idz już, lordzie Baraku. Twoja Zguba czeka. Po
czym zwróciła się w stronę sań. gdzie obok zdumionego Durnika siedział Garion.
- Bądz pozdrowiony, królu królów - zakrzyknęła. - Wielkie spotkasz tego dnia
niebezpieczeństwo, ale przeżyjesz je. I to niebezpieczeństwo odsłoni znak bestii, która jest
Zgubą druha twego. Baraka.
Skłoniła się i odbiegła skulona, nim Barak zdążył sięgnąć po drugą włócznię.
- O co jej chodziło, Garionie? - spytał Durnik, nadal szeroko otwierając zdziwione
oczy.
- Barak twierdzi, że to stara, ślepa wariatka - odparł Garion. - Zatrzymała nas. kiedy
przybyliśmy do Val Alorn i jechaliśmy za wami.
- Co miało znaczyć to jej gadanie o Zgubie? - Durnik zadrżał.
- Nie wiem. Barak nie chciał o tym mówić.
- Zły omen; i to z samego rana. Ci Cherekowie to dziwni ludzie.
Garion pokiwał głową.
Za zachodnią bramą miasta leżały pola. lśniące bielą w oślepiającym blasku
porannego słońca. Jechali ku ciemnej linii puszczy, oddalonej o dwie mile. Pióropusze
suchego śniegu wznosiły się za pędzącymi saniami.
Po drodze mijali otulone śniegiem farmy. Wszystkie budynki, ze stromymi
drewnianymi dachami, zbudowane były z drewnianych belek.
- Ci ludzie chyba w ogóle nie dbają o bezpieczeństwo - stwierdził Durnik. - Ja. na
przykład, nie chciałbym mieszkać w drewnianym domu. gdzie może wybuchnąć pożar.
- To po prostu inny kraj - odparł Garion. - Trudno oczekiwać, by na całym świecie
ludzie żyli tak. jak my w Sendarii.
- Chyba masz rację - kowal westchnął. - Ale wyznam ci, Garionie, że nie czuję się tu
zbyt pewnie. Niektórzy po prostu nie są stworzeni do podróży. Czasem żałuję, że opuściliśmy
farmę Faldora.
- Ja także - Garion spojrzał na góry, które wyrastały pod niebo jakby wprost z puszczy
przed nimi. - Pewnego dnia jednak to wszystko się skończy i będziemy mogli wrócić do
domu.
Durnik pokiwał głową i westchnął raz jeszcze.
Zanim wjechali w las, Barak odzyskał spokój i dobry humor. Jakby nic się nie
wydarzyło, zaczął rozstawiać łowców. Poprowadził Gariona przez sięgający łydek śnieg pod
wielkie drzewo, rosnące w pewnej odległości od wąskiego szlaku sań.
- To dobre miejsce - zapewnił. - Tam jest leśna ścieżka i dziki zwykle tędy uciekają
przed krzykami Torvika i jego łowczych. Kiedy któryś wyjdzie na ciebie, stań mocno i
trzymaj włócznię skierowaną ostrzem w jego pierś. One dość słabo widzą, więc pewnie
nadzieje się. zanim w ogóle cokolwiek zauważy. Potem najlepiej chyba odskoczyć za drzewo. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • stargazer.xlx.pl